Spółka świerzbiących języków

Po raz pierwszy słyszymy o takiej spółce. Jej istnienie ujawnił nam niedawno arcybiskup z Chicago.

Spółka ta czynna jest wtedy - mówi nam - kiedy katolicy robią coś co przekracza utarte zwyczaje i nawyki myślowe, zwłaszcza na polu akcji społecznej. Rekrutuje się samorzutnie z wszystkich tych, którzy nie lubią, by ich wytrącano ze spokojnej drzemki, którzy zachwycają się tylko przeszłością jedynie dlatego, że jest przeszłością, dalej z amatorów pantoflowej poczty, zazdrosnych i zawistnych, kolporterów oszczerstw i posądzeń. Widać stąd, że spółka ta nie ma kłopotu w poborze rekruta.

Zrobiła już dużo złego. Ileż dobrej sławy zabrała! Ileż wartości obniżyła! Iluż pięknym usiłowaniom położyła kres! Ileż szlachetnych poświęceń złamała!

Czyśmy nie zapisali się do spółki świerzbiących języków? Czyśmy nie wzruszali pogardliwie ramionami, kiedy nam przedstawiono jakąś nową myśl, śmiały projekt lub po prostu, nawrót do Ewangelii? Czyśmy zimną wodą swego sceptycyzmu nie oblewali zapału młodych? Czyśmy nie słuchali z ukrytym upodobaniem oszczerczych opowiadań i jadowitych zwierzeń?... Czyśmy nie roznosili niesprawdzonych a nawet nieprawdopodobnych pogłosek o jednym z naszych braci?

Wszyscy jesteśmy honorowymi członkami spółki obmówców. Mała rzecz wystarczy, byśmy się stali członkami czynnymi...

Gdybyśmy tak podali się do dymisji?... raz na zawsze.