Stasia i Basia, i Wacek

Wielka pani Staśka

- Stasi!

- Co?

- Stacha! -wołała matka błagalnym głosem.

- Co? - odburknęła dziewczyna nie ruszając się od książki.

Matka oderwała się od buchającej parą bani z bielizną, podbiegła do córki i ocierając zapoconą twarz wyrzucała jej niedbałość o matkę, o dom.

- A co ty sobie myślisz - odwróciła się dziewczyna do matki - że ja mam czas na twoje gary z bielizną, albo na kuchnię? Ja nie do tego stworzona, mnie nauka w głowie. Musisz wybrać jedno z dwóch: albo mnie będziesz posyłała do szkoły, żebym z czasem mogła zostać lekarzem; albo mnie przeznacz na tłumoka do roboty w chałupie. Rozumiesz? - krzyknęła na zakończenie córka.

- Mogłabyś chociaż mi pomóc bieliznę wykręcać, albo węgla z szopy przynieść - szepnęła wstydliwie matka.

- "Mogłabyś, mogłabyś" - przedrzeźniała "uczona" córka. - Ty wcale nie rozumiesz, co to szkoła, boś ciemna! - I zwróciła się znowu ku książce, zresztą- ku książce powieściowej. A matka? Otarła łzę fartuchem i pobiegła do drugiej izby, bo maleńki Józinek zaczął się tam wydzierać wniebogłosy. Gdy uspokoiła dziecko, zaczęła się uwijać koło kuchni, bo tam ogromny gar, naładowany ukropem i bielizną burczał niepokojąco i trzeba było przepychać bieliznę; wreszcie z wielkim wysiłkiem wydobyła go z rozpalonych do czerwoności fajerek i wylała jego zawartość do balii. Kłęby pary objęły mieszkanie. Rzuciła się znów ku kuchni, rozległ się zgrzyt pogrzebacza i jazgot nabieranych na niego fajerek. To matka zasuwała kuchnię, bo ogień i dym buchał z otwartego paleniska i powiększał niesamowite już i tak gorąco w izbie.

- Wściec się można w tej chałupie! - zgrzytnęła zębami dziewczyna i wybiegła z furią na podwórze. Obległy ją kury, które były tego popołudnia głodne. Z chlewka dobiegał kwik prosiąt, widocznie i o nich tego dnia nie dość pamiętano. Przez otwarte okno dobiegł ją ponowny płacz Józinka i rozpaczliwy monolog matki - biadoliła na głos, że poradzić sobie z robotą nie może. Stasia spojrzała w tamtą stronę i wzruszyła ramionami, jakby chciała strząsnąć swą przynależność do tego domu. - "Przeklęta nora!" - mruknęła pod nosem - i wyszła za furtkę.

Ale nie zapomniała zabrać z sobą podręcznika ani ciepłego płaszcza. Skręciła teraz w bok na ścieżkę prowadzącą do lasu. Tu lubiła latem chodzić i czytać. Tu łatwo było spotkać Wacka, który mieszkał niedaleko, a miał tylko pół roku do dyplomu i już zarabiał na siebie. Było jednak bardzo chłodno, przymrozek brał na noc. I ciemno się robiło. Zatrzęsło nią zimno. Zlękła się przeziębienia. Zaczęła biegać truchtem po "duchcie" leśnym. Rozgrzała się trochę. Wacka nigdzie ani ujrzeć. Wpadła jeszcze do koleżanki mieszkającej w pobliżu. Gdy wróciła do domu - co za niespodzianka! - zastała Basię, swą daleką kuzynkę.

Nauka w szkole i praca w domu

- Baśka - naprawdę będziesz u nas mieszkała? - zagadnęła kuzynkę.

