W ubogiej małej chatce zapadłej wioski widać przez okienko, tuż obok żelaznego piecyka, młoda, kobietę, która stoi przy kołysce i bawi drogie maleństwo, nucąc przytem coś rzewnego. Czasem dokłada drew do piecyka, by dziecinie nie było zimno. W mieszkaniu prawie ciemno: mała lampeczka naftowa nie potrafi oświecić dużej izby.
Pod ścianą, naprzeciw piecyka, pod lampką naftową, zawieszoną na gwoździu, siedzi na wklęsłym stołeczku, przy czworobocznym, niedużym stoliku, zgarbiony mężczyzna. To szewc, mąż młodej kobiety.
Przy piecyku, na prostej, heblowanej ławeczce bawi się dwoje małych dzieci. Chłopczyk jest starszy od dziewczynki. Drobnymi rączętami głaszczą burego kotka i zapełniają izbę wesołym rozgwarem.
Na dworze zimno. Wiatr świszczy nad głowami, nieraz fala śniegu sypnie z dachu za kołnierz, lecz wytrwale stoimy i obserwujemy co się dzieje w chatce. Korzystamy z tej zamieci śnieżnej, bo nikt nie słyszy naszej rozmowy pod oknem.
- Wiesz co? - odzywam się do swego towarzysza.
- Ano, co takiego?
- Powiadają, że ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, a ja ci mówię że ta nasza przypadkowa ciekawość nad życiem tej rodziny na pewno nie jest grzechem, a kto wie, czy nawet nie posłuży do dobrego!
A na to Grzegorz powiada do mnie:
- Wiesz co, Felciu, ty mógłbyś głosić kazania...
Mówiąc to uśmiechnął się do mnie serdecznie.
- Dobrze, dobrze! Toteż pozwól mi, że jeszcze więcej do tego kazania dołożę.
- No i cóż takiego? - ciekawym.
- Tak mi się jakoś w duszy rzewnie zrobiło; współczuję tej biednej rodzinie. Widzisz przez okno, że prócz biedy, nie mają na tym świecie nic przyjemnego, a jednakowoż, patrz, jak ta rodzina zdaje się być zadowolona z tego, co posiada. Ani raz nie słyszeliśmy tu klątwy, jak u innych, prawda?
- Hm, prawda - odrzekł Grzegorz i dodał:
- Więc co właściwie chciałeś przez to powiedzieć?
- No widzisz, mój drogi, że... że...
- No co?
- że mi się żal zrobiło tych ludzi i chciałbym im chętnie pomóc. A mamy piękną sposobność ku temu, boć przecież już za trzy dni Gwiazdka. I pomyśl sam, Grzesiu, my wprawdzie też nie mamy za dużo. lecz nie zaprzeczysz, że zawszeć posiadamy więcej od biednych w tej chacie.
Grzegorz zamyślił się troszkę i po chwili odrzekł:
- Ba! Łatwo ci tak mówić, ale chyba i tym ludziom nieźle, gdy się do swej biedy przyzwyczaili, a że biedniejsi od nas, to cóż w tym wielkiego? Od nas też są bogatsi i musi być dobrze.
- Ależ Grzesiu! nie mów tak, gdy chcesz być czynnym katolikiem. Na Gwiazdkę moglibyśmy im sprawić jakąś radość. Obowiązek miłości bliźniego, to nasza powinność, a Dobry Bóg będzie naszą wielką zapłatą. Pamiętasz, Grzesiu, chorobę swej małej córki, Zosi, nad której łóżeczkiem uroniłeś łezkę niejedną, a gdy ci Bóg uratował od śmierci, toś z wdzięczności ofiarował do naszego kościoła śliczny ornat?
- Więc zróbmy też to dla chwały Bożej i pociechy tych biednych ludzi. Nikt z nas tego nie pożałuje, bo Bóg wynagrodzi.
- Dobrze! Ty naprawdę potrafisz ująć człowieka, że trudno by ci czego odmówić. Zresztą i ja. jak wiesz, nie jestem sknerą, jeśli chodzi o pomoc prawdziwą. Lecz jak myślisz to zrobić?
- Łatwa rzecz - odparłem. Ja przebiorę się za św. Mikołaja, a ty... no co wolisz? a może ty chciałbyś też nim być.
- Nie - odparł Grzegorz - ty będziesz św. Mikołajem, a ja będę jego sługą i poniosę dary w koszu.
I oto z wielkiej radości na tę piękną myśl nie staliśmy już dłużej pod oknem, lecz sunęliśmy po zwałach wysokich zasp śnieżnych w stronę miasteczka, do naszych domów.
Gdyśmy już wchodzili na naszą ulicę, Grzegorz pyta:
Ty. słuchaj no; a co na to nasze kobiety?
- E. z tym najmniejszy kłopot! Ty, Grzesiu, nie będziesz miał żadnych trudności, gdyż znam dobrze dobroć twej żony, a moja też niezła.
W chatce szewca nic się nie zmieniło przez te trzy dni. Matka znowu lulała maleństwo w kołysce do snu, ojciec szewcował, a dzieci wytrzeszczały swe bystre ślipki przez okienko na wioskę, skąd zalatywał dźwięk dzwonka od sanek i ujadanie psów. Oto noc Wigilijna, więc ruch wielki od gwiazdorów, a strach i równocześnie uciecha dla dzieci.
- Mama! - rzekła dziewczynka do matki.
- Co dziecino?
- Czy i do nas przyjdzie św. Mikołaj z nieba?
