Niedawno temu ulicami Krakowa przeciągał niezwykle liczny i wspaniały pogrzebowy pochód. Prowadził go Najprzew. ks. biskup Nowak. Za długimi szeregami duchowieństwa i zgromadzeń zakonnych męskich i żeńskich, postępował kirem okryty karawan wiozący śmiertelne szczątki, a towarzyszyły mu setki wiernych, którzy pozgonną oddając Zmarłemu przysługę, żegnali go na długie rozstanie. A widać drogim był on sercu wszystkich, bo na twarzach widniał taki smutek, taki ból i żałość, jaka tylko maluje się na twarzach sierot, którym okrutna śmierć nielitościwą ręką ojca czy matkę porywa. O tak, niestety, jej dłoń dotknęła tym razem śmiertelnie ojca wszystkich, którzy go w posępnej żałobie na cmentarny prowadzili spoczynek - bo zaprawdę - ojcem był dla wszystkich śp. O. Marian Sobolewski, franciszkanin. Świadczyły o tym te łzy i te westchnienia, jakie płynęły w niebo za spokój jego zacnej duszy; to właśnie synowskie uczucie, jakim wszyscy przylgnęli do śp. zmarłego, widniejące w ogólnym nastroju, sprawiło tak liczny udział wiernych z miasta, wsi okolicznych i z prowincji w żałobnym pogrzebowym obrzędzie (...).
Wyświęcony na kapłana w r. 1888, udaje się do Rzymu na dalsze studia, by więcej jeszcze wzbogacić swego ducha, zaczerpnąć ze skarbnicy prawdy chrześcijańskiej i lepiej przygotować się do przyszłej szermierki Chrystusowej, do walki z fałszem i duchem ciemności. Po kilkuletniej, pełnej energii i zapału pracy, uzyskawszy doktorat z filozofii i teologii, wraca do ojczyzny i tutaj w uczelni franciszkańskiej począł przelewać jako profesor w serca innych skarb wiedzy, nabyty mozołem i wytrwałością. Niedługo jednak stawia go wola przełożonych na innym trudniejszym posterunku, albowiem w r. 1896 zostaje obrany Magistrem kleryków. Wkrótce znowu musiał pożegnać ojczyznę i objąć zaszczytne stanowisko w Rzymie; otrzymawszy godność "postulatora Świętych", miał starać się o beatyfikację świątobliwych członków zakonu. Tutaj, pod bokiem najwyższego przełożonego zasłynąwszy pracą i cnotą, wnet otrzymuje chlubną i naczelną w zakonie placówkę Prokuratora Generalnego, czyli jemu zlecono załatwienie wszelkich spraw zakonu w Kurii rzymskiej. Daje się już wtedy poznać jako gorliwy siewca słowa Bożego; z jego bowiem ust nasi rodacy na obczyźnie, spragnieni polskiej mowy, czerpali otuchę i pociechę w rozlicznych rekolekcjach w swoim języku. Spełniwszy wreszcie swoje zadanie, wraca po kilkuletnim pobycie znowu do Krakowa ze znacznie nadwątlonym ciałem, lecz z tym gorętszym duchem, Znowu na jakiś czas przypada mu w udziale katedra i obowiązek profesorski. Lecz w końcu wola zebranych na kapitule członków w 1914 r. wysuwa go na czoło całej polskiej prowincji i zostaje wybrany prowincjałem.
Właściwie pamięć moja tego dopiero sięga czasu i cały ten okres aż do chwili śmierci streszcza się w tym, że był to czas ustawicznej pracy. Od tej chwili patrzyli wszyscy na jego zabiegi i trudy nadludzkiej niemal siły wymagające, a przed którymi się nigdy nie cofnął, lecz zawsze ochotnie je podejmował. W okresie wojennej zawieruchy, mając tyle zmartwień i kłopotów, po ciężkich nieraz ciosach, jakie w niego przede wszystkim jako przełożonego uderzały, nigdy się nie ugiął, ani wyczerpał; owszem, widząc gorzkie owoce rozkiełznanych ludzkich namiętności, jedzie w przeróżne zakątki kraju z słowem Bożej pociechy i pokoju, krzepi słabnących, podnosi upadłych i wszystkich wzywa do pokuty. I niejednego podziw zbierał, skąd tyle sił, tyle młodzieńczego zapału bierze się w tym na pozór sędziwym mężu; odpowiedź prawdziwą ten tylko znajdował, kto znał jego serce pełne miłości Bożej i gorliwości w szerzeniu królestwa Bożego. Pod koniec jego urzędowania przypada rozkwit i rozrost prowincji galicyjskiej także na inne dzielnice Polski. W r. 1918 ze względu na jego sterane siły, nadwerężone zdrowie, zostaje na kapitule zwolniony z urzędu prowincjała i obejmuje przełożeństwo w Krakowie. I nie będę tu opisywał szczegółowo zakresu jego działania; wszyscy, co na niego patrzyli, widzieli, że prawdziwie "mierzy siły na zamiary", że z narażeniem i uszczerbkiem zdrowia pracuje dla wyższego celu, czy to na ambonie, czy w konfesjonale. Szczególnie jednak uderza jego poświęcenie dla Matki Najśw., i to stanowi poniekąd cechę jego charakteru. "U stóp tej Smętnej Dobrodziejki, co w kaplicy franciszkańskiego kościoła tak hojnie łaskami szafuje, nasiąkło od młodości jego serce płomienną ku Niej miłością. Toteż jemu w wielkiej części należy przypisać zasługę odbytej w r. 1908 koronacji Cudownego obrazu, bo on, będąc podówczas Prokuratorem zakonu, w Rzymie tę sprawę pomyślnie przeprowadził. Wróciwszy zaś później z obczyzny, wszystkich sił dołożył do rozwoju i obecnego rozkwitu Stowarzyszenia Matki Bożej Bolesnej, którego był długie lata gorliwym promotorem; nigdy też prawie, nawet przy końcu, mimo podupadłego zdrowia i słabości, nie pozwolił wyręczyć się w odprawianiu nabożeństw czy też w głoszeniu kazań ku czci Matki Bożej. On wreszcie przywrócił od niepamiętnych czasów zachowywany, lecz później nieco zaniedbany, zwyczaj śpiewania godzinek w czasie prymarii. W końcu, jakby koroną całej jego działalności i pośmiertną po nim pamiątką, jest uświetnienie franciszkańskiego kościoła tytułem Bazyliki Mniejszej. I nie podobna tu wyliczać wszystkich jego prac; wystarczy wspomnieć, że hasłem jego życia były słowa reguły: "Bracia, póki czas mamy, czyńmy dobrze".
