Polska - to sukno

"Grzeszni, senni, zapomniani - Ojcze nasz! - budzimy się z tej otchłani" Tak jakby dla Podkarpacia tę strofę przez Ujejskiego przeznaczoną, nieraz cytuję... Ale dla odmiany przeglądam i stare gazety, by... podenerwować się. I tak w prasie krakowskiej ukazał się swego czasu artykuł, w którym autor żąda kategorycznie: uposażenie nasze musi być w stosunku do innych zawodów znacznie zwiększone, gdyż tylko wtedy atrakcyjność (przynęta) naszego zawodu w stosunku do innych wzrośnie. Poderwały mię te słowa do odręcznej odpowiedzi. Stara to pańskopolskich czasów śpiewanka wszystkich stanów: każdy na swoją rękę żalił się i stawiał żądania poprawy bytu, nie oglądając się na dolę innych. Taki stan istniał nie w zamierzchłych czasach, ale przed 1939 r. Każdy tylko oglądał się za dietkami za każdy krok nadobowiązkowy, a ówczesna zagranica i to wschodnia i zachodnia, obserwując nas, stwierdzała: życie nad stan w Polsce.

Doświadczenia wojenne niczego nas nie nauczyły dotąd. Bo jakżeż dojrzały obywatel może wygrywać na atrakcyjności dziś, kiedy tysiące polskich dzieci marnieje, kiedy tylu ewakuowanych dosłownie w głodzie, chłodzie, we wszach i chorobach wegetuje na łasce kapryśnej UNRRY. Zdziwią się na pewno czytelnicy, kiedy dowiedzą się, iż całe połacie kraju są nawiedzane malarią, a chorzy nie mają za co kupować chininy. Mieszkańcy zaś podgórskich okolic znaczeni są wolem (struma) i choć to zapowiada groźną degenerację rasy, nikt się jakoś widomie tym nie interesuje. A tyfusy plamiste tamże, oczywiście głównie z powodu niedostatku mydła i opału a z nadmiaru wszy, nawiedzają brać lacką; a prośby o przydział penicilliny i szczepionek przeciw tyfusowi plamistemu stają się głosem bezechowym wołającego na puszczy. I gdy czyta w prasie o niektórych uprzywilejowanych województwach, lub tych którzy kradną z dobra wspólnego a dokoła siebie widzi się tyfuśników i zdrowych pogorzelców, bezradność, niestety, załamuje ręce.

Gdy wracam znużony i to piechotą z dalekich podgórskich okolic, żywo stoją mi w wyobraźni dopiero, co widziane obrazy nędzy. Na barłogu leży kobieta, którą tu przede mną nawiedziły i głód i puchlina, wokoło dzieci wieniec uwija się boso i bez koszul, tylko w strzępach łachmańskich. a zimne ściany srebrzystą sadzią perlą ten pejzaż sentymentalny. Albo na wiejskiej podgórskiej wikarówce wygnaniec z płonącego Sanu - księżyna młody pluje krwią serdeczną w podgorączkowym stanic świadomości i narzeka, iż wszystkiemu podarte jego buty winne, a ja pocieszam, że nie buty, jeno UNRRA i że jest źle, ale będzie lepiej. I gdy nawracam do dom, a zastaję własne dziecko, jak obdrapuje ścianę wapienną i słyszę utyskiwania żony w tym nudnym deseniu, że "Kicia ukradkiem wybiera i zjada węgliki z popielnika", czemuś dech mi zapiera, gdyż jako lekarz dokładnie zdaję sobie sprawę, dlaczego dziecko moje własne to robi, czego mu brak i jakich witamin mu nie dostaje.

Tego wieczoru nie spałem, długo prześladowała mnie uparta myśl, że na tym łóżku i w tym samym domu zmarł niedawno na tyfus plamisty mój ostatni poprzednik - lekarz, którego nazywali szaleńcem Bożym. W miesięczną noc oddawałem się refleksjom, nasłuchiwałem, jak struny gitary wiszącej na ścianie brzękły raz i drugi, ale równoczesne skrobanie po ścianie uprzytomniło mi o psotach myszy. Dawniej tak lubiłem grać "noc taka cudna - szkoda ją marnować". Ach, a dziś? Ocknąłem się, bo me dziecko przez sen zajęczało "buba"; zrywam się, świecę zapałkę, bo elektryki nie mam, i stwierdzam bąble od ukąszenia pcheł, a może i pluskiew.

