Sakrament przebaczenia

W tę noc bolesną Męki, w której Bóg-człowiek został wydany na pastwę ludzkich bestii, Piotr, jeden z Dwunastu, przeżywał bardzo dziwne, a zarazem bardzo ludzkie sprawy.

Niedawno był w Wieczerniku i razem z innymi uczestniczył w uczcie paschalnej, w czasie której z wielką pobożnością, choć z małym zrozumieniem przyjął z rąk Jezusa pierwszą Komunię.

Teraz jego serce doznaje sprzecznych uczuć.

Chwilami ogarnia go niepokój. Słowa Zbawiciela zapowiadającego mękę, budzą w nim słuszne obawy. Ale Piotr nie jest tchórzem i nie lęka się ani żandarmów Piłata, ani zbirów Kajfasza, a choć jest rybakiem, umie radzić sobie mieczem. Trochę podniecony winem, zdecydowany jest walczyć w obronie Mistrza.

- Możesz liczyć na mnie - nie bez pewnej chełpliwości, zapewniał Go w Wieczerniku.

Co prawda zupełnie nie rozumie planu Wodza.

Dziwne ma być to "Królestwo Izraela"... Będzie jednak walczył o nie do ostatka, a jeśli nawet zginie, to trudno... Przy Nim - a Piotr naprawdę kochał Mistrza - nawet śmierć nie będzie straszna.

Piotr czuje napływ energii i cieszy się, że będzie miał sposobność do wykazania zarówno swej wierności, jak i odwagi. W jego żyłach płynie krew bohaterskich Machabeuszów. Zna ich dzieje i dobrze pamięta słowa ich braterskiego oporu:

"Opaszcie się i stańcie się synami mocy.
Bądźcie gotowi o świcie, abyście mogli walczyć z poganami,
którzy napadli na nas, by zniszczyć nas i świętości nasze.
Bowiem lepiej jest polec w boju, aniżeli spoglądać na
poniżenie narodu i jego świętości.
A jako będzie wola nieba, tak niechaj się stanie" (1 Mch 3,58)

Tak myśli Piotr.

Przecież niebo nie dopuści, aby Ten, Najniewinniejszy i Najlepszy miał być wydany w ręce łotrów. Adonai, w ostatniej chwili ześle na napastników grad kamieni, jak niegdyś na Gabaonitów (Joz 10,11), lub anioła, który gromił zbrojne hufce Sennacheryba (1 Mch 7,41).

Ale i miecz mój może się również przydać, myśli z dumą apostoł, dotykając zimnej stali.

W tej jednak chwili, zamykają się mu powieki, bo noc była ciepła, a nasycone wonią oliwek powietrze, rozmarza i usypia, zwłaszcza po tylu wzruszeniach i obfitej wieczerzy.

Do uszu Piotra dochodzi echo słów Pana: "Ojcze mój, jeśli to być może, niechaj odejdzie ode mnie ten kielich, wszakże nie jako ja chcę, ale jako ty" (Mt 26,39). Cichnie ono jednak, rozpływa się, niknie w mrokach getsemańskiego ogrodu.

Piotr przeciera oczy i widzi w półśnie śmiertelnie bladą twarz Mistrza.

Jezus nachyla się nad nim. Jan i Jakub śpią twardo, ale Piotr słyszy łagodny wyrzut Pana: "Nie mogliście jednej godziny czuwać ze mną" (Mt 26,40).

To prawda, myśli senny apostoł: "duch wprawdzie ochoczy, ale ciało mdłe" (Mt 26,41).

Rabbi powinien się również przespać. Noc jest krótka, a dzień ma tyle trosk i kłopotów.

Następujące w krótkich po sobie odstępach wydarzenia, otrzeźwiły śpiącego ucznia. Na widok zbrojnej bandy, prowadzonej przez zdradzieckiego kolegę, Piotra ogarnęło wzburzenie.

Nikczemnik!... Zdrajca!...