Gdy dokończył z poświęceniem tylu dzieł, podjął tyle prac, nie dziw, że powoli choroba poczęła trawić i podcinać życie tak zasłużonego męża. Początek choroby datuje się już od roku. W lutym 1921 począł słabnąć i wedle orzeczeń lekarzy były to objawy anemii grożącej śmiercią. Acz z oporem, musiał jednak położyć się do łóżka; wszakże po kilkumiesięcznej troskliwej opiece lekarskiej i pobycie na kuracji we Lwowie pod okiem p. Dr prof. Renckiego przemógł jeszcze ochoczy duch niemoc ciała. I znowu w Krakowie widziano go, jak z zaparciem się i poświęceniem pracował prawie do omdlenia w konfesjonale czy na ambonie, jak z młodzieńczym zapałem szerzył cześć Matki Najśw. Lecz nie trwało to długo. Z początkiem listopada występują ponownie objawy tej samej choroby, na którą on nie zważając, pracuje niezmordowanie dalej. W tym czasie na prośbę ks. kardynała Dalbora podejmuje się wizytacji zgromadzenia Sióstr Dobrego Pasterza. Przed wyjazdem wyglądał już jakby nosił na czole znamię śmierci, i mimo namowy z różnych stron nie chciał zwlekać z powierzoną sobie misją i wyjechał... by skończyć swój żywot heroicznym poświęceniem. Po trudach podróży tak podupadł, że już w Poznaniu omdlewał przy Mszy św., a przecież wróciwszy do Warszawy, tam jeszcze podejmuje się rekolekcji u Sióstr Rodz[iny] Maryi. Na stanowczy rozkaz lekarza wrócił po trzech tygodniach 10 XII do Krakowa, by tu dokonać pracowitego żywota. Bezzwłocznie musiał położyć się do łóżka, lecz mimo starannej pieczy, choroba stałe robiła postępy. 17 grudnia w nocy nastąpiło takie pogorszenie, że po utracie przytomności został zaopatrzony Św. Sakramentami. Udało się wprawdzie jeszcze odwlec grożącą śmierć, niestety - nie na długo. Po krótkiej zmianie na lepsze, z każdym dniem zapowiedź śmierci była coraz widoczniejszą, aż wreszcie 9 stycznia stan okazał się beznadziejnym. Zupełne wyczerpanie, brak tchu oznajmiał początek końca. W południe przyjął jeszcze Komunię Św[iętą] w stanie przytomności, którą zachował do ostatniej chwili. Życie gasnące podtrzymywano środkami podniecającymi. Po północy przyjął zKomunię Św[iętą]ę św., jako posiłek na drogę wieczności i wreszcie nad ranem śmierć przecięła nić żywota tak pracowitego i apostolskiego.
Uleciałeś już od nas, mężu ducha Bożego pełen, i zostawiłeś tutaj niejedno serce sieroce. Żegnał Cię długi żałobny orszak tych, którym ojcem byłeś prawdziwym, żegnały Cię łzy i ta modlitwa wdzięcznych serc, żegnał Cię ks. Biskup serdeczną przemową na cmentarzu. O musiałeś stać się już zbyt miłym sercu Smętnej Dobrodziejki, której całe życie byłeś niestrudzonym szermierzem, skoro tak prędko nam Cię zabiera. O niechaj Ona, co Ci była gwiazdą przewodnią, wprowadzi Cię przejasną drogą do krainy szczęścia, otrze znój pracowitego żywota i da Ci pokój wieczny, którego nie znałeś na ziemi. A z kości Twoich niech na niwie Franciszkańskiej powstaną szeregi naśladowców.
R.I.P.