Tyrania masońska

Belgia, a w szczególności jej stolica Bruksela, jest ośrodkiem licznych organizacji masońsko-liberalnych, miejscowych i międzynarodowych, które w tym na wskroś wolnościowym kraju mają możność szeroko rozwijać swą działalność, wypowiadając ostrą walkę wszystkiemu, co katolickie.

Uwagę na te organizacje zwrócił znów w tej chwili uroczysty obchód stulecia uniwersytetu w Brukseli, który jest naukową placówką wojującego liberalizmu oraz terenem, na którym przygotowuje się i rekrutuje przyszłych członków licznych lóż masońskich.

Cofnijmy się na chwilę o sto lat wstecz. 4 listopada 1834 r. został otwarty w Mechlinie, a następnie przeniesiony do Lowanium uniwersytet katolicki. W sferach liberalnych zawrzało. Teodor Verhaegen na posiedzeniu masońskiej "Loży Przyjaciół Filantropów" (Loge des Amis Philantropes) rzucił wezwanie do utworzenia w Brukseli uniwersytetu liberalnego. Projekt ten został przyjęty z entuzjazmem. Loża uchwaliła zorganizowanie takiej uczelni, która by służyła jako przeciwwaga uniwersytetowi katolickiemu. Pośpiech był wielki, bo już w 16 dni po otwarciu uniwersytetu katolickiego inaugurowano w Brukseli liberalny, który na początku posiadał 37 profesorów i 96 studentów. Pośpiech odbił się na doborze wykładowców, z których nie wszyscy stali na wysokości zadania. Historyk Van Kalken pisze, że nawet sam założyciel tej uczelni Verhaegen wykładał prawo handlowe "bez większej szkody dla słuchaczy".

Nawiasem zaznaczę, iż mieszkającemu wówczas w Brukseli Lelewelowi[1] zaproponowano na tym uniwersytecie katedrę, której jednak nie przyjął.

Ale "bracia filantropi" i inne loże nie szczędzili nowopowstałej uczelni poparcia wszelkiego rodzaju, szczególnie zaś środków materialnych, toteż rozrasta się ona poważnie, stając w rzędzie czterech wyższych uczelni Belgii i nic nie tracąc z tego kierunku ideowego, który jej nadali założyciele. W czasie wojny uniwersytet brukselski, jak całe życie w Belgii uległ rozkładowi, ale odrodził się z nową siłą po wojnie dzięki wielkim sumom ofiarowanym przez fundację Rockefellera oraz innych hojnych donatorów. To poparcie pozwoliło na wybudowanie nowoczesnych gmachów z wygodnymi salami wykładowymi, pracowniami i laboratoriami, zaopatrzonymi w najlepsze urządzenia. W tej chwili uniwersytet ten liczy około 3.000 studentów, wśród których jest też niestety i nieliczna grupa Polaków oraz znacznie od niej liczniejsza polskich żydów.

Nic więc dziwnego, iż stulecie istnienia uniwersytetu obchodzono nadzwyczaj uroczyście.

Na marginesie tych uwag należy zaznaczyć, iż rząd polski utworzył przed kilku laty i utrzymuje na tym uniwersytecie katedrę literatur słowiańskich na której wykładali profesorowie Manfred Kridl i Wacław Lednicki.

Ale oto na tej zdawałoby się niezdobytej twierdzy liberalizmu zaczynają ukazywać się "groźne" rysy. Zatrąbiono na alarm, bo wśród studentów tworzą się i rosną w liczbę grupy, które jawnie głoszą przynależność do Kościoła katolickiego. Ten pierwszy wyłom w jednolitej barwie liberalno-masońskiej uniwersytetu brukselskiego trwoży jego mecenasów, którzy przyzwyczaili się go uważać za zupełnie niedostępny dla idei katolickich bastion.

Wolnomyśliciel, jak doskonale wiemy, nie oznacza wcale człowieka, któremu wolno myśleć i postępować jak chce, ani też takiego, który innym pozwala działać z godnie z sumieniem i przekonaniami. Dzieje się wprost przeciwnie. Masoni-wolnomyśliciele są związani ściśle narzuconym im z góry kierunkiem, od którego nie wolno im odstąpić pod karą represji. W Polsce rzeczy te są mniej znane i niewidoczne, czy to dlatego, iż masoni u nas są słabiej zorganizowani, czy też są słabsi w ogóle. Tam jednak organizacje ich są mocne, toteż presja wywierana na poszczególnych członków jest większą i może być zaobserwowana nawet przez niewtajemniczonych.

Piszący te słowa zetknął się z szeregiem bardzo charakterystycznych faktów. W swej nienawiści do Kościoła masoni idą tak daleko, iż wymagają od swych członków pisemnego zobowiązania, że nawet w godzinę śmierci nie wezwą księdza, nie przyjmą ostatnich Sakramentów i nie zgodzą się na kościelny. pogrzeb. Takie zobowiązania to jeszcze nie wszystko. Ludzie są słabi, więc umieszcza się jeszcze klauzulę upoważniającą "przyjaciół" do przeszkodzenia księdzu dostania się do umierającego, nawet wbrew jego rodzinie lub nawet gdyby sam tego zażądał!

Znam taki wypadek, że gdy na pierwszym piętrze umierał jeden z wyższych wojskowych, dwóch jego "przyjaciół", opatrzonych takim cyrografem, wartowało w salonie na parterze a żona na usilne błaganie chorego musiała do własnego domu, skrycie kuchennym wejściem wprowadzić księdza.

Władza loży nie kończy się ze śmiercią, gdyż zaraz potem, o ile zmarły mógł mieć u siebie jakieś książki czy dokumenty, zjawiają się delegaci loży, zawsze jako "przyjaciele" zmarłego i zaopatrzeni w najbardziej formalne pełnomocnictwo, przeglądają jego papiery i zabierają wszystko to, czego ujawnienie na zewnątrz uważają za niepożądane.

Inny podobny wypadek obserwowałem dość niedawno. Żona i dorosła córka, obie praktykujące katoliczki, ukryły przed przyjaciółmi chorobę męża i ojca, tak, iż Loża do-wiedziała się o śmierci swego członka dopiero w dniu pogrzebu, a gdy delegaci zgłosili się po papiery, nic nie znaleźli, gdyż umierający, który na parę dni przed śmiercią pojednał się z Bogiem, wszystkie posiadane książki masońskie podarował swemu lekarzowi - katolikowi, o którym wiedział, że bada to zagadnienie.

Te dwa najprawdziwsze i bardzo świeżej daty przykłady dobrze malują, jak wolnomyśliciele pojmują wolność myśli i przekonań i jak ostre formy przybiera walka z katolicyzmem tam, gdzie się oni czują dość silni. Może jednak ta walka i konieczność stałej czujności wpłynęła na to, że belgijscy katolicy lepiej są zorganizowani, niż w wielu krajach innych i wykazują wielką aktywność, przez co nie tylko utrzymują dotychczasowy stan posiadania, ale stale krok za krokiem zdobywają nowe, zdawałoby się nigdy dla idei chrześcijańskiej niedostępne tereny.

[1] Znakomity historyk polski, współczesny A. Mickiewiczowi.