Przyjaciel dziatwy

W pogodny, mroźny dzień styczniowy roku 1946 na maszcie gimnazjum w Pilźnie powiewała bezszelestnie czarna flaga. Rozkołysane dzwony kościołów niosły coraz dalej i dalej żałobną wieść: Ks. Piotr Warecki nie żyje.

Patrząc na tę czarną flagę przez okno kancelarii, gdzie pracuję, przyrzekłem mu wtedy, że co w mej mocy będzie uczynię, by choć w części spłacić dług wdzięczności.

Bo był to człowiek, który życie całe poświęcił dla dziatwy. Ta biedna dziatwa przychodząca do klasy nieraz boso, obdarta, z garnuszkiem za pasem, z czupryną płową, rozczochraną o niewinnych oczach stała się cząstką jego duszy. Zdobycie tych młodych serc i rzucenie pod stopy Zbawiciela to cel jego wysiłków, to cel jego życia.

Urodził się w Radgoszczy Koło Dąbrowy w dniu 23.4.1889 r. Po ukończeniu gimnazjum w Tarnowie wstąpił do Seminarium Duchownego i wkrótce został kapłanem. Pierwsze posterunki jego pracy jako katechety szkolnego to Dębica, Lipnica koło Bochni, Baranów. Do Pilzna przyszedł 1.11.1926 r. i tu w szkole siedmioklasowej objął obowiązki katechety.

Życie jego i pracę na naszym terenie mogę porównać do ołtarza, na którym nieustannie płonął ogień miłości, ofiary i poświęcenia się dla dziatwy szkolnej. On tą dziatwą żył, jej zmartwienia były jego zmartwieniami, jej troski jego troskami, jej radości - radością jego, toteż tuliły się do niego te małe wychudłe i większe i te nawet z ostatnich klas.

Znał potrzeby dzieci, czasem nawet lepiej niż matka rodzona. W czasie okupacji, gdy nędza i głód panowały powszechnie, można było widzieć jak ks. Warecki spokojny, zrównoważony jak zawsze, chodził po mieście, zdawać by się mogło bez celu - a on skupował co mógł, co mu się kupić dało, a potem rozdawał okolony zewsząd dziećmi, bezpłatnie, jednemu buty, drugiemu płaszcz, to znów pończochy, bieliznę, ubranie. Wszędzie gdzie się pokazał ks. Warecki, niósł ze sobą spokój, pogodę i radość. Miął w sobie to, że najbardziej zakrzepła w bólu twarz w pogawędce z nim rozpogadzała się napełniona nadzieją lepszego jutra. Dla siebie był ostry - dla drugich łagodny i miły.

Mieszkanie jego nieraz służyło za bezpieczne schronisko przed łapanką, a gdy kogoś z jego czeladki schwytano - szedł odważnie i sam pomagał do ucieczki. Cieszył się ogólnym zaufaniem tak starszych, którzy powierzyli mu kierownictwa Banku Stefczyka w Pilźnie i funkcję radnego miasta, jak przede wszystkim młodzieży. Z największymi tajnikami, ze sekretami, z tym co bolało, czego nie możni było sobie wytłumaczyć - szli do niego, a on pocieszał, wyjaśniał, pomagał. Spadały kamienie z serca, rozjaśniały się twarze tym co wracali spod jego dachu.

Słabych w nauce, lub przygotowujących się do egzaminu uczył bezpłatnie, opiekował się nimi. Trudno byłoby mi dziś zliczyć tych wszystkich, którzy korzystali z jego pomocy materialnej, z jego pracy, których pouczał i przygotowywał do dalszego życia. Jest ich wiele w Pilźnie, jest ich więcej jeszcze rozsianych po całej Polsce.

Dziś ks. Warecki nie żyje. Już nie pogładzi swą ojcowską dłonią małych główek tulących się do sutanny. Nie poprowadzi tych szeregów w biel ubranych do tabernakulum, by podać im Boga w Hostii ukrytego. Ale nam się zdaje, że on jest nadal z nami, pociesza w chwilach zwątpienia, dodaje siły i ochoty do pracy, każe miłować Boga nade wszystko, a bliźniego jak samego siebie. On jest, jak dawniej wśród nas, przypomina ciągłe, że do Boga trzeba nam iść, a znajdziemy szczęście.