Zmarły niedawno francuski marszałek generał Lyautey (wym. Lijotej) chluba Francji, był, podobnie jak marszałek Foch, gorącym i gorliwym katolikiem. Z tego nawet powodu karjera jego w kraju rządzonym przez masonerię znaczyła się bardzo niepewnie i w wielkim znoju. Niepospolity jednak charakter i zdolności, wnet wysunęły go na czoło Francji. Wsławił się jako rozumny i dobroczynny kolonizator w Indochinach, Madagaskarze, Algierze, a w końcu w Maroku, który pozyskał dla Francji przez wspaniałą organizację.
Wielki ten człowiek czynu, jak pisze dziennik paryski "La Croix", był też i człowiekiem głębokiego umysłu i głębokiej religijności.
Przejawia się ona bardzo wyraźnie w słynnym przemówieniu, jakie wygłosił w klasztorze Cystersów na górze Sion. Wysłuchawszy śpiewu zakonników, Lyautey, złożył im podziękowanie i powiedział, jak słusznie umiłowali muzykę. Następnie w sposób bardzo prosty i serdeczny, ale z właściwą sobie wymową, określił on - zwracając się przede wszystkim do młodych zakonników - czym jest ich obecność na tym wzgórzu. Spoglądając bystro, powiedział nagle:
"Patrzycie na mnie, mówicie sobie: oto jest Lyautey, marszałek Francji. Człowiek, który spędził swe życie na wielkich drogach, który widział cały świat, który wszędzie wydawał rozkazy, jako wódz i może myślicie: Czemże jest nasze życie wobec jego życia! Czyż można wytrzymać zawsze w zamknięciu w klasztorze i tylko szeptać modlitwę, kiedy świat jest rozległy, tak piękny i tak wiele można zdziałać! Tak, wiem, Indochiny, Maroko... wszystko to jest wspaniałe, oszałamiające...
A jednak ja, Lyautey, powiadam wam, młodzi zakonnicy: wasze życie, wasza reguła, wasze modlitwy, wasze ofiary, są równie potrzebne, równie konieczne i owocne, równie wielkie, jak największe dzieła na ziemi. Konieczną jest bowiem równowaga, koniecznym jest porządek. Obok czynu, jest rozmyślanie, obok wysiłku zewnętrznego, jest życie wewnętrzne. Obok walki z żywiołami i ludźmi jest walka z samym sobą. Życie byłoby tylko chaotycznym szaleństwem, gdyby nie rządził nim duch. Bez ludzi takich jak wy, człowiek taki, jakim ja jestem, byłby niczym.
Czyż zatem wy, młodzi zakonnicy, zdajecie sobie sprawę z roli, jaką spełniacie na ziemi? W chwilach znużenia i zniechęcenia - wszyscy mają takie chwile, czy mniemacie, że ja ich nie mam - zapytujecie się może, czy nie popełniliście szaleństwa, zamykając się w tych murach? Czy zdajecie sobie dobrze sprawę do jakiego stopnia jesteście pożyteczni, jesteście nieodzowni i zajmujecie w porządku świata zasadnicze miejsce?"
Choćbym żył tysiąc lat - pisze świadek tego przemówienia - nie zapomnę nigdy tej chwili.
W miarę jak mówił, jego samego ogarniało wzruszenie. Głos jego coraz więcej się załamywał. Nagle przerwał, bo nie mógł już dłużej mówić... Nikt nie drgnął... Była to jedna z owych chwil błogosławionych, w których natężenie duszy dochodziło do szczytu.
Kilka minut później odprowadzając marszałka za próg klasztoru, przełożony szepnął mu do ucha: "Panie marszałku, uczyniłeś więcej dla moich nowicjuszy, niż stu kaznodziei przez sto lat..."