Kiedy nam dobrze, gdy wszystko nam się uśmiecha i życie płynie słonecznie, pytanie powyższe nie zwraca na siebie zasadniczo uwagi. Ale kiedy chmury zakryją horyzont myśli, gdy wszystko zda się istnieć po to tylko, by życie czynić nieznośne, gdy skłonność do złego szaleje nam w duszy i ciele, wówczas wołamy rozdrażnieni: na co życie; dlaczego mam nie wykorzystywać tej lub tamtej okazji do złego, przecież to mi przyniesie ulgę; dlaczego nie wolno osłodzić sobie życia, zapamiętać się w szale grzechu, choćby na chwilę?
Gdy ból targa duszą i ciałem, gdy nerwy już więcej znieść nie mogą, dlaczego nie wolno powiedzieć: wobec tego odbieram sobie życie? Dlaczego, dlaczego? Po co to wszystko, po co te "naparstki radości i wiadra łez", po co to życie umęczone?
To "dlaczego" jest, jak świat, dawne i szerokie. Zajmuje głowy ludzkie przede wszystkim w momentach ciemnych i beznadziejnych.
I czy nie znalazł człowiek dotąd jasnej, dostatecznej odpowiedzi?
Naturalnie, że tak; mieć ją musi, inaczej bowiem nie istniałby i nie rozwijał się.
Przypatrzmy się człowiekowi. Pracuje, zapobiega gorączkowo, obmyśla projekty, bawi się, unika trudności, nieraz próżnuje, zwalcza namiętnie przeciwników, od czasu do czasu zniechęca się... Zawiedziony - staje i wtedy rzuca ponure pytanie: czy warto żyć, czy życie ma sens? Wkrótce jednak, ogólnie biorąc, jakaś nawet drobna okoliczność rozjaśnia mu czoło, w serce wstępuje otucha, ogarnia go zapał i na nowo porywa pęd życia. Zapytajcie teraz, czy chciałby umierać. Odpowie, jak pewien rekonwalescent po operacji: nie ma głupich!, a przed operacją w boleściach błagał o śmierć.
Warto więc żyć. Warto tym bardziej, że życie ma wyższy cel i głębsze pobudki niż nadwyżka przyjemności nad cierpieniami. W chwilach zaś przygnębienia nie można samowolnie pozbawiać się życia, bo jak jego początek, tak i koniec w ostatecznej swej przyczynie bezwzględnie należy do Stwórcy.
Ludzkie życie jak fala morska szumi, pieni się, pryska, lecz zawsze płynie naprzód. Ku czemu? Co człowiek chce osiągnąć?
Chce, by mu było dobrze, i by on sam był dobrym (w najszerszym tych słów znaczeniu). Wciąż zabiega, by zdobyć choć jeszcze jeden grosz więcej, choćby jeszcze jedną chwileczkę przyjemności. Za dobrego chce uchodzić, jeśli już nie Wobec Boga i sumienia, to choćby w oczach innych. Niestety, na przypływie tego, przez co byłoby nam dobrze i bylibyśmy dobrzy, raz po raz ustawiają się tamy. Powodów do bólu i złego samopoczucia ma każdy, ale to każdy bez liku. Od pogody począwszy, poprzez stosunki z otoczeniem do chorób, targających ciałem, a często i co gorsze, duszą - oto kolczasty drut, rozciągnięty na drodze, po której musimy kroczyć na każdy dzień.
Gdy zaś trudności coraz gwałtowniej się piętrzą, gdy znikąd nie widać pomocy ni pociechy, wtedy wypełza owo "po co". "Po co cierpienie, cierpienie pod Bogiem dobrym?" Ja chcę szczęścia!
- Synu - mówi Kościół - właśnie dlatego, że Bóg jest dobry.
