Rycerz - bohater

SYLWETKI KATOLICKIE 3

Stanisław Leszczyc-Przywara

W Podchełmiu, w naszej kaplicy, którą Niemcy nazywali "Banditenkirche", często, o późnej godzinie, przystępował do Komunii św. młodzieniec lat około 20-u. Jednego dnia gruchnęła wieść, że zabito go na Ptaszkowej. Ptaszkowa to górska wioska, pierwsza stacja kolejowa za Grybowem w stronę Nowego Sącza. Gestapowcy osaczyli młodzieńca półkolem i, gdy cofał się w stronę lasu, bili weń z pięciu karabinów maszynowych i kilkunastu zwykłych. Pogoń trwała z kwadrans. Las był niedaleko i byłby im może uszedł partyzant, ale na drodze, którą uciekał bawiło się małe chłopskie dziecko. By je ocalić, skręcił w bok i pociągnął kule za sobą. W pewnym momencie... podniósł ręce do góry. Czy go siły opuściły? Czy go lepiej osaczono? Trudno to powiedzieć tym, którzy z drzew obserwowali całą tę scenę.

Rozpoczęło się "badanie". Jak go "badali", zaświadczyć mógł ogromny siniec średnicy 6-7 cm z prawej strony zachodzący granatowym cieniem aż za ucho. Nie załamał się jednak bohaterski chłopiec, nie wydał nic i nikogo. I poszedł na śmierć, bladziutki, ale spokojny, modląc się do ostatniej chwili.

Nazywał się Stanisław Leszczyc-Przywara. Urodził się w 1922 r. z rodziny nauczycielskiej. W ciężkiej chorobie rodzice oddali go na własność św. Teresie z Lisieux z prośbą, by go uleczyła i sama zajęła się jego wychowaniem. W 12-tym roku życia zapisał się do Milicji Niepokalanej i gdy przez ostatnie pięć lat przed wojną mieszkał z rodzicami w Szymanowie, widziano go często w kaplicy niepokalanowskiej na modlitwie.

Od dzieciństwa - jak stwierdzają rodzice - odznaczał się wielką pobożnością i dobrocią. Kłamstwo i nieskromne słowa nie splamiły jego ust, a kolegów za takie rzeczy karcił. Jako dobry syn darzył swoich rodziców wielką miłością i zaufaniem. Stawiał ich jednak na trzecim miejscu, gdyż według Stasia pierwszym był Bóg, drugą Ojczyzna, a rodzice potem. Uczył się dobrze, wykazując duże zdolności do wszelakiej majsterki. z wyraźnym ukochaniem radia, w którym zdobył dużą wiedzę.

Kochali go wszyscy za jego dobroć, słodycz i pogodę. Lubiły go nawet zwierzęta, które od najmłodszych lat leczył, ochraniał i karmił.

1939 r. ukończył trzecią klasę gimnazjalną w Sochaczewie. Wojna postawiła go w wielkiej biedzie. Przyjął ją cierpliwie, a nawet pogodnie. Nie skarżył się na głód, zimno i upokorzenie, krzepił jeszcze swych najbliższych słowami Ewangelii św., z którą się nigdy nie rozstawał. We wsi Kąclowa (pod Grybowem), gdzie zamieszkał po wyjeździe z Szymanowa, nie było po prostu domu gdzie by Staś po swojemu nie "urzędował". Leczył i pielęgnował chorych, karmił głodnych, ostrzegał przed rewizjami i łapanką, pouczał rodziców, by dzieci, a zwłaszcza dziewcząt nie oddawali do Niemiec, w młodych wpajał dobre obyczaje.

Jako partyzant wzbudzał swoją odwagą, połączoną ze spokojem, podziw powszechny. Koledzy kochali "Szarego" i uwielbiali piękno jego duszy. Proszony, by na siebie uważał, odpowiadał: Czyż nie wiecie, że bez woli Bożej ani jeden włos z mojej głowy nie spadnie. A jednak mądry i roztropny nic nie przedsiębrał lekkomyślnie. Do Komunii św. przystępował tyle razy, ile razy mógł być w kościele, powiadając, że do kościoła nie należy nigdy chodzić "na darmo".

Gdy gestapowcy schwytali go przy spełnianiu rozkazu i rozstrzelali 22 września 1944 r., stała się rzecz, u Niemców chyba nie spotykana. Oto "bandyta" leżał w kostnicy na Ptaszkowej, na skraju niemieckiego obozu, a tłumy ludzi przychodziły uczcić ciało swego ulubieńca. Nie zaprotestowali Niemcy, gdy rzucano nań białe kwiaty, gdy na piersiach skrwawionych przypięto dużą biało-czerwona kokardę a u nóg położono wieniec z dębowych liści. Ludzie powtarzali: święty, a za matką bohatera szedł głos: Ciesz się szczęśliwa matko, żeś takiego syna wychowała.

Partyzanci nazwali go "leśnym patronem" i w chwili niebezpiecznej, wzywali Stasia o pomoc. Dziś na miejscu męczeńskiej śmierci Leszczyca stoi krzyż, wystawiony zeszłego roku przez lud okoliczny.