Pod ostrzem prawa Starego Zakonu

X.

Stary Zakon z całym mnóstwem drobiazgowych a surowych przepisów, jakie zawierał, był prawem twardym. Św. Piotr mówi wyraźnie: "Ani my ani ojcowie nasi tego jarzma nie mogliśmy udźwignąć. A Jednak Pan Jezus, jak mówi Apostoł, od pierwszej chwili swego ziemskiego istnienia "stał się pod prawem" i pod to samo prawo wprowadził od początku Najświętszą swoją Matkę.

Pierwszym aktem tego posłuszeństwa miał być ten obrzęd gruby, upokarzający a bolesny, jakim było obrzezanie. Obrzęd ten, nałożony przez Boga "aż do czasu naprawy" dobitnie i nieomal jaskrawo wyrażał i skażenie, w jakie ludzkość była popadła, i potrzebę bezwzględnej [296]pokuty. A oto poddawał się temu obrzędowi Ten, który nigdy skażenia nie zaznał i żadnej pokuty za swoje winy potrzebować nie mógł. Na obrzezanie, które było u Żydów uroczystością i religijną i rodzinną, spraszano zwykle krewnych i znajomych. Święta Rodzina, mieszkając już od kilku dni w domu, mogła, mogła zapewne zebrać jakąś gromadkę życzliwych ludzi. Na oczach tej gromadki św. Józef jako legalny ojciec dokonał obrzędu i podał Dziecięciu to imię, które Bóg był obrał i przez Anioła objawił, jako własne imię Syna swojego na ziemi.

Maryja patrzała i słuchała, a wszystko zapadało Jej głęboko do serca. Kiedy spod ręki Józefa wypłynęły pierwsze krople tej krwi, którą Ona z taką miłością oddawała była swemu Dzieciątku ścisnęło się wszystko w Jej wnętrzu tą dziwną siłą macierzyńskiego przeczucia zrozumiała już dzisiaj, że za tymi pierwszymi kroplami krwi popłyną jej kiedyś całe strugi i że to najsłodsze imię Jezus czyli Zbawiciel tą krwią okupione być musiało.

Po ukończeniu ceremonii wzięła Najświętsza Panienka spłakane Dzieciątko, swoje w objęcia i tuliła Je tak serdecznie jak nigdy dotąd Ten najmilszy, jedyny Syn stał się Jej dzisiaj "oblubieńcem krwi" i w chwale tej krwi podwójnie drogim.

Ten pierwszy akt posłuszeństwa prawu spełniony został jak było przepisane ósmego dnia po narodzeniu. Ale zakon wymagał więcej jeszcze. "Niewiasta jeśli porodzi mężczyznę trzydzieści i trzy dni (po dokonaniu obrzezania) będzie siedzieć w domu we krwi oczyszczania swego. Żadnej rzeczy świętej nie dotknie się i nie wnijdzie do świątnicy, aż się wypełnią dni jej oczyszczenia".

Czy mogły te słowa dotyczyć "Niepokalanej, czystszej niżli aniołowie"? Czy miała "nie dotykać żadnej świętej rzeczy" Ta, która trzymała w objęciach Świętego Świętych?

A jednak Panienka Najświętsza, wzorem Syna swego poddawała się prawu we wszystkim. Ile tylko mogła, nie tylko w oczach ludzkich ale i bez świadków trzymała się surowej litery Zakonu. Nie wychodziła z domu, zachowywała się tak, jakby była skalana. I nie znajdowała w tym smutku, bo najsłodszy Jej Nauczyciel mówił do Niej po cichu nie słowy, ale z serca do serca to, co później powiedział do swego Chrzciciela: "Tak się nam godzi wypełnić wszelką sprawiedliwość"

Św. Józef mało dotrzymywał towarzystwa swojej najświętszej Oblubienicy, bo i w Betlejem oddawał się pracy w swoim rzemiośle. Trzeba było coś zarobić i na obecne utrzymanie Świętej Rodziny i na wykonanie planu, który powzięli, idąc w tym zapewne za Bożym natchnieniem. Prawo żądało mianowicie, żeby po narodzeniu pierwszego dziecka płci męskiej składano w świątyni jerozolimskiej dwie ofiary. Za oczyszczenie matki, baranka lub parę gołąbiąt czy synogarlic; na wykup syna - bo pierworodni byli zasadniczo własnością Bożą - pięć syklów srebrnych. Obie te ofiary można było uiścić przez trzecią osobę. Rodzice Jezusowi jednak postanowili wywiązać się z tego obowiązku osobiście.