- Mój ojciec umówił się już przecież z twoimi rodzicami, że mam u was zamieszkać. Widzisz, stąd będzie mi dużo bliżej do szkoły do Warszawy, a ja, choć tak jak i ty ze wsi, ale kocham bardzo Warszawę. MDM takie piękne! Miasto rośnie, rozbudowuje się. Lubię jego ruch, rozmach, wesołość, życie! Nie chcę się gdzie indziej kształcić, tylko w Warszawie. Marzę o politechnice po maturze. Chciałabym skończyć architekturę, a potem specjalizować się w budownictwie wiejskim nowoczesnym i zostać już na zawsze na wsi. Z Warszawą nie utracić kontaktów, ale osiąść na wsi, dla wsi pracować. Tyle tu widzę pracy dla siebie jako architekta!

- Ale u nas nie ma nawet dla ciebie osobnego łóżka? - skrzywiła się Stasia. - I nasza matka niemożliwa!

- Przywiozłam siennik - roześmiała się Basia. - Wypchałam go już u was świeżutką słomą.

- To byłaś w stodole? Po ciemku! Nie bałaś się?

- Urżnęła nawet sieczki - pochwaliła ją matka. - Wsypała Gniademu, wyręczyła naszego ojca, bo po powrocie [347]z lasu musiał iść do sołtysa. Wykąpała Józinka i uśpiła.

- Jezus, Maria! Baśka! To ty to wszystko potrafisz robić? I chce ci się?

- Chce jej się - odpowiedziała za tamtą matka, bo Baśka wyciągała już książki i zeszyty ze swej walizki - widocznie chciała się zabierać do nauki.

- To się chcesz od razu dzisiaj uczyć? - spytała koleżankę.

- A cóż to takiego; jest dopiero siódma! Do jedenastej świat czasu - psu łeb można urwać! - śmiała się kuzyneczka, drobna, śliczna jasna blondynka, o ciemnych oczach, ruchliwa jak żywe srebro.

- Pomogła mi porozwieszać bieliznę na całej górze - dorzuciła jeszcze matka w stronę córki, gdy Basia zagłębiła oczy w jakiś brulion i coś z niego zaczynała spisywać i nad czymś się zastanawiać, a wkrótce jakby świata Bożego poza książkami nie widziała. Matka Stasi mimo woli zaczęła chodzić na palcach po kuchni - bo u nich w kuchni cały dom podczas zimy pracował, ciepło tu było - by nie przeszkadzać nowej lokatorce.

Za chwilę przyszedł mały Felek z kościoła, za nim trochę młodsza od niego Marysia - przygotowują się do Pierwszej Komunii. Dzieci zaczęły rączki grzać nad blachą kuchni, bo zziębły w kościele, i wzięły się do nauki. Wieki, sosnowy niemalowany stół, specjalnie przez ojca zmajstrowany do nauki dla dzieci, oblepiony był teraz cały przez młodzież. Matka gotowała obok wieczerzę i z tego kąta kuchni co jakiś czas z uwielbieniem spoglądała na ten warsztat pracy. - "Boże! - myślała sobie - chyba mi tę Basię jak z nieba sprowadziłeś do naszego domu".

Było już kawał w noc, gdy wrócił gospodarz. Basia ze Stasią jeszcze coś wykończały z lekcji. Młodsze dzieci już dawno spały. Matka, na pół senna wstała od łatania bielizny i wyszła mężowi otworzyć. Ledwie opuknął u wejścia obuwie, bo śnieg już zaczął padać, a zaraz spytał, cicho, dyskretnie, jeszcze w· sieni:

- No a jak nasz gość, matka?

- To złote dziecko. Ze Staśką już nie dałabym rady. Ona mi pomoże tę naszą wychować.

- Żeby tylko nasza jej nie zepsuła! - rzekł ojciec, nacisnął klamkę od drzwi do kuchni i wszedł uradowany do izby.

Wacek chce równych praw z kobietami

- Ty długo tak wytrzymasz, Baśka! i uczyć się, i pomagać mojej mamie w gospodarstwie?

A dlaczego, Stasia, się nie zapytasz swojej mamy, jak ona wytrzyma - bo i małego Józinka musi wychowywać, i tę waszą dwójkę - Felka i Marynię - i jeść wam wszystkim nagotować, i oprać, i obszyć, i o wszelkich potrzebach każdego pamiętać, i świnek dopatrzeć, i tego drobiazgu, kur i kaczek; i w ogrodzie i polu pracować?