Matka chciała odpowiedzieć, lecz ojciec trzymając but w ręce lewej a dratwę z igłą w prawej, odwrócił się nagle na stołeczku i powiada do dziewczęcia:
- O nie, dziecko, do biednych ludzi, jak my nie ma kto przyjść.
Ale mała upierała się.
- Przecież św. Mikołaj przychodzi z nieba, a w niebie Bozia kocha wszystkich równo, jak nam mamusia zawsze mówi!
- Tak dziecino - dodała matka, dając mętowi znak ręką, aby zamilkł. Może też i do nas przyjdzie, jeśli go Bóg dobry ta przyśle
Tymczasem ja i Grześ już staliśmy pod drugim okienkiem chatki, przebrani i słyszeliśmy tę rozmowę.
- Wejdźmy teraz - powiada Grzegorz.
- Nie, nie! - rzekłem - może jeszcze coś innego usłyszymy.
Jakoż nie zawiedliśmy się. Matka bowiem podeszła do ojca dzieci i szepnęła mu coś do ucha, a potem wracając do kołyski przemówiła do dzieci:
- Teraz, dziecinki kochane, zaśpiewamy kolędę, bo to dziś wieczór Wigilijny, a Bozia o nas nie zapomni.
Szewc odłożył robotę, wsunął szufladkę do stolika, a usiadłszy na ławce przy piecyku, zawołał dzieci ku sobie. Dziewczynkę wziął na kolana, a chłopczyka ujął za rączkę i wszyscy razem rozpoczęli "W żłobie leży".
- Teraz pora już najlepsza wejść - powiada Grzegorz.
- Więc dzwoń - rzekłem do niego.
Grzegorz uderzył kilka razy w dzwonek pod samym oknem. Pies w chacie zerwał się spod pieca i zaszczekał, kot uciekł pod łóżko, a dzieci ze strachu przyczepiły się do sukni matki. Śpiew ustał, a rodzice patrzyli ciekawie w okno.
- Zadzwoń jeszcze raz, głośniej!
Grzegorz walnął w dzwonek kilka razy tak potężnie, że aż się serduszko urwało i spadło w śnieg. W tej chwili drzwi się uchylają i widzimy szewca, trzymającego ręką klamkę i dziwnie na nas spoglądającego.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
- Na wieki wieków. Amen. - odpowiedziała kobieta. Dzieci, tuląc się w fałdach sukni matki zaczęły płakać.
- Ależ nie bójcie się, pocieszała matka, toć to św. Mikołaj, którego Pan Jezus przysyła z nieba. Uklęknijcie do paciorka!
Dzieci bez wahania padły na kolanka i już słychać, jak mówią paciorek.
Nie mogłem się utrzymać pod maską od łez, ale udałem mężnego, pogładziłem sobie długą, siwą brodę i dobrodusznie przemówiłem:
- A to dobre dzieci, już dosyć paciorka, wstańcie! A czy też są posłuszne rodzicom?
Szewc, który dotąd stał zdziwiony, zrozumiał nareszcie, że to widocznie sam Bóg sprawia przez dobrych ludzi taką pociechę ich dzieciom, toteż bez namysłu odpowiada:
- A jakże, św. Mikołaju, to dobre i posłuszne dzieciaki!
- Gabryelu! rzekłem do sługi, podaj no tu kosz!
Schyliłem się nad koszem i począłem wyjmować z niego podarki.
- To paczka - rzekłem - dla ciebie, dziewczynko!
Dziewczę chwyciło ją łakomie, a matka ująwszy ją za rękę powiada:
- A podziękuj ładnie za to św. Mikołajowi, ucałuj rękę!
Potem i chłopiec otrzymał podarek.
A teraz wyprostowawszy się, rzekłem uroczyście do rodziców:
- Wam zaś, kochani rodzice, kazał mi dobry Bóg zanieść te upominki. Tu wyjąłem duże trzy pakunki z kosza i podałem je ojcu:
- Bóg widzi serca wszystkich ludzi - rzekłem - i kocha zawsze tych, którzy Mu wiernie służą, zadawalając się tym, co mają, co nie zazdroszczą innym, co pracują rzetelnie, nie przepijając grosza, co swej biedy nie przeklinają.
A szewc wpatrywał się we mnie jakby naprawdę w św. Mikołaja, a gdy skończyłem mowę może po raz pierwszy, rozpłakał się szczerze i odkładając pakunki na stoliku podskoczył ku mnie i nim się zdążyłem zorientować o co chodzi ucałował mi rękę.
- No, a my teraz - rzekłem - idziemy w drogę powrotną, wy zaś służcie nadal wiernie Bogu i pamiętajcie zawsze, że Bóg nigdy nic zapomina o tych, co Go kochają.
W następną niedzielę będąc w kościele słyszę jak ks. proboszcz przy zapowiadaniu różnych ogłoszeń z ambony powiada, że w czwartek odprawi się Msza św. w intencji dziękczynnej dla tych dwóch osób, które w wieczór wigilijny sprawiły rodzinie biednego szewca ogromną pociechę.
- Więc widzisz Grzesiu, powiadam nazajutrz do niego: ci biedni ludziska zamówili Mszę św. z wdzięczności za nasze dobre serca.
Powiem wam, moi Kochani Czytelnicy, że serdecznie obaj się rozpłakaliśmy, Było to dla nas dowodem jak hojnie wynagradza Bóg za przysługę, wyświadczoną bliźniemu w Jego Imieniu.