Pamiętam ten dzień z przedziwną dokładnością, żaden jego szczegół nie uleciał z mej pamięci, chociaż minęło od tego czasu lat blisko dwadzieścia.
Było to w Piotrowie, w dniu 15 sierpnia, a więc w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, w roku 1917. Pogoda była piękna, słoneczna. Jedni błagali w świątyniach Boga o pokój i wolność inni powróciwszy z kościołów wyszli na podwórze, korzystając ze świątecznego odpoczynku. Z mieszczącego się w parterowej szopie warsztatu blacharskiego dolatywały uderzenia młotków, świst piłek, jako sygnały codziennej pracy.
- Blacharz dzisiaj pracuje? - pytali się wzajemnie lokatorzy tej posesji, spoglądając po sobie z trwogą - Dzisiaj, w święto Matki Bożej?!...
Nie wierzyli po prostu. Jakżeby? Majster blacharski p. S. znany był wprawdzie wśród swych sąsiadów jako ateista, ale nikt przecież nie sądził, żeby się w swym zapamiętaniu aż do tego posunął, by móc się podjąć pracy w dzień tak wielce uroczysty..
Hałas rozlegał się jednak ciągle i nieprzerwanie.
Blacharz S. niewątpliwie pracował!
Sąsiedzi pokręcili głowami, jakiś lęk przed gniewem Bożym ich opanował.
aż wreszcie z ławki podwórkowej podniósł się jeden ze starszych mężczyzn pan B. i odszedł w kierunku szopy.
- Jakżeto? - zapytał z niedowierzaniem, stając na progu warsztatu - Wniebowzięcie Matki Bożej pan majster pracę uprawia? Przecież to nawet żydzi w taki dzień od pracy muszą się wstrzymać... Niech pan chociaż z uwagi na dzieci się zastanowi, jeśli pan już tak do głębi przesiąknął tym bezbożnictwem...
Blacharz S. oburzył się:
- Co mi tu za "świętoszki" nauki prawić będą! - wołał. - Tak chcę i tak pracuję!... Wielka mi rzecz, wasze tam...
Począł bluźnić. Straszliwie bluźnić, szydzić i wyśmiewać się...
- Panie S.! - starał go się mitygować sąsiad. - Niech się pan wreszcie opamięta, bo Pan Bóg tego długo nie ścierpi!...
Wszystko jednak na próżno. B. zrezygnowany, ze smutkiem w oczach opuszczał progi bezbożniczego warsztatu... Gdy wrócił do innych sąsiadów rzekł im:
- Cóż... lichtarze robi z kul... i bluźni przy tym!
Lichtarze wyrabiane z pustych łusek i wytapianych nabojów od pocisków karabinowych były w tym czasie modne. Lutowano z tych kul przeróżne kształty, polerowano je, a że mieniły się miedzią i niklem niby srebrem i złotem, a potem stanowiły pamiątkę wojenną, znajdowały dość licznych nabywców...
- A jutro nie potrafiłby tych lichtarzy robić? - pytał ktoś z sąsiadów...
Zanim jednak zdążył usłyszeć odpowiedź w blachami rozległ się straszliwy huk, a w ślad po nim jęk i rozpaczliwe wołanie blacharza:
- Jezus Maryja, ratujcie!!! kule mi oczy wybiły!...
Przerażeni sąsiedzi blacharza uszom własnym nie wierzyli:
- Blacharz imienia Maryi wzywa?! Jezusa?!
W chwili, gdy opisuję to głębokie przeżycie, widzę najwyraźniej jak blacharz S. stoi w progu warsztatu, twarz ma ukrytą w dłoniach, a przez palce ciecze krew... Stoi bezsilny, złamany w swej upartej głupocie, na całym ciele drży z przerażenia, a sine jego wargi szepcą w przystępie najwyższej rozpaczy:
-Jezus! Maryja! Oczy, moje oczy!...
W kilka minut po wypadku przybył na miejsce lekarz wojskowy. Blacharza S. zabrano do szpitala na operację. Jedno oko zdołano uratować, ale na drugie pozostał ślepy do końca życia...
Jako przyczynę bezpośrednią wypadku podano, że nabój był nie wystrzelony, rozgrzał się przy piłowaniu, eksplodował i skutkiem tego wybił bluźniercy oko...
W przyczyny te nie wierzył jednak sam ciężko doświadczony blacharz. Po wyjściu ze szpitala wrócił do swego warsztatu pracy, ale nie wszedł do jego wnętrza...
- Trzeba będzie panie Janie - mówił do dozorcy - wysypać tu trochę piaskiem, wyszorować porządnie drzwi, bo to ksiądz nie długo tu przyjdzie...
- Ksiądz? - zdziwił się dozorca - Powiada pan, że ksiądz tu przyjdzie?...
- Tak, panie Janie - mówił jednooki blacharz - prosiłem, żeby tu ksiądz przyszedł..., żeby wyświęcił ten warsztat, w którym nigdy Boga nie było, a więc i błogosławieństwa Bożego być nie mogło...
A potem wskazując na oko dodał:
- Bóg Najwyższy ciężko pokarał mnie za moje grzechy, a mimo to był jeszcze tak miłosierny, że mi jedno oko zostawił...
* * *
Dołóżmy wszelkich starań, aby nie było ani jednej duszy, która by nie kochała Niepokalanej i nie należała do Jej Rycerstwa - Milicji.