Powołanie
Powołanie

- Więc nieodwołalnie zamierzasz przywdziać suknię zakonną? - zapytał ze smutkiem Jan, patrząc w dalekie, jakby nie z tego świata, oczy Tomasza.

W głosie jego dźwięczała ukryta nadzieja, że jedyny przyjaciel cofnie swą decyzję, że nadal razem iść będą przez życie, jak w dniach dzieciństwa i pierwszej młodości. Tomasz wyczuł to i żal ścisnął mu serce. Rodzice jego i rodzeństwo pogodzili się już z jego postanowieniem, jakkolwiek nie przyszło im to łatwo. I z tej strony spotykał perswazje i argumenty, łzy i wyrzuty, lecz w końcu przeboleli. Byli religijni i zdawali sobie sprawę, że tracą Tomasza tylko pozornie, że jakkolwiek fizycznie oddzielony zostanie od nich klasztornymi murami, duchem będzie im bliższy, bardziej bezpośredni, że modlitwy jego i myśli będą z nimi j do końca ich dni, w chwili zgonu i poza grobem, bo nie będzie absorbowało go życie z jego tysiącem codziennych spraw, błahych - to prawda, ale jakże i nieraz dojmujących i odbierających równowagę i spokój! Jan natomiast nie był religijny, żył dniem i dzisiejszym i jutrzejszym, ze znawstwem i upodobaniem spijał rozkosze życia, znajdując w tym nie tylko szczęście swoje, lecz i cel - wyłączny. Dla Jana klasztor równał się śmierci; i to, i to było niepojęte i budziło może nie lęk, bo nie wmyślał się w ich najgłębszą treść, lecz niepokój jakiś. Tomasz wiedział, że przyjaciel odczuje jego wstąpienie do zakonu jako stratę bezpowrotną; gdyby umarł - dla Jana byłoby to równoznaczne. Tomasz przestanie się obracać w jego codziennym kręgu, przestanie po prostu istnieć. Tak odczuwał Jan i z jego punktu widzenia trudno było odmówić mu słuszności. Drogi ich rozdzielały się bez powrotnie. Dlatego, gdy Tomasz odpowiedział na pytanie przyjaciela, i w jego głosie dźwięczał smutek, jakkolwiek Jan pojął to opacznie.

Nieodwołalnie, Janie - odrzekł cicho Tomasz i utkwił z troską oczy w twarzy przyjaciela.

Ależ, dlaczego?! - wybuchnął Jan. - Dlaczego uciekasz od życia, które jest tak piękne, tak pełne ponęt?...

Piękne, pełne ponęt... - powtórzył wolno Tomasz. - Czasem, tak istotnie. Tylko, widzisz, Janie, w chwili gdy my przeżywamy jakąś radość - tysiące ludzi na szerokim świecie tonie w łzach, wije się z bólu lub doznaje głębokiej udręki duchowej; gdy my cierpimy - tysiące ludzi w tym czasie szaleje na dancingach, śmieje się beztrosko, bawi i raduje. Gdy jedni umierają z głodu - inni z największą obojętnością spoglądają na zgromadzone przez siebie dobra ziemskie, wzdrygając się jednak na samą myśl udzielenia choćby drobnej ich cząstki potrzebującym. Dzisiejszy nędzarz nadzwyczaj rzadko opływa nazajutrz w dostatki, lecz wczorajszy bogacz często znajduje się dziś w przytułku dla ubogich. Wszystko przemija, nie ma nic trwałego i nic niewzruszonego na ziemi. Choćby wszystkie szczęśliwości człowiek posiadł - nadejdzie w końcu dzień, w którym trzeba porzucić to wszystko na zawsze a ciało - tak bardzo pielęgnowane, chronione i cenione - zamknąć w czterech ścianach trumny i oddać ziemi. Wiemy o tym wszyscy, lecz - nie pamiętamy w każdej godzinie dnia, choć winniśmy to samym sobie. Nie myślimy, że bogactwo, sława, władza - wszystko, absolutnie wszystko jest przemijające i ubiegamy się o nie, walczymy krzywdząc nieraz innych, garniemy chciwymi dłońmi ku sobie, jak gdyby władać - nam tym dane było w ciągu długich wieków.

Oczywiście, o ile patrzeć będziemy na sprawy życia z punktu widzenia ludzkiej śmiertelności - nie można inaczej rozumować, lecz...

