Śmierć ateusza

Wolter, poeta i "filozof" francuski XVIII w. był jednym z największych wrogów Kościoła katolickiego. Swojemi pismami i potężnym wpływem, jaki wywierał na zepsutą Francję, przyczynił się wielce do słynnej i haniebnej rewolucji francuskiej w końcu XVIII w.

Za cel swego życia postawił zniszczenie religji katolickiej. Dlatego zwalczał ją, jak tylko mógł: wyśmiewaniem, szyderstwem, a przedewszystkiem oszczerstwem.

- "Uprzykrzyło mi się - powiedział razu pewnego - słuchać, jak ciągle powtarzają, że dwunastu ludzi wystarczyło do zaprowadzenia chrystjanizmu; ja zaś postaram się dowieść, że do jego zburzenia jeden człowiek wystarczy".

A gdy ktoś z obecnych rzekł do niego: "religji chrześcijańskiej zburzyć nie zdołasz", - odparł z pychą: "Zobaczymy".

Za życia drwił sobie z śmierci i często powtarzał: "Nie śmierć jest straszna, ale przygotowanie do niej, owo barbarzyństwo, ostatnie namaszczenie".

Kiedyindziej tak się wyraził: "Powiadają czasami o człowieku, iż umarł jak pies, ale w rzeczywistości pies jest bardzo szczęśliwy, gdyż zdychać może bez owego kuglarstwa[1], którem trapione bywają ostatnie chwile człowieka". Swej pracy szatańskiej nigdy nie zaprzestał-: nadal miotał się, pisywał i podżegał przeciw Kościołowi. "Złośliwym pozostanę do końca życia" - mawiał sam o sobie.

Przypatrzmy się więc jego śmierci, czy naprawdę dotrzymał tych złośliwych zapowiedzi. -

Od chwili kiedy nagle zachorował (11 maja 1778 r.) aż do samego zgonu (30 maja), przy łożu jego z prawdziwie piekielną; skrzętnością czuwali "bracia" masoni, aby umarł rzeczywiście jak pies. Chory zaś zaczynał odchodzić od rozumu i niekiedy przez całą dobę pozostawał w szaleństwie. W rzadkich tylko chwilach oprzytomnienia rozpoznawał osoby, przeklinał bezsilność lekarzy, złorzeczył swoim cierpieniom i skarżył się, że już nie będzie mógł się napawać sławą swoją.

Wreszcie, 30 maja, znikła ostatnia nadzieja. Skoro lekarz uwiadomił o tem Woltera, ten, przerażony błagalnym głosem zawołał:

- Wydobądź mnie pan, uratuj mnie!

- Rzecz to już niemożliwa, musisz pan umrzeć - odrzekł lekarz.

Nadeszła agonja. W ostatnich chwilach wezwano dwóch księży, lecz jedynie dla pozoru, aby Wolter nie był pozbawiony katolickiego pogrzebu. Wolter jednak był nieprzytomny i bredził. Księża odeszli, prosząc, aby ich przywołano, kiedy chory nieco oprzytomnieje.

Kiedy, po pewnym czasie wróciła mu przytomność, było już dlań za późno. Wolter na wspomnienie swej grzesznej przeszłości wpadł w skrajną rozpacz i wołał: "Bóg i ludzie mię opuścili!", a zwracając się do obecnych, krzyczał: "Precz ode mnie! Wyście to sprawili, że znajduję się w tym stanie. Precz"

Chwilami tarzał się po pościeli, jęcząc i bluźniąc Imieniowi Bożemu. Z przerażeniem usłyszeli obecni, jak stłumionym głosem powtarzał: "Jezus Chrystus, Jezus Chrystus!" Przy tych słowach wił się jak robak zgnieciony i szarpał sobie ciało paznokciami.

Jednak miłosierdzie Boże jest nieskończone. Bóg dawał mu nadzieję przebaczenia: Wolter żądał teraz księdza! Lecz napróżno, gdyż nie wzruszyli się jego jękami "przyjaciele" i "bracia". Rozpacz więc znowu powróciła.

- Czuję jakąś rękę," - wołał - która mnie chwyta i ciągnie przed sąd Boży! Potem spojrzawszy na ścianę, powiedział z przerażeniem:

Djabeł jest tam, chce mnie schwytać; widzę go, widzę piekło. Ukryjcie mnie!

Na koniec w nadmiarze rozpaczy i gorączkowego pragnienia chwycił za naczynie nocne, przystawił je do ust i wypróżnił... Poczem zalany kalem i krwią, wydobywającą się z ust i nosa opadł i, wydając ostatni straszliwy okrzyk, wyzionął ducha.


- Gdyby szatan mógł umierać, nie skończyłby w inny sposób - mówiło później, kilku nawróconych naocznych świadków. Podobnie też mówił ów lekarz zmarłego ateusza. "Chciałbym, aby wszyscy, co dali się uwieść pismom Woltera, byli świadkami jego śmierci. Takiego widoku znieść niepodobna"!

* * *

Jakie życie, taka śmierć. Żył bez Boga i umarł bez Boga. A Kościół, o którym mówił, że do jego zburzenia jeden człowiek wystarczy, trwa do dzisiaj, bo Chrystus Pan o nim powiedział, że nawet wszystkie moce piekielne nie zwyciężą go!

Gdybyż to chcieli zrozumieć dzisiejsi bezbożnicy! Wszak i oni kiedyś umrzeć muszą. Oby tylko nie umierali śmiercią Woltera.

[1] Tak nazywał ceremonje Ostatnich Sakramentów św.