Kiedy więc dobiegł do końca przepisany na oczyszczenie okres czasu, puścili się do świętego miasta, zapewne piechotą, gdyż na dojście [297]do Jeruzalem nie potrzeba było więcej niż dwu do trzech godzin drogi. Dzieciątko ówczesnym zwyczajem odbyło tę pierwszą podróż nie na piersiach, ale na plecach matczynych.

W świątyni, od piętnastu już lat, prowadził Herod Wielki ogromne roboty odnowienia i rozbudowy. Na skutek tych prac, wewnętrzne, już ukończone części domu Bożego świeciły prawdziwym przepychem. Po obszernych dziedzińcach snuły się zawsze gromady łudzi, bądź to pełniących religijne obowiązki, bądź ciekawych postępu rozpoczętych robót. Na wchodzącą parę ubogich rzemieślników z dziecięciem nikt nie zwrócił uwagi.

Maryja stanęła najpierw sama, w tak zwanym dziedzińcu niewiast, wśród czekających na oczyszczenie kobiet. Niosła w ręku, zakupioną u wstępu do świątyni, parę gołąbiąt, bo nie stać Jej było na co innego niż na tę ofiarę ubogich. Nie wiedział kapłan, który tę ofiara przyjął i udzielił młodej Matce błogosławieństwa oczyszczenia, że ma przed sobą Arkę Przymierza stokroć droższą niż Mojżeszową i żywą Świątynię Bożą nieporównanie piękniejszą niż dom Boży zbudowany przez Salomona.

Potem Maryja i Józef udali się do wspaniałej bramy Nikanora, gdzie ten ostatni miał oddać Dziecię w ręce kapłana i, po wpłaceniu okupu, przyjąć Je z błogosławieństwem na powrót. Gdy Dzieciątko do Jej rąk wróciło, pojmowała zapewne Najświętsza Matka, że nie wykupiła Syna swojego na własność, zrozumiała, że to Dziecię, chociaż Jej własne, jest jeszcze w dużo wyższym stopniu Boże dlatego chodzić będzie po drogach przez Boga sobie wytkniętych. Oddając Jej Dzieciątko, Bóg niejako mówił do Niej, co niegdyś córka Faraona powiedziała matce o małym Mojżeszu: "Weźmij to dziecię i wychowaj mi je, a ja zapłatę twoją dam tobie".

Po wypełnieniu obrzędów Józef i Maryja oglądali na nowo ten dom Boży, który po wszystkie czasy był chlubą i ukochaniem Izraela. Matka Najświętsza znała go dobrze w częściach zwykłym wiernym dostępnych, bo na usłudze tej świątyni upłynęło Jej kilka lat wczesnej młodości. Św. Józefowi też nic tu nie było obce, bo jako posłuszny syn Zakonu, przybywał tu od szeregu lat nie tylko na Paschę, ale i na jedno lub drugie z innych świąt dorocznych. Odświeżali więc sobie drogie sercom wspomnienia, przyglądając się pilnie wszystkiemu, co pod młotem i dłutem wytrawnych mistrzów, coraz piękniejszą świeciło ozdobą.

I oczęta małego Jezusa patrzały z ramion Matki na te dziedzińce i krużganki, które za lat kilkadziesiąt miały być świadkami najpiękniejszych Jego objawień.

Ale początek tych objawień miał z woli Bożej dokonać się i dzisiaj. Do świętej Pary chodzącej po świątyni zbliżył się niespodzianie nieznany im, bardzo wiekowy człowiek. Na twarzy czcigodnego Starca malowało się głębokie wzruszenie. Wpatrzony w twarzyczkę Dziecięcia, wyciągnął ku Niemu ręce z najwyższą miłością. Maryja tknięta światłem z nieba, podała mu swój Skarb. Starzec wziął Jezusa w ramiona przez chwilę przyglądał Mu się z niepojętym przejęciem. A potem podniósł oczy w górę, wargi jego zaczęły się poruszać jakby cichą [298]modlitwą, ale niebawem modlitwa zamieniła się w pieśń. Duch Boży tak bardzo rozgrzał serce wiernego Sługi, że jakby mimo woli i nie zdając sobie z tego sprawy zaczął po cichu śpiewać.