O, nie tylko w obliczu śmierci znikomo małe są ludzkie poczynania, dążenia i pragnienia. Spójrzmy na tę sprawę ze strony nauki, choćby jednej jej gałęzi - astronomii, Z czego składa się wszechświat? Z tysiąca słońc - takich jak nasze; dokoła każdego słońca krążą planety - takie jak nasza ziemia. Na wielu z tych planet możliwie, że istnie je życie, a nie ma tak śmiałego uczonego, który mógłby twierdzić, że tylko na ziemi żyją ludzie. Ludzkość nasza na pewno nie zna tak olbrzymiej liczby, aby choć w przybliżeniu móc określić ilość żyjących we wszechświecie istot... Jakże więc znikomo, mikroskopijnie małe są wszystkie nasze sprawy wobec tego nieogarnionego ogromu! Tylko Bóg jest niezmienny i wieczny, i tylko dążenie do Niego ma wartość istotną i nieprzemijalną.

Gdyby tak wszyscy ludzie myśleli - nikt nic nie robiłby, poprzestając na myśleniu o Bogu. Tymczasem trzeba żyć i pracować, trzeba stwarzać podwaliny pod byt przyszłych pokoleń. Nie można całego świata zamknąć w murach klasztorów!

Bez wątpienia, Janie. Nikt też o tym nie myśli. Przyznasz jednak, że świat byłby dużo krótkotrwałości i przemijalności swojej lepszy, gdyby przy wszystkich jego poczynaniach nigdy nie zapominano o Bogu oraz swoich spraw. W niezapominaniu o Bogu zawiera się i dążenie do Niego - i od najszerszego ogółu nie sposób więcej wymagać. Kto nie upatruje celu w osiągnięciu tej czy innej pozycji życiowej, a świat stracił dlań całą wartość w zestawieniu z istotą Boga, ten lepiej uczyni, wstępując do klasztoru i tam, w spokojnej pracy czy w głębokiej kontemplacji, pogłębi swój stosunek do Boga, stanie Mu się bliższy, lepiej Go pojmie i modlitwą swoją wyprosi dla innych ludzi możność dojrzenia jedynego celu, dla którego istotnie warto pracować: drogi w zwyż. Klasztory są wielkimi skupiskami intensywnej myśli o Bogu, a myśl ta promieniuje w świat i czyni go lepszym - najczęściej bez jego wiedzy, czasem - wbrew jego woli. Pragnę znaleźć się w otoczeniu, które - jak ja - dąży i myśli o życiu przyszłym, gdy skończy się doczesna wędrówka i wszystko to co nas na ziemi interesuje - nie będzie miało żadnego znaczenia.

- Hela? Co będzie z Helą?... Tak bardzo ją niby kochałeś...

- Hela również wstępuje do klasztoru. Jest to dla mnie niemałą ulgą, gdy pomyślę, że ta czysta i dobra istota uchroniona zostanie przed złymi wpływami świata.

- Więc i ona... I ona... Jestem do głębi wstrząśnięty... Rozstanie na zawsze...

- O, nie! Rozstanie ciał nie jest rozstaniem dusz, a wymiana myśli odbywa się nie tylko słowami; zespolimy się w żarliwym dążeniu do poznania Boga, a kiedy nad klasztornymi ogrodami zapadnie zmierzch, zaróżowi się jutrzenka lub żeglować będzie świetlisty księżyc, myśli nasze - choćby ciała oddalone były o setki kilometrów - odnajdą się. Będzie to duchowa przyjaźń.

Jan zwiesił głowę.

- Nie mogę, nie mogę tego pojąć... - jęknął.

- Nie łam sobie nad tym głowy. Zrozumienie przychodzi samo. Trzeba wierzyć i ufać w opiekę Boga, trzeba poddać się Jego woli, a już On sam wynajdzie dla nas drogę, która najlepiej nam odpowiada.

- Stracę cię, Tomaszu, stracę na zawsze...

- Gdy zatęsknisz za mną, gdy przypomną ci się te wszystkie lata, które razem przeżyliśmy - pomódl się gorąco, a wtedy spłynie na ciebie spokój i świadomość, że w modlitwie do Najwyższego łączą się z sobą i skupiają wszystkie dusze, które naprawdę tego pragną. żaden inny kontakt nie jest równie trwały i równie mocny.

W miesiąc później Tomasz i Helena zaczęli odbywać nowicjat w niedaleko od siebie położonych klasztorach. Na twarzach ich gościł spokój i pogoda. A Jan? Jan żył dotychczasowym życiem. Lecz czasem, gdy cierpiał lub naszły go refleksje, wybiegał myślą ku Bogu, a usta jego bezwiednie szeptały modlitwę. I wtedy zdawało mu się, że widzi łagodnie uśmiechniętą twarz przyjaciela, promieniejącą miłością i wiarą.