Pokłosie naszych niw

SYLWETKI KATOLICKIE 5.

Na pozór niczym nie różniła się od swoich rówieśniczek.

Była nieodrodną córką tej krainy, którą Stwórca dla uciechy pracowitego człowieka w rajską urodę ustroił. Mieszkała tak samo, jak one wszystkie, w jednym z tych licznych, małych - jednorodzinnych, murowanych domków, których takie mnóstwo owa skrzętność i gospodarność robotnika marzącego o "swoim własnym konsku" rozsiała po śląskiej ziemi.

Tak samo, jak one wszystkie, zarabiać musiała na swoje utrzymanie i jak one, lubiła gustowne sukienki, tańce i swojskie piosenki. Kochała też przyrodę, której urok odbijał się w jej wielkich, o szmaragdowym odcieniu oczach, a w wolnych od zajęć dniach razem z całą roześmianą gromadką czerpała radość życia z wędrówek po beskidzkich groniach.

Były to jednak cechy tak charakterystyczne u wszystkich jej "krajanek", że w naszym ludzkim pojęciu nikogo nadzwyczajnego nie przedstawiała Antosia H Może jedynie ten szczery, promienny uśmiech odróżniał ją od reszty ludzi, z którymi zetknęło ją życie. Zdawało się, że pochodził z jakiejś tam tajemniczej, niezbadanej jeszcze głębi, w której schronienie obrało sobie słoneczne niebo... Dalej urokiem Antosi był też ten powiew "swojskości" i jej odrębności, pochodzący z u-kochanej przez nią, słońcem i żywicznymi sokami nasyconej, ziemi zmarłej matki. Wreszcie ta nieugięta hardość tego kamienia, z takim mozołem, w pocie czoła co dzień wydobywanego w podziemiach. Szczegół ten uwypuklił się zwłaszcza po tragicznych dniach wrześniowych roku 1939, gdy to po powrocie z kilkutygodniowej ucieczki, znowu osiadła w rodzinnych swych stronach. Wtedy to postanowiła za wszelką cenę bronić wiary i mowy swego ojca i braci, którzy już z początkiem roku 1940 padli ofiarą okupanta.

Dzięki zbiegowi okoliczności nie zabrano jej na roboty do Rzeszy, lecz w miejscu uzyskała zajęcie. Odtąd codziennie prawie spotkać można było Antosię śpieszącą wczesnym rankiem do roboty, dla której sił upraszała u Bożej Matuchny podczas rannej Mszy i Komunii świętej. I nigdy też nie spotkał jej zarzut "dewotki". Po prostu nie dawała do tego powodu, bo wiara jej była prostą i szczerą jak tego dziecka, które z ufnością garnie się do ojca. Kochała Boga i Jego Matkę Najświętszą, lecz nigdy nie chełpiła się tą miłością. Raczej przepojona cnotami roznosiła ją na swój, jej tylko właściwy sposób, po świecie i ludziach. Jedynie wobec wroga i jego niszczycielskich haseł była niezłomna. Wówczas to łagodna i miła Antosia przeobrażała się w rycerkę, umiejącą bronić swych świętości.

Pewnego smutnego, jesiennego ranka nie zobaczono Antosi w kościele, nie stanęła też obok swojego warsztatu pracy w fabryce. Nie spotkano jej tam i w dniach następnych. Różne domysły krążyły w gronie jej przyjaciół, wreszcie padły z trwogą wyszeptane słowa:

- Antosię zabrało gestapo!

- Za co? - rozpaczliwie zapytano.

- Czy za to tylko, że była człowiekiem, odczuwającym żywo niedolę prześladowanych? że często w schludnym jej pokoiku, którego obielone ściany zdobiły barwne obrazy i święcone ziele, pakowała wieczorami bieliznę, ciepłe okrycia, lekarstwa i żywność, by wysłać je poza drutami uwięzionym, względnie na terenie Generalnego Gubernatorstwa ukrywającym się rodakom?

- Za co? - pytali nieraz z wyrzutem ci, dla których sercem była i matką i siostrą najbliższą.

- Dlaczego te najlepsze - ci najwartościowsi z nas - odejść muszą?

Na pytania te - nikt nie mógł dać właściwej odpowiedzi - jeno te wichry, szalejące po naszych niwach, komponowały na swój sposób melodię epoki, nad którą nakreślono najdroższe, najświętsze słowa... Bóg i Ojczyzna!

Minęły dwa lata, brzemienne w wypadki i przeżycia. Nadszedł listopad 1945 roku. Na tablicy pamiątkowej umieszczonej na cmentarzu rodzinnej jej wioski, pomiędzy ofiarami wojny przeczytano i jej... Antosi nazwisko.

Nie pytano już za co i jak odeszła nasza Antosia. Ścięta, spalona, czy może już z wycieńczenia. W każdym bądź razie promienna ta dusza polskiej dziewczyny - robotnicy, w maryjnych szeregach wyszkolonej, urodą i męstwem zadziwić musiała samą armię niebiańską...