W czasie bolszewickich rządów, gdy bezbożnictwo zastraszająco się szerzyło, zdarzył się na Podolu, we wrześniu 1926 roku, następujący wypadek:
Z powiatowego miasta Nowa Uszyca, oddalonego o 75 km od Kamieńca Podolskiego, wysłano z papierami bolszewickiego milicjanta Zieleńczuka do gminy Zamiechów oddalonej od Nowej Uszycy o 8 kilometrów. Tam milicjant miał otrzymać nowe papiery, do dalszego urzędowania. Zieleńczuk jechał chłopską furmanką wynajętą dla celów rządowych. Blisko miasteczka Zamiechów, przy skrzyżowaniu dróg, stała mała kapliczka z papierowym obrazkiem Matki Bożej bez szkła. Obok kapliczki znajdowała się studnia. Woźnica ujechawszy kawał drogi, zatrzymał się koło studni, aby napoić konie.
Przed obrazem Matki Bożej, zwyczajem chrześcijańskim, przeżegnał się trzykrotnie (był bowiem prawosławnym). Zauważył to Zieleńczuk, który w bezbożny sposób zaczął wyśmiewać pobożność woźnicy. Dowodził, że to tylko świstek papieru, przed którym on - głupi tak się pobożnie modli. Wreszcie podszedł do obrazu i ku wielkiemu zgorszeniu woźnicy, końcem szabli wykłuł oczy Matce Bożej, kończąc słowami: "No, i co mi się stało?"
Potem udali się w dalszą drogę.
Po godzinie czasu, Zieleńczuk uzyskawszy nowe papiery w Zamiechowie, jechał do wsi Karaczyjowce oddalonej od Zamiechowa o 8 kilometrów. Stamtąd miał powrócić przez wieś Brahiłówkę do Nowej Uszycy. Gdy przejeżdżali koło kapliczki, Zieluńczyk krzyknął, skarżąc się, że czuje ból w głowie, jak gdyby go kto kijem mocno uderzył. Przez całą drogę do Karaczyjowiec, Zieleńczuk jęczał i krzyczał, odczuwając coraz dotkliwiej bóle w głowie i oczach.
W Karaczyjowcach zainteresowano się jego nagłą chorobą i okładano głowę kompresami, lecz to nie pomogło.
W powrotnej drodze do Nowej Uszycy, celem zmienienia kompresów, zatrzymał się we wsi Brahiłówce u swego przyjaciela, gospodarza, Terentia Hodowaniuka. Wchodząc do mieszkania żegnał się przed obrazami świętymi, powtarzając: "Matko Boża, zbaw mnie"!
Obaj z woźnicą opowiedzieli Terentiowi Hodowaniukowi całe zajście. Po krótkim odpoczynku Zieleńczuk ruszył w drogę powrotną do Nowej Uszycy oddalonej o 4 kilometry od Brahiłówki. Po przybyciu na miejsce, zaraz udał się do szpitala.
Proces choroby był tak szybki, że nim dojechał do Nowej Uszycy jedno oko zupełnie wypłynęło, a drugie na wierzch wyszło.
Zieleńczuk bardzo żałował swego postępku znieważenia obrazu Matki Bożej; uwierzył w Boga i prosił o spowiedź. Umarł pojednany z Bogiem po tygodniu strasznych cierpień.
Wieść o zdarzeniu rozeszła się po okolicy z niesłychaną szybkością, nawracając ludzi słabszej woli i pogłębiając ducha religijnego w wierzących.
naoczny świadek