Bezwiednie przypomniałem sobie, jak to onegdaj wracałem od urzędowego szczepienia od tyfusu brzusznego i prosiłem woźnicę łaskawym głosem: "Gospodarzu sprzedajcie mi słomy, bo dziecko skąsały pchły, w starym sienniczku". Ale łaskawy gazda wręcz odmówił, niby wymawiając się brakiem słomy dla konia, choć widziałem całą stodołę i strychy, zawalone słomą. Usprawiedliwiałem go w myśli, że przemarsz wojsk sprzymierzonych nadwerężył mu pewno trochę plony. I tak przebaczałem mu w duchu, ale na siłę. Olśniony blaskiem pełni mroźnej i kwiatami na szybach pomyślałem o najbliższych miesiącach ciężkich, które nieuchronnie nadejdą, zanim nastanie wiosenna pełnia i Wielkanoc. W zgryzocie beznadziejnej westchnąłem do swego patrona Tadeusza, wypróbowanego orędownika w sprawach trudnych, ale w tym właśnie momencie kogut w sąsiednich opłotkach zapiał. O, przy pianiu może takowym w Ewangelii zapierał się Chrysta i Jego krzywdy... ktoś słaby, no a dziś ich tak mnogo i jeszcze gorsi zaprzańcy. Ale kur piał i piał, jakby urzekał na kres doli złej, na szczęśniejszą, lecz do tego jeszcze daleko, jak do rannego przedświtu w tę mroźną nockę bezsenną..."

Rycerz Niepokalanej 4/1946, grafika do artykułu: Polska - to sukno, s. 87

Granie pijaka koguta ukoiło mię jakoś, spokojnie już rozważałem, iż w tej okolicy podgórskiej, takiej jak ją mniej więcej uwiecznił w swych "Roztokach" i "Nad urwiskiem" Orkan, dotąd nic się nie zmieniło. I tak, wracając wczoraj twardą podgórską drogą, gdym ujrzał kobiecinę starą, uginającą się pod tobołami, na siłę pod wiatr zdążającą, może do syna, - matka, tak jak to Sewer wyczarował - tknięty litością oglądałem się, czy nie wezmą ją podwody tak licznie nas mijające lub auta i limuzyny; niestety, żaden bliźni nie ulitował się nad dolą kobiety polskiej... Ach przypomniałem sobie... odżyły mi czemuś żywe reportaże o studentach i żakach z dzisiejszych uczelni polskich, w jakich niebłogich warunkach studiują, jakoby święci pokutnicy, sypiający głodno na deskach, w nieopalonych izbach. I muszą wsłuchiwać się w rozszalały skowyt miasta i jazgot dancingującego tarła burżujskich pasożytów demokratycznej Ojczyzny. I zatruwać muszą swą jaźń urazem psychicznym poczucia nierówności społecznej, permanentnej (ustawicznej).

Więc nie uprzedzony, ale żarliwy znawca psychiki naszej, stwierdzam, że u nas za dużo jeszcze niedoli i niezrozumienia losu bliźnich. I chciałbym podzielić się z wszystkimi, pragnącymi atrakcyjności i pełnymi chęci błyszczenia i używania kosztem krwawicy i potu polskich robotników i rolników, jak wyglądała audiencja tycząca podobnej materii u polskiego ministra, człeka pięknego na miarę określenia Wyspiańskiego, u Rataja, gdy to w przedwiośniu wskrzeszonej Rzplitej delegaci wnosili podobne petycje, usprawiedliwione zresztą, i dotąd mi szumi w uszach odpowiedź wielkoduszna Rataja:

Czy wy Polacy nie wczuwacie się w tętno naszej biednej ziemi? Czy nie obserwujecie łzawej niedoli? A wy pragniecie aż wyróżnienia się kosztem Ojczyzny! Wstydźcie się! Zamiast radować się, że na ziemi ojczystej macie chleb powszedni i dach i że nie marzniecie, wam się zachciewa luksusów z pokrzywdzeniem tylu, tylu głodnych i nieodzianych! Wam widocznie wciąż zdaje się, że nieszczęśliwa Polska - to sukno i że każdy ma z niej udrzeć, ile się da!