Piotra ponosi gniew na Judasza i jego zgraję, ale drażni go również postawa Mistrza, który odzywa się ze spokojem do sprzedajnego ucznia: "Przyjacielu, po coś tu przyszedł" (Mt 26,50).

- Przyjaciel!... myśli z wściekłością Piotr i nie może już dłużej wytrzymać.

Przyszły sternik Kościoła musi być żołnierzem. Co więcej, musi być bohaterem. Chrystus powołał go do walki. Ich żywiołem ma być "ogień i miecz", a kapłaństwo żołnierką.

Piotr rozumie to dobrze, a ponieważ jest człowiekiem czynu, wyciąga błyskawicznie ukryty w fałdach płaszcza miecz i rzuca się jak lew, sam jeden na zbrojną zgraję.

Ale Mistrz w tej chwili kładzie kres bijatyce. Uspokaja Piotra i napastników przerażonych gwałtowną akcją.

- Schowaj miecz, Piotrze, mój dzielny wojaku. "Wszyscy bowiem, którzy za miecz chwytali, od miecza poginą. Czy sądzisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a wystawiłby mi zaraz więcej, niż dwanaście hufców anielskich" (Mt 26,52-53)... Nie wiesz czyjego ducha jesteś. Odważny pod wpływem chwili, czy możesz ręczyć za siebie w długich godzinach próby.


Noc nad ranem staje się coraz chłodniejsza.

Piotr, zmieszany z tłumem służby, grzeje się przy ognisku arcykapłańskiego pałacu, w którym odbywa się w tej chwili "badanie" Mistrza.

Piotr doznaje od czasu do czasu dreszczów febry. Wyciąga do ognia drżące dłonie, a jego wzrok błądzi po grubych murach pałacu.

Nagle poczęło się dziać w duszy Piotra coś strasznego.

Może do jego uszu dobiegł bluźnierczy krzyk Kajfasza "zbluźnił" i nienawistne wycie sędziów: "winien jest śmierci" (Mt 26,65.66)...

Może usłyszał odgłosy razów, kopnięć, policzków zadawanych Skazańcowi - tam gdzie sądzi nienawiść, trzeba przede wszystkim sponiewierać i zniszczyć człowieka - dość, że opuściła go nagle wszelka odwaga, a jej miejsce zajmuje obmierzły, nikczemny strach.

W tej chwili rozległ się ostry ton piejącego koguta. Na niebie pojawiły się pierwsze brzaski, ale jego przepastne otchłanie pozostają nadal puste i Piotr nie widzi zstępujących hufców anielskich.

Tyle razy opowiadała mu o tym cudownym, wzruszającym zdarzeniu Matka Mistrza...

Ale teraz i niebo jest puste i ciche. Żadne "gloria" nie zgłuszy wycia tych szakali. Cud stajni nie powtórzy się w tych murach, w których mieszkają ludzie pyszni i okrutni posiadający władzę ksiąg i władzę miecza. I nikt nie wydrze z ich rąk Mistrza.

Straszna jest moc rąk kapłańskich. Od tej chwili będą one miały na zawsze moc nad Barankiem i nikt odtąd nie będzie mógł odebrać im Ofiary...

Piotr uświadamia sobie, że Mistrz zginie i myśl ta potęguje w nim uczucie niewypowiedzianego lęku.

- A co będzie z tobą, bezsilny i biedny jego sługo?...

Nerwy Piotra dochodzą do granic swej wytrzymałości.