Wszystkie religje wielbiły szczęście, jedna tylko chrześcijańska otoczyła czcią cierpienie. Bo to krótkie, cierpienie, przeplatające życie, jest w połączeniu z zasługami Zbawcy karą za obrazę Nieskończoności i jest zasługa na nieskończoność... właśnie szczęścia. Po upadku Adama walka i cierpienie stały się prawem życia. Najniewinniejsi, Jezus i Mar ja nie uchylili się od niego. Zmagać się z trudnościami musi każdy i to na każdem polu, ale też tylko przez walkę i wysiłek osiąga się zwycięstwo i nagrodę. Bóg nie dopuszcza więcej", niż znieść zdołamy. W dziedzinie moralnej z gruntu rzeczy cenimy wartość cnoty i chcielibyśmy ją posiąść, przez cnotę bowiem jest się dobrym. Cóż, kiedy od czasu do czasu, jak wichura, zrywa się w nas jakaś namiętność, stajemy rozdarci w samych sobie. Chęć zemsty, czy coś podobnego, aż ryczy w piersiach, tymczasem sumienie, choć cicho, ale szepce: nie wolno! Akt grzechu maluje się nam w tęczowych barwach. Więzy moralne stają się ciężarem nie do zniesienia. Czujemy się nieszczęśliwi. W umyśle przewraca się prawdziwa ocena wartości i znów wyrasta pytanie: dlaczego nie wolno?
Jeśli ktoś pozwolił unieść się namiętności i nie czuje sił lub chęci do odwrotu, a nie chciałby jednak dźwigać na sobie hańby upodlenia, co w takim razie poczyna? Na poczekaniu fabrykuje nową religię czy nowe zasady moralne. W ten sposób, przynajmniej na jakiś czas, zagłusza się sumienie, w pojęciach zaś ludzi o podobnym pokroju uchodzi za oswobodziciela z ciemnoty, za bohatera dobra.
Dlaczego nie wolno, na co moralność, a jeśli moralność - to dlaczego koniecznie ta, jaką głosi Kościół katol.? - sypią się wyzwania.
Nie wolno dlatego, że w kwestiach obyczajowych musi panować porządek, ład, sprawiedliwość. Tego wymaga natura ludzka, oparta na naturze Bożej; to jest konieczne do osiągnięcia celu, jaki Bóg w swej wspaniałomyślności nam wyznaczył. Postępując przeciwnie, sami sobie barykadujemy drogę do szczęścia, ponieważ poniżamy godność ludzką, tym samem zaś obrażamy jej Twórcę - Boga.
Nakazy moralne nie są kaprysem księży, Kościoła czy choćby Boga samego. O tym, co nie przystoi, co jest grzechem - w pierwszym rzędzie mówi rozumna ludzka natura i sumienie każdego. Z natury chcemy być dobrymi, wskaźnik więc prawości nie może się zmieniać, jak niezmienna jest nasza natura, względnie stwarzająca ją natura Boża. Norma moralna nie może być z sobą w sprzeczności. Odpowiedź na to samo niepokojące pytanie musi być zawsze ta sama. A taką właśnie, nieskażoną, bez sprzeczności, z łaski Objawienia, prawną i nieomylną podaje jeden jedyny Kościół katolicki. On jeden tylko stoi niezachwianie na straży moralnych praw natury i uzupełniających je pozytywnych praw Bożych. On jeden najskuteczniej potrafi" nagiąć chwiejną wolę ludzką do uległości i do tego, by kierowała człowiekiem na własne jego dobro. On jeden ma za sobą sankcję Bożą: naukę o nagrodzie i karze; ma najlepszy wzór życia doskonałego: Ewangelię, ogłoszoną czynem i słowem przez samego Boga - Człowieka. Kościół w końcu ma środki, z których, jeśli tylko człowiek czerpać zechce, potrafi pokonać swe skłonności, stanie się naprawdę dobrym.
W życiu są również chwile piękne, radosne, szczęśliwe. Są na to, by człowiek polubił życie, a jest ich stosunkowo tak niewiele, bo Bóg chce byśmy zdawali sobie sprawę, że cel nasz i szczęście nie w ziemi złożone. Wszystko to zaś dlatego, że Bóg nas niewypowiedzianie kocha, a w Jego rządach pierwszym i ostatnim ministrem najwyższa doskonałość.