Trzeba ich zaprowadzić do Lourdes
Drukuj

Z zagranicy dochodzą głosy o licznych pielgrzymkach do Lourdes[1]. Tłumy Francuzów i cudzoziemców spieszyły w czasie wojny i spieszą obecnie do stolicy Niepokalanej, by pokrzepić tu swoje serca wiarą i nadzieją. W pielgrzymkach tych biorą udział nawet komuniści, którzy1 niejednokrotnie tuta-, się nawracają. Potężna moc Niepokalanej z Lourdes objawia się dziś coraz wspanialej w kruszeniu serc najzatwardzialszych grzeszników. Poniżej zamieszczamy opowiadanie autentyczne ks. René Gaell (wyjątek z czasopisma "Mediatrice et Reine"), ilustrujące poęgę Niepokalanej i wiarę w Nią młodzieży francuskiej.

"Wzruszam się zawsze, ilekroć wspomnę sobie owo spotkanie, jakie miałem na Esplanadzie[2] z wikariuszem jednego z okręgów przemysłowych wschodniej Francji.

Wokół niego dwudziestu dwóch dziarskich chłopaków, o śmiałym wejrzeniu. Byli to synowie robotników a po większej części sami robotnicy, inteligentni, sprytni, o duszach żądnych nowości, radych ruszyć choćby rakietą na gwiazdy. Wystarczyło raz spojrzeć na ich zuchowatą minę, z jaką się pozdrawiali, by się przekonać, że to nie ciepła woda, ale wszyscy zdecydowanie dobrzy lub wszyscy źli. Bezbożnicy ważący się na wszystko albo chrześcijanie gotowi na ofiarę, a może i na męczeństwo. Synowie uświadomionych rewolucjonistów albo ci, co Bogu poświęcili cały apostolski zapał.

Gdym się znalazł sam na sam z księdzem, wyraziłem mu swój podziw. Chłopcy defilowali przed nami z żołnierską powagą i karnością, a on wyjaśniał:

- W grupie tej jest czternastu, którzy zeszłego roku zbili mnie na ulicy.

- Doprawdy?!

- Tak, na Niepokalaną z Lourdes, która posłużyła się ośmioma już dobrymi towarzyszami, ażeby zyskali dla Niej pozostałych.

Słuchałem dalej dłuższego wyjaśnienia. Chłopcy z komórki katolickiej podjęli się dzieła trudnego, wprost niemożliwego, postanowili zdobyć dusze swoich kolegów.

Z początku starcie się obu grup było gwałtowne, prawie brutalne, ostra walka na myśli w której każda strona strzegła swych okopów i odpierała każdy atak. Moi powtarzali mi co dzień; "Będziemy ich mieli!" Lecz tamci trzymali się ostro. Pewnego dnia ten karzełek, którego widać na końcu oddziału, niegdyś wilczę zajadłe Młodzieży Komunistycznej, przyszedł sam do mnie i z całą dobrodusznością i wiarą swego serca oświadczył: "Trzeba ich zaprowadzać do Lourdes! Gdy pójdą, są naszymi - Tak mówisz, mały, ale czy pomyślałeś?... - O wszystkim, z wyjątkiem ma się rozumieć, pieniędzy, ale to już. do księdza należy". Popatrzyłem na niego, nic nie mówiąc. "Czy myślisz księże że to za drogo? - Mój biedny chłopaczku! każdy z nich wart więcej niż wszystko złoto świata. - A więc obiecujesz forsę?" Wzruszony uścisnąłem go. mówiąc: "Jeżeli o to tylko chodzi, to możesz na mnie liczyć"." Wprawdzie nie miałem ani su[3], ale w tej chwili o czym innym myślałem. Tymczasem mój wojaczek utkwił we mnie swe małe przenikliwe oczy, niedawno dzikie, a dziś jasne i piękne. "Ksiądz płacze?! Ksiądz, odznaczony krzyżem walecznych? - Tak płaczę! - Kto przyczyną? - Ty! - Ze zmartwienia? - Nie, z radości! największej w mym życiu. Na razie możesz odejść! - A forsa? - Nie martw się o to i idź do swoich! - A więc nasza wygrana... Już ich mamy!

Ulicznik zniknął, skacząc jak źrebak samopas puszczony, a z dala dochodziły coraz słabsze dźwięki śpiewanej przez niego piosenki.

"WYCIECZKA" DO LOURDES

Szczegóły? mówił dalej wikary; nie będę opowiadał ich wszystkich, brak czasu; streszczę się. Podczas ostatniej zimy, mój chłopak, jego towarzysze i ja, gotowaliśmy się do rozprawy. Była jednak między nami różnica; ja niepokoiłem się przy pracy, oni mieli pewność. Marzyłem o dniu, kiedy mi spadną z nieba błękitne bilety; czy w ogóle zdobędę je kiedy? Oni nie wątpili. A gdy czasem pozwoliłem im odgadnąć swój niepokój, ściskali mi gorąco ręce: "Zobaczymy, księże; tyle razy mówiłeś nam, że Niepokalanej z Lourdes łatwo zdziałać cud, to i o pieniądze dla nas się zatroszczy".

Nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy ośmiu moich apostołów sprowadziło do świetlicy czternastu swoich towarzyszy. "Panie[4], jeżeli masz ochotę zabrać nas z sobą do Lourdes, to z naszej strony zgoda". Mówił to w imieniu wszystkich najstarszy - lat dwadzieścia. Był zuchowaty i rezolutny. Na ustach igrał mu kpiący uśmieszek, jeden z tych, o których się nie wie, czy żartują czy grożą. "Lecz, zastrzegam, tylko wycieczka! Na żadną pielgrzymkę się nie zgadzamy. Otwarcie to mówię, bo od tego zależy, czy nas wziąć czy zostawić. Jeżeli wycieczka nie będzie połączona z tym błazeństwem - pamiętaj, że nabożeństwo wcale nam się nie uśmiecha - wtedy mimo wszystko będziemy wdzięczni i bez urazy".

Minuta niepokoju. Na murze przeciwległym widać było posąg Niepokalanej z Lourdes. Zapytałem Ją spojrzeniem; odpowiedziała mi nieoczekiwanym okrzykiem mego małego wilczka: "Ależ na pewno to się połączy!"

Zdawało mi się, że chłopak wyrwał się nie w porę. "O, przepraszam księdza, lecz to nie czas na strachy", usprawiedliwiał się. Podziękowałem mu uśmiechem. I tym razem jego ufność do Naszej Pani z Lourdes przewyższyła moją.

Należało zakończyć ten dziwny targ. "Uwaga, przyjaciele, żadnego przymusu nie ma. Proszę was tylko, byście się dobrze trzymali w szeregu i dbali o karność i posłuszeństwo w grupie, co będzie wam o tyle łatwiejsze, że pójdą z wami wasi przyjaciele. - Nie obawiaj się, panie, jesteśmy komunistami, dobrze- wychowani", zawyrokował uroczyście towarzysz.

Czternastu uścisnęło mi rękę. Byłem wzruszony na myśl o niespodziankach, jakie nas mogą spotkać. Oni też byli wzruszeni, ale by nie dać tego znać po sobie wyszli, gwiżdżąc. Pozostałem z ośmioma wiernymi chłopakami i spoglądałem na nich przez parę sekund w milczeniu. Potem wskazałem im na Niepokalaną: "Chodźcie, moi mali, zmówmy różaniec, ażeby uprosić u Niej..." Przerwał mi mój utrapiony nicpoń: "Ażeby Jej podziękować; przecież widzisz, że Ona ci ich daje!"


Rycerz Niepokalanej 2/1946, grafiki do artykułu: Trzeba ich zaprowadzić do Lourdes, s. 28

Opis zdjęcia powyżej: Lourdes. Na tle gór Pirenejskich u podnóża rzeki Gave wznosi się bazylika ku czci Niepokalanej


KOMUNIŚCI PRZY STOLE PAŃSKIM

Oto jesteśmy tu już od pięciu dni. Gdyśmy po raz pierwszy nawiedzali Grotę, rankiem po przyjeździe, trzech na czternastu zdjęło czapki; wieczorem zrobiło to dwunastu, a następnego dnia wszyscy. Towarzysze wierzący mówili im: "Idziemy teraz na procesję z Najświętszym Sakramentem, ale jeśli was to nudzi, to nie myślcie, że musicie iść za nami". Zaprotestowali: "Chcemy to zobaczyć na chwilę". Towarzyszyłem im wzrokiem i prosiłem Matkę Najświętszą, by przyjęła w ich intencji błagania rozmodlonego tłumu. Jedenastu klęczało; trzech innych, stojąc, z oczami wpatrzonymi w monstrancję, powtarzało wezwania. Miałem wrażenie, że każdy, na swój sposób, oddawał hołd Chrystusowi, powierzał Mu swoją duszę i mimo woli modlił się.

Widzieliśmy to dobrze. Przedwczoraj czterech wyspowiadało się ukradkiem i komunikowało junacko razem z innymi. Wczoraj trzech nowych uratowanych. "To już 50%", cieszył się mój wilczek, "A co z resztą?" zapytałem się sam księdza. "Trudno, odpowiada.

jutro gwizdek na zbiórkę i -odjazd wieczorem... Byłbym zarozumiałym niewdzięcznikiem, gdybym się zbytnio narzucał Niepokalanej; wszak dała mi już ich tylu... A z drugiej strony byłbym wielkim tchórzem, gdybym po otrzymaniu połowy nie nalegał na Nią, by mi dała resztę".

Jakby na potwierdzenie tego wniosku, "chłopaczek" odłączył się od grupy i wsunął się pomiędzy nas dwóch: "Ja wiem, co oni mają w żołądku, tamci, to lisy, udają. Mogę przysiąc tak jak i na to, że mamy naprzeciwko siebie Dziewicę w koronie! Księże, jestem pewny, że jutro Ona będzie ich miała wszystkich..."

René Gaell


[1] Czytaj: Lurd.

[2] Wielki plac przed bazyliką w Lourdes

[3] Drobna moneta francuska.

[4] Tak tytułuje się księży na Zachodzie.