Wszyscy czterej ewangeliści opisują dramat Piotra z taką ścisłością, jakby upadek apostoła był rzeczywiście jednym z najważniejszych wydarzeń ewangelii:

"A gdy Piotr był na dziedzińcu, na dole, przyszła jedna z niewiast, służebnych najwyższego kapłana i ujrzawszy Piotra grzejącego się, spojrzała nań" mówiąc: I tyś był z Jezusem Nazareńskim. Lecz on zaparł się i rzekł: Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz. I wyszedł na zewnątrz do przedsionka, a kur zapiał. I znowu ujrzawszy go, służebna, poczęła mówić do stojących wokoło: Ten jest z ich liczby. A on powtórnie się zaparł. I niebawem po małej chwili ci, którzy tam stali, mówili Piotrowi: Prawdziwie należysz do nich, boś jest Galilejczykiem. On zaś począł się zaklinać: Nie znam człowieka tego, o którym mówicie. A wnet kur zapiał powtórnie" (Mr. 14, 66-72).

Consummatum est!... Dokonało się!,..

Otwarły się drzwi pałacu.

Wśród okrzyków i obelg prowadzono Pana do innej sali na "badanie".

"A Pan, obróciwszy się spojrzał na Piotra. I wspomniał Piotr - który tak ufał własnym siłom, który tak chełpił się z ludzkiej mocy - na słowa Jezusowe, jako mu był powiedział: Pierwej nim kur zapieje, trzykroć się mnie zaprzesz, i wyszedłszy na zewnątrz, Piotr gorzko zapłakał" (Łk 22,61).

Ale w tym właśnie "gorzkim płaczu", w tych łzach zamyka się wieczysta tajemnica ratunku.


"Największym dobrem po utraconej niewinności jest pokuta" - tak uczyła mądrość starożytna, a jej największy przedstawiciel, prorok świata pogańskiego, taką dał zapowiedź Sakramentu Łez:

"A jeśliby kto krzywdę wyrządził, to sam dobrowolnie powinien iść tam, gdzie jak najprędzej karę poniesie. Do sędziego powinien spieszyć, jak do lekarza, aby się w nim nie zastarzała choroba niesprawiedliwości i nie przejadła mu duszy do dna, do nieuleczalności... Trzeba winę swoją wydobyć, aby winny karę poniósł, i ozdrowiał... Trzeba zmuszać siebie i innych, żeby się nie bać, ale z zamkniętymi oczyma i odważnie oddawać się karzącej sprawiedliwości, niby lekarzowi, który tnie i wypala, i mieć tylko piękno i dobro na widoku, a nie brać w rachubę bólu, i jeśliby zbrodnia zasługiwała na plagi, to nadstawić grzbietu, a jeśli na więzienie, to brać kajdany, a jeśli na grzywnę, to płacić, a jeśli na wygnanie, to iść, a jeżeli na śmierć, to samemu być pierwszym oskarżycielem" (Platon "Gorgiasz" rozdz. 36).

Przyjście Zbawiciela na świat, to urzeczywistnienie Platońskiej idei Pokuty, w której - czytając przytoczony tekst - odnajdujemy najczystsze, najbardziej ludzkie, a zarazem boskie elementy katolickiej spowiedzi.

Bo katolicyzm, to sakrament Pokuty...

Bez Pokuty, w tym najgłębszym katolickim rozumieniu, nie można być chrześcijaninem.

Kto nie uczestniczy w sakramencie Łez, nie ma prawa do osiągnięcia Królestwa.

Jak grzech - a nie ma wśród nas niewinnych - któremu aż nazbyt często ulegamy, jest przekleństwem, tak pokuta jest jedynym wyzwoleniem z niszczycielskiej mocy tego przekleństwa i ona jedna tylko może nas uratować i zbawić.


Jednym z najpiękniejszych dzieł Fra Angelica jest fresk przedstawiający zstąpienie Zmartwychwstałego Chrystusa do otchłani.

W ponurych ciemnościach lochu czekają dusze zbawienia. Wyciągają one dłonie do Zbawiciela, który w jasnościach, ze sztandarem zwycięstwa w ręce, pokonywa ducha ciemności i wprowadza zbawionych do chwały.

Obraz ten wyraża najgłębszą prawdę chrześcijaństwa. Prawdę zadośćuczynienia, którego tak wyglądał świat przedchrystusowy, a który został urzeczywistniony przez Mękę i śmierć Syna Bożego i trwa w sakramencie Pokuty.