- Chciała matka mieć dzieciary, to niech teraz na nie haruje! - roześmiała się złośliwie Stasia.

- Fe! Co przez ciebie mówi!? - oburzyła się kuzynka. - I ty chcesz być w przyszłości lekarką? Lekarka, to przecież człowiek ogromnie życzliwy dla ludzi, a ty nie masz serca nawet dla własnej matki. Lekarz bez serca, to jak apteka bez lekarstw. Czy wyobrażasz sobie taką aptekę! Po wtóre, nie rozumiesz własnego interesu. Kobieta, by być przygotowaną do życia, musi umieć prowadzić gospodarstwo rodzinne, a tego się nauczysz tylko przez pomoc matce.

- To niech mężczyzna też jako mąż prowadzi gospodarstwo domowe. Czemu tylko na kobietę ten ciężar ma spadać?

- A na wsi prowadzi: kobieta swoje, mężczyzna swoje gospodarstwo domowe.

- Ale w mieście nie! A ja się wyniosę do miasta! Wsi nienawidzę! I tej wiejskiej harówki.

- Ale jeżeli i twój przyszły mąż nie będzie chciał się trudnić gospodarstwem domowym u was w mieście?

Zapadła cisza.

- Ja ci powiem, Stasiu, co o tobie myślę - ciągnęła Basia, ująwszy swą przyjaciółkę serdecznie pod rękę. - Czy ty czasem nie dlatego unikasz pomagania matce w domu, że ty w ogóle nie lubisz nikomu pomóc? I czy to unikanie pracy w domu nie płynie u ciebie także z lenistwa?

- Jeszcze jedno jest tego źródło - roześmiał się nagle im jakiś tęgi, męski głos za plecami.

Obejrzały się. To Wacek je dogonił w drodze, z pociągu, bo wszyscy wracali o tej porze z Warszawy, a szli z pociągu i byli już we wsi.

[348]- "Nie wtrącaj się w nieswoje rzeczy" - dziwnie łaskawie odezwała się do niego, podając mu rękę Stasia.

- "Nie wtrącaj się?" A gdzie równouprawnienie, Staśka? W twoim pojmowaniu pracy domowej tłuką się jeszcze stare nawyki, dawne zacofane poglądy na pracę gospodarką koło domu i w ogóle na wszelką pozytywną, zarobkową pracę. Mianowicie, dawne panie uważały, że praca fizyczna, ba, nawet praca nad niemowlętami własnymi i karmienie ich piersią to jest rzecz niegodna szanującej się kobiety; że szanująca się kobieta ma nic nie robić, tylko się bawić i nudzić, lub co najwyżej trudnić się pracą umysłową: jako lekarz, inżynier, nauczycielka, dentystka, rzeźbiarka. To są, moje dziewczynki, pojęcia z czasów króla Ćwieczka - śmiał się Wacek. - Każda praca uczciwa jest godna każdego człowieka. Udawanie "wielkiej pani" jest czymś wstrętnym dla nowoczesnego człowieka. Skończ z tym, Staśka, tym bardziej, że jesteś z porządnej chłopskiej rodziny, nie z żadnej jaśniepańskiej. Po co więc sobie sama przewracasz w głowie? Bo uważasz tak: jeżeli chłop się będzie wstydził tej i owej porządnej roboty i chłopka, to któż na miłość Boską ma być symbolem pracowitości. Czyż sami robotnicy z miast? To byłby dla chłopów wstyd. I dla nas, co mamy być inteligencją pochodzącą z chłopów, z ludu. My mamy być wykształceni i zarazem mamy pracować. Ja sam, choć student, a ojcu pomagam w gospodarstwie, a nawet matce. Umiem, gdy trzeba, napiec chleba, obiad ugotować, konie zaobroczyć, krowy, świnie oprzątnąć. I jestem zarazem przodownikiem nauki na politechnice. Wyrżnąłem ci kazanie, Staśka: a teraz powiedz mi, czy nie mam racji?!