Niejedni rodzice, usłyszawszy ten tytuł, pomyślą zaraz: piękne to, wzniosłe, szczytne, wielkie, święte - byleby tylko które z naszych dzieci tym się... nie przejęło i o klasztorze - broń Boże - nie zaczęło na serio myśleć. A dlaczego? Jakżeż!? zakopać się w ponurych, wilgotnych, ciemnych, grubych murach... w istnym grobie i to żywcem, głodzić się, umartwieniami dręczyć, długie odprawiać modlitwy!? itd. itd. Sam słyszałem takie zdanie: "Tam ci jeść nie dadzą i każą się modlić, a może i ciężko pracować?...". Większość jednak nie wyobraża sobie klasztoru, jako tak znowu okrutnego więzienia, ale przecież - mówi - mojemu synowi, córce uśmiecha się świetna karjera, zdolności nieprzeciętne, obejście miłe, zdrowie - Bogu dzięki - a może spore zasobności rodzinne przyniosą temu dziecku wymarzone przez rodziców: zaszczyty, dobrobyt, szczęście - jakżeż więc dopuszczać do głowy myśl o klasztorze!?
Inni znów pragną ukochane swoje dziecko jak najdłużej mieć przy sobie, będąc przekonani, że tylko w ognisku rodzinnym może się czuć szczęśliwem.
Jeszcze inni przechodzą myślą lata, w których tyle kosztów ponieśli dla dziecka, tyle się napracowali i natrudzili i decydują: "czyż nie słuszna, by teraz ten syn, ta córka pracowali i oddawali rodzicom to, co na nich zostało wyłożone!?
Są i tacy, co chętnie złożyliby ofiarę Bogu z dziecka swojego, ale żeby przecież ono zostało czymś, więc niechby już poszło i do seminarium, niechby się uczyło na księdza! Zostanie wikariuszem, proboszczem, kanonikiem, no... - i biskupi też nie są wieczni - a nuż?
Ale żeby to dziecko miało wyrzec się świata, i to naprawdę zupełnie, i dla miłości Bożej, dla miłości Niepokalanej "stało się aż ostatnim może z braciszków w takim naprzykład Niepokalanowie! i żeby mu tam przyszło ponosić wzgardę, i przepracowywać się i cierpieć z wzrokiem utkwionym w Niepokalaną, a może i pojechać gdzieś w kraje pogańskie! tam wyniszczać się w trudach lub nawet i krew przelać za wiarę, za Jezusa śmierć - to już nie może pomieścić się w głowie niektórych rodziców, nieraz nawet pobożnych i uczciwych skądinąd - to za wielka ofiara - mówią. To też wyrywającemu się do życia zakonnego dziecku przeszkadzają jak mogą, proszą, grożą, zaklinają, a czasem i biją je, niepomni w swoim zaślepieniu, że wtedy grzeszą już ciężko. Zapominają, że Pan Bóg jest ich i ich dziecka Panem, że tak ich jak i dziecko On wywiódł z nicości i w; każdej chwili istnienie daje, że On, jeżeli tak Mu się podoba, może dać dziecku tę wielką, nadzwyczajną łaskę powołania zakonnego. Jeżeli zaś On sprawia ten najwyższy zaszczyt rodzinie, a rodzice go nie doceniają, obrażają Jego Majestat, bo jakby mówią: "nie Ty, o Boże, ale my potrafimy dać naszemu dziecku szczęście".
A może się zdarzyć i wypadek, na który sam patrzałem. Nie podaję miejscowości ani nazwisk. - Chłopiec był dobry, pracował (nie w Niepokalanowie jeszcze) w drukarni "Rycerza" dla Niepokalanej i pragnął wstąpić do Zakonu, poświęcić się Niepokalanej, Jej ofiarować się na zawsze - ale rodzice nie pozwalali. Starałem się wpłynąć na ojca - napróżno. Z czasem, sami tylko bracia mogli pracować przy "Rycerzu", więc już i nie przychodził. Z kolegami wybrał się raz na przechadzkę, ale przeskakując rów z wodą, wpadł do niego. Przeziębił się nieco, pokaszliwał, wkrótce się położył i gdy się pogorszyło, powiedział do księdza, który mu przyniósł Wijatyk (i może wspomniał o wyzdrowieniu): "Ja nie chcę żyć, chcę pójść do Niepokalanej". I wkrótce zmarł. Szczęśliwy on, że Niepokalana go Sobie wcześnie "gwałtem" zabrała, bo coby napotkał na dalszej drodze życia? Czyby zachował niewinność? Tego z góry zaręczyć niepodobna. I czyby się zbawił?... Pan Bóg przygotowuje każdemu szczególne łaski na tej tylko drodze życia, na której chce go mieć".
A rodzice? Sami dobrowolnie pozbawili się wielkiej zasługi na ziemi i bardzo wielkiej nagrody w niebie, i po co to? Na co?
Wszelki, któryby opuścił dom, albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo rolę dla Imienia Mego: tyle stokroć weźmie, i żywot wieczny odzierży.
Mt 19,29