Do czego bowiem zdąża zarówno katolicka, jak i Platońska spowiedź, jeśli nie do wyzwolenia duszy z pęt najcięższych i najstraszniejszych - grzechu...

Słusznie w epoce przedchrystusowej składano bogom ofiary, aby odwrócić ich "gniew" jako zadośćuczynienie w różnych postaciach dręczący człowieka. Wszelako nasze chrześcijańskie wyliczanie w suplikacjach: "Zarazy, głodu, ognia i wojny" należałoby zastąpić jedną tylko prośbą, aby nas Bóg zachował od grzechu, bowiem wyliczone klęski są tylko zewnętrznymi objawami grzechu. Są jednym z form zadośćuczynienia, niewinną zresztą i czasową, wobec bezwzględnego i bezczasowego zadośćuczynienia - piekła.

Bo i to - walcząc z grzechem - przed oczyma mieć nieustannie musimy, że Sąd Ostateczny istnieje nie tylko na sklepieniach Sykstyńskiej kaplicy. Posępny blask wiekuistego ognia żarzy się nawet na stronicach tak dobrej, tak słodkiej księgi, jaką jest Ewangelia. A wiemy, że słowa jej są prawdziwe.

Rozpatrując grzech w świetle nauki o mistycznym Ciele Jezusa, według której dusza ludzka przez przynależność do Kościoła i Łaskę uczestniczy w dostojeństwie i świętości Bożego bytu, staje przed naszymi oczyma ostatnia, najpotworniejsza przypadłość zła moralnego.

Oto, grzesząc, znieważam Bóstwo, jak gdyby w nas utajone, którego jestem żywą cząsteczką, a jednocześnie zarażam swoim rozkładem cząsteczki w tym samym ciele żyjące i w to samo ciało - Kościół Jezusowy, wrośnięte. Tamuję jego rozwój. Osłabiam. Odnawiam w nim tajemnice Męki Pańskiej. Jezus przeżywa wówczas, we mnie i przeze mnie dramat dokonany przed dwudziestu wiekami: zdradę Judasza, zaparcie Piotra, nienawiść tłumu, materializm Piłata, zniewagę biczowania, ból cierniowej korony, dźwiganie krzyża i mękę konania na Golgocie.

A przecież muszą kiedyś za to odpowiedzieć. Przecież Ojciec musi się upomnieć za hańbę swego Syna i muszą paść słowa również nieubłagane, jak i konieczne: "Idźcie przeklęci w ogień wieczny, zgotowany diabłu i aniołom jego" (Mt 25,41), bo jak już mówiliśmy, zadośćuczynienie, prawo nagrody i kary leży w naturze wszechrzeczy.

Aby straszliwym skutkom tego prawa zapobiec, potrzebna była Golgota, wraz z jej bolesnym zadośćuczynieniem - Jezusową Pokutą, której dalszy ciąg trwa w tajemnicy konfesjonału.

"Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł" (Mt 16,26) mówił zatroskany Zbawiciel, układając plan Odkupienia.

I oto staje pomiędzy niebem i ziemią, zawieszony na swym męczeńskim krzyżu, jako Oskarżony i Ofiara.

Nasze zło, bezprawie, nikczemność i hańba przygniotła Jego ramiona.

"Na własnym ciele zaniósł grzechy nasze na krzyż... abyśmy przez Jego mękę uleczeni byli" (1 P 2,24).

I w naszym imieniu przyjął na siebie winy nasze i każdy z nas miał w Nim swoją winę i przez Niego swoje zadośćuczynienie.

I musiał sam Bóg nieść ciężar ludzkiego zła, bo tylko On mógł wyrównać zachwianą równowagę praw swoich, tak aby ich nieubłagana, karząca sprawiedliwość, mogła być od tej chwili równoważone przez Miłość.

"Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20,23). Golgota, Msza i ich następstwa - konfesjonał, to urzeczywistnienie platońskiego Trybunału pokuty, tylko urzeczywistnienie łagodne i słodkie. Jak surowy jest Platon - słusznie zresztą - w pojmowaniu swojej "spowiedzi". Jak twarde są warunki jego "pokuty"... Jak łagodny i dobry jest Pan Jezus w swoim Trybunale Przebaczenia i Łaski. Aby nas zbawić i "grzbietu nadstawił" w tajemnicy biczowania i "kajdany" więzienne nosił, i "grzywnę" - przeklęte srebrniki, za które frymarczymy Jego Łaską - zapłacił. I na "wygnanie" szedł, po tysiąckroć razy wyganiany przez nas wszystkich. I śmierć wreszcie okrutną poniósł, aby nas od śmierci wiecznej ocalić.

Sakrament Pokuty, to dalszy ciąg tej tajemnicy Odkupienia. To nieustająca Golgota, sceny której odgrywają się w tajemnicy spowiedzi, tam, przy tych milczących kratach konfesjonału, jedynych spośród wszystkich krat, które nie zatrzymują, ale wyzwalają skazańca.

Prześwięte, najłaskawsze ambulatorium Pana Boga, w którym Jezus - Lekarz i Sędzia, w szatach swojego sługi, sądzi i leczy duszę. Oto, pomiędzy jednym znakiem krzyża: "Dominus sit in labiis tuis"[1] a drugim: "Dominus noster te absolvat"[2] dokonuje się cud zmartwychwstania człowieka. Ze wzniesionej nad głową grzesznika kapłańskiej - nie. Chrystusowej - ręki, spływa strumieniem krew.

Dokonuje się akt boskiej transfuzji, przywracającej konającemu życie. Jej potoki zalewają ogień piekielny. Jej uzdrawiająca moc - Boża penicylina - zabija bakterie zła. Jej ciężar przeważa szalę dobra i reguluje naruszoną przez złości ludzkie równowagę wiecznych praw. Jej cena wykupuje duszę z mocy złego ducha. Jej głos uśmierza Boży gniew. Jej ożywczy nurt przedostaje się do naszego krwioobiegu, oczyszcza go i przetwarza wnętrze nasze "na obraz i podobieństwo Boże". Przez jej dobroczynną łaskę, człowiek odnajduje samego siebie i Boga. Odzyskuje utracone dziecięctwo Boże. Staje się znów "latoroślą" związaną życiodajnym sokiem z "drzewem żywota". Wstępuje w świetlisty krąg Bytu Bożego. Odzyskuje pełnię człowieczeństwa i męskości. Staje się duszą prawdziwie kulturalną, cywilizowaną i katolicką.

Niestety, niewielu nawet spośród wierzących, zdaje sobie dokładnie sprawę z istoty katolickiej spowiedzi.

Nie mówimy o tych dwóch "wierzących", którzy uważają się za katolików, ale "nie-praktykujących", katolików pozoru, o których Jezus powiedział, że są jak "groby pobielane, na zewnątrz piękne, ale wewnątrz wypełnione trupią zgnilizną" (Mt 23,27). Ci potrzebują Bożego wstrząsu. Innej łaski, która nie koi i nie przebacza, ale straszliwymi ciosami nieszczęścia otwiera zaropiałe oczy. "Albowiem nie ukaże się Bóg grzesznikowi, chyba aby go nieszczęściem i wstydem porazić", jak mówi jedna z legend średniowiecznych[3].

Myślimy natomiast o tych katolikach, którzy obniżają wartość Sakramentu Pokuty przez to, że czynią zeń jedną z tradycyjnych formułek wiary, czynnej "raz w rok około wielkiejnocy", a która poza tym "razem" cały rok jest martwa i jałowa, jak życie tych katolików, pozbawione prawdziwej, bożej treści. Spowiedź dla tego rodzaju "wierzących" jest rytualnym obrządkiem, czymś w rodzaju starotestamentalnego oczyszczenia, wywołującym chwilowy "nabożny nastrój", który niewiele ma wspólnego z życiem łaski.

