Takiej młodzieży nam potrzeba
Drukuj

BRONIŁ SWEJ CNOTY

Było to w koncentracyjnym obozie w Dachau. W piękny czerwcowy dzień 1943 r., u wylotu ulicy blokowej natknąłem się na skromnie ubranego, bez czapki stojącego chłopca. Po oznakach doszedłem do przekonania, że to Polak.

- Chłopcze, dlaczego tutaj stoisz? Czy może kogo szukasz? - zapytałem go grzecznie i z uśmiechem.

- Głodny jestem. Dziś jeszcze nic nie jadłem! - odpowiedział.

Żal mi się zrobiło tego młodzieniaszka o lnianych włosach, marnującego się na wygnaniu. Wziąłem go do siebie, nakarmiłem i zapewniłem, że zajmę się nim w przyszłości. Serdecznie się uśmiechnął.

- Dlaczego dostałeś się do obozu? - spytałem go jeszcze.

Żachnął się nieco, popatrzył mi w oczy a potem rzewnie zaczął.

- Pracowałem w Niemczech na gospodarstwie. "Bauer" był na wojnie, więc jego żona kierowała wszystkim. Mieli jedyną, 17-letnią córkę. Z początku wszystko szło dobrze. Pracowałem pilnie. Byli zadowoleni ze mnie a nawet mnie polubili. Po roku służby gospodarz przybył na urlop. Pewnego razu w pokoju moim zauważyłem bukiet kwiatów. Nie wiedziałem, co to ma oznaczać. Po chwili weszła córka gospodarza i po krótkiej pogawędce zaczęła mnie namawiać do złego. "Ojciec - szeptała - nic nie powie, owszem, zgadza się na to!..."

Zawrzało we mnie. Krótko odpowiedziałem: NIE! - i wyszedłem natychmiast.

Za parę dni znów kwiaty w pokoju. Przyskoczyłem do stolika, porwałem książeczkę do nabożeństwa, w której stale nosiłem fotografię mojej mamusi. Z jej oczu wyczytałem wszystko. Flakon z kwiatami rozbiłem, zrezygnowałem z chwili wolnej i poszedłem do pracy. Nazajutrz raniutko gospodarz kazał mi pompować wodę. Stał nade mną jak kat, nie pozwolił na chwilkę spoczynku. "Ja cię nauczę grzeczności dla mojej córki!" - syczał... Sił mi już brakowało. Pęcherze porobiły mi się już na dłoniach, ale z zacięciem milczałem. Na drugi dzień ta sama scena. Gorąco modliłem się w duchu.

Po paru dniach córka gospodarza znów weszła do mego pokoju. Z uśmiechem zapytała, czy spełnię jej życzenie...

Tego było mi już za wiele. Skoczyłem jak ryś i wymierzyłem jej kilka silnych policzków. Zalała się krwią i ze strasznym krzykiem pobiegła do ojca a z nim na policję. Po południu aresztowało mnie Gestapo i przysłano mnie tutaj...

Uścisnąłem mu dłoń i gratulowałem:

- Takich, jak ty, polskich młodzieniaszków trzeba nam więcej! Szczęść ci, Boże!...

Ks. L. Antoń T.J.
("Posłaniec Serca Jezusa")


Nie wydał kolegów

Gestapowcy wpadli na trop jednej z wielu organizacji, aresztując licznych jej członków, wśród nich 20-letniego młodzieńca. Ze szczególną pieczołowitością zaopiekowali się nim jako hersztem tych "polskich band" Zieliński i Flaszka, znane ludności Rzeszowa krwiożercze wampiry. Życie około 200 ludzi wisiało na włosku i było w ręku tego jednego więźnia. Z głębokim smutkiem i niepewnością czytali Rzeszowianie nazwiska przeznaczonych na śmierć.

Z niepokojem patrzyli koledzy, jak z celi więziennej brano ich przywódcę na badania. Przez dwa tygodnie znęcało się nad nim Gestapo, łamiąc mu kości, czaszkę, szczęki, kopiąc i poniewierając w okropny sposób. Do celi wrzucono go zielonego, bladego jak ziemia i podobnego raczej do szkieletu niż do człowieka.

Wspartego o ścianę studenta obstąpili zaraz koledzy, pytając czy ich i organizacji nie wydał. On z trudem wielkim wystękał przez zęby:

- Nic nie powiedziałem.

Po dwu tygodniach "lepszego odżywienia" kaci z trupią główką wzięli go znowu na dalsze męki, tym razem na trzy tygodnie. I powtórzyła się ta sama scena.

Ostatni raz męczono go aż cztery tygodnie i prawie bez życia odesłano z powrotem do celi więziennej. Oczy miał wybite, szczęki i ręce połamane.

Teraz koledzy zwątpili i nie pytali o nic. W takich katuszach każdy by mógł się załamać. Jeden z nich najśmielszy i najlepszy kolega męczennika, zbliżył się do niego i zapytał:

- Co, wszystkich wydałeś?

Nic nie odpowiedział, tylko zaczął czegoś szukać w kieszeni, ale nie mógł nic z niej wydobyć. Pomogli mu zaciekawieni koledzy i z kieszeni wyjęli różaniec. Zmasakrowany podniósł różaniec do góry, jak ksiądz monstrancję i błogosławiąc zebranych współtowarzyszy krzyżem kreślonym w powietrzu wypowiedział z naciskiem:

- Nie, nie, nic i nikogo nie wydałem! Matka Najświętsza była moją mocą!

Młodzieniec ten nazywa się Tondera.

Niepokalana cierpiała ze swym rycerzem i udzielała mu siły. Ona jest słabych mocą i siłą zwycięską!

W. B. "Demostenes"