Myślimy również z niepokojem o tych, którzy spowiadają się często, może nawet za często, ale słowa rozgrzeszenia padają na ich dusze, jak ziarna padające na nieurodzajną glebę.

Bo z Łaską trzeba współdziałać całym sercem i całą wolą życia.

Bo Łaskę trzeba rozumieć wszystką wiedzą i wszystką inteligencją życia. W przeciwnym razie, będzie ona jednym z tych świętych słów, które tak często są na naszych ustach, dając nam pozory katolickie, podczas gdy serca nasze dalekie są od Prawdy, tętniącej boskim życiem miłości.

Ale gdy święte "absolvo" padnie na grunt dobry, tak jak padło na duszę Maryi, Zacheusza, Łotra, jak padło na duszę Augustyna i tylu nawróconych grzeszników, dokonywa się przez łzy pokuty cud powtórnych narodzin człowieka. Cud, w którym "Słowo Ciałem się staje", aby ze słabości i poniżenia, z bezbrzeżnej nędzy ludzkiej, podźwignąć, wskrzesić, podnieść, wyzwolić nowego człowieka, bohatera świętego.

Staje się wówczas cud Bożej wszechmocy, która nawet zło zmusza do służby dobru. Która z niemocy potrafi tworzyć siłę, z upadku wzloty, a z poniżenia - chwałę.

"O felix culpa, quae talem ac tantum meruit Salvatorem"[4].

Łzy Piotra były aktem duszy, która przezwyciężyła swoją słabość.

Piotr się załamał. "Errare humanum est"[5], ale Piotr umiał jednocześnie dostrzec w świetle Bożego spojrzenia tragizm swego upadku. I to było powodem jego łez. Nie tych, które wyciska nam z oczu urażona ambicja, ani tych, które są dowodem sentymentalności. Były to łzy człowieka, który uświadomił sobie, że wyrządził krzywdę swemu Bogu. Łzy żołnierza, który zdał sobie sprawę, że wskutek tchórzostwa, utracił haniebnie swoją przyjaźń. Łzy dziecka, które nagle poznało, że zraniło boleśnie serce najlepszego ojca. Łzy człowieka, który aktem najwyższego, wewnętrznego bólu, rozprawia się ze swoją słabością, aż świadom własnej niemocy - jęcząc - przyzywa Boga na ratunek i całą zawziętością duszy, aktem upokorzonego rozumu i nakazem nieufającej we własne tylko siły woli, obiecuje, przyrzeka, przysięga wierność Prawdzie.

Łzy Piotra, to jedynie etap, bolesny może i przykry, ale konieczny i przewidziany na drodze do ostatecznego "podsumowania" wzlotów i upadków, słabości i mocy, którego wynik okaże się dopiero, tam, na wzgórzu watykańskim, gdzie Piotr, błogosławiąc "urbi et orbi", będzie umierał tak jak jego Mistrz, na krzyżu, aby wykazać, iż mimo chwilowego zaparcia, umiłował Go ponad wszystko.

Wszelako ten ostatni Akt był jedynie końcowym wynikiem potęgi Bożej Łaski, która razem z goryczą Łez, z duszy słabego - "jako i my" - Apostoła, ukształtowała Opokę.

Łaski tej nie zabraknie i dla nas...

Trzeba tylko, aby Zbawiciel na nas spojrzał i dał nam błogosławieństwo Łez.

[1] Forma absolucji: "Pan niech będzie w ustach twoich..."

[2] "Pan nasz, niech cię rozgrzeszy..."

[3] U. Walde Kutler: "O królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, rozdz. XXII.

[4] Słowa św. Augustyna: "Szczęśliwa wino, przez którą mamy takiego Zbawiciela.
[5] Błądzić, jest ludzką rzeczą.