Pieśń Symeona

XI.

Wielka tęsknota za Mesjaszem, jaka ożywiała niegdyś serca proroków, pod koniec dziejów starego zakonu, w ogromnej większości wybranego narodu bardzo już ostygła. Albo nie myślano zupełnie o przyjść mającym Zbawicielu świata, albo wystawiano go sobie jako świeckiego władcę, który przez pokonanie wszystkich nieprzyjaciół przywróci Izraelowi nie tylko wolność ale rozległe panowanie.

Były jednak wybrane dusze, w których prawdziwy duch starego zakonu żył w całej pełni. Serca tych ludzi, rzec można, przebywały bardziej w przyszłości niż w obecnej chwili i pełne były oczekiwania Mesjasza, nie jakiegoś politycznego czy narodowego wybawcy, lecz Wodza dusz, który miał otworzyć zamknięte bramy nieba.

Do tych wybranych i nad życie spragnionych oglądania prawdziwego Mesjasza należał przede wszystkim ten starzec, który zbliżył się do Świętej Rodziny w kościele Pańskim. W piersi tego Symeona musiało bić bardzo czyste i gorące serce, skoro Duch Święty dał mu wewnętrzne zapewnienie, że "nie umrze, ażby oglądał Chrystusa Pańskiego". Nie wiedział jednak dokładnie jak i kiedy się ukaże. Trwał więc na modlitwie, wzrok i słuch serca wytężając ku górze i prosząc duszą całą o ziszczenie danej sobie nadziei.

I oto ten sam tajemniczy głos Ducha Bożego dał mu znać, że wchodzi do świątyni Pomazaniec Pański. Starcowi na tę wiadomość tak rozradowało się serce, że, jakby lat mu ubyło. nieomal biegiem skierował się do przybytków Pańskich. Rozglądał się wokoło, ale bez nowego natchnienia Bożego nie mógłby był odnaleźć Tego, którego szukał. Dopiero kiedy Duch Święty skierował jego oczy na parę ubogich ludzi z malutkim Dziecięciem, oświecony z nieba, zdał sobie sprawę z tajemnicy i wyciągnął drżące ręce do swojego Zbawiciela.

Kiedy już wziął Dzieciątko w ramiona i do serca przycisnął, uczuł z całą jasnością i siłą, że już niczego więcej na ziemi ani pragnąć ani oczekiwać nie może. Poza tęsknotą do oglądania Zbawiciela, nic zgoła nie wiązało go z tym światem, dlatego w pierwszych słowach swej pieśni wyraził gotowość i radość: "Teraz puszczasz, Panie, sługę twego w pokoju, gdyż oczy moje oglądały zbawienie twoje". A że pojmował w prawdzie o jakie zbawienie tu chodzi, to z dalszych słów zupełnie widoczne. To maleńkie Dzieciątko, które na pozór ani myśleć ani mó[339]wić nie może, już dzisiaj stawia Bóg "przed oblicznością wszystkich narodów". W tym Dzieciątku jest coś, co nie może nie pociągać. Jakby przeczuwał Symeon, co miał później św. Jan napisać, że "w Nim był żywot, a żywot był światłością ludzi" ogłasza już w swej pieśni, że to Dziecię jest "światłością", która rozświeci cały świat.

Maryja i Józef słuchali w milczeniu tej przedziwnej wróżby, która, choć zgadzała się z tym, co Oni o swym Dzieciątku rozumieli w sercu, wypowiedziana głośno cudzymi ustami, wywołała w nich zdumienie.

Oddając małego Zbawiciela Matce, spojrzał Symeon uważniej na tych dwoje ludzi, którym Bóg powierzył to niesłychane zadanie, żeby wychować i wprowadzić w życie Zbawiciela świata. W zrozumieniu niezmiernej chwały, ale i takiego ciężaru ich roli, że zdawał się ludzkie siły przewyższać, dał im Starzec błogosławieństwo, pełne modlitw i życzeń.

Już mieli się rozstać, kiedy niespodziewanie wyraz twarzy Symeona się zmienił. Jakby przysłuchiwał się komuś mówiącemu od wewnątrz, stał przez chwilę w milczeniu. a potem skierował wzrok na Matkę Dziecięcia. Stała przed nim taka śliczna, taka pogodna, taka święta, jakby skupiły się w Jej osobie wszystkie wdzięki natury i łaski. Do tego rozradowane miała serce słyszaną przed chwilą przepowiednią. Czy trzeba było Ją zasmucać? Czy tej młodziutkiej, błogosławionej Matce Bożej należało to odsłaniać, co na Jej przyszłość musiało rzucić cień straszliwej grozy?

Symeon nie byłby nic powiedział od siebie. Ale było wolą Bożą, żeby do świadomości Maryi doszło to, co przez cierpienie, miało się obrócić na największa Jej chwałę.

Zaczął Starzec cicho, ważąc każde słowo z ogromną powagą: "Oto Ten - tu wskazał m Dziecię - położony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą, a duszę twą własną przeniknie miecz".

W sercu Maryi to przede wszystkim utkwiło, co odnosiło się do Syna. Sprzeciwiać się?! A cóż zawiniło to Dzieciątko, przysłane przez Boga, żeby oświecać i zbawiać? I jakaż straszna przyszłość przed Nim stoi, skoro sam jej widok tak na Nią ma podziałać jak srogi miecz na wskroś przeszywający duszę?

Te myśli i uczucia przemknęły na chwilę przez serce Panienki Najświętszej, ale nie znalazły w Niej miejsca. Czyż nie była powiedziała przy zwiastowaniu, że jest gotową na wszystko "służebnicą Pańską"? Czyż słowami "niech mi się stanie" nie przyjęła na siebie wszystkiego, co z Jej przedziwnym macierzyństwem miało się wiązać w planach Bożych?

Na wróżbę Starca Maryja nie odpowiedziała nic, i owszem, mimo wewnętrznego ściśnienia, nie ustąpiła z Jej twarzy pogoda. Przybył ty]ko jakiś odcień nowej powagi, która ze serca udzieliła się Jej oczom. W tym sercu bowiem dokonywały się wielkie rzeczy. Z samych głębin duszy wytrysła nie tylko gotowość przyjęcia zapowiedzianej boleści, ale najżywsze pragnienie współcierpienia z cierpiącym Synem. Grożą[340]cy Jej miecz był jeszcze daleki, a Ona już dzisiaj rany, jakie miał Jej zadać, łączyła nierozdzielnie z intencją, w jakiej Boskie Jej Dziecię miało się poddać przeznaczonej sobie męce.

Gdy nadeszła za chwilę Anna prorokini, nikt nie byłby już poznał po Maryi, jakie groźne wieści doszły świeżo do Jej duszy. Czcigodną Sługę Boża powitała z miłością i dobrocią, ciesząc się z nią razem i wielbiąc Boga, że zesłał Izraelowi odkupienie. Przy rozstaniu z pewnością uściskała ją serdecznie, polecając się tam jej "modlitwom i postom, którymi służyła Panu we dnie i w nocy".

Obrzędy i ważne objawienia dobiegły z tym do końca. Nazajutrz puścili się Józef i Maryja w powrotną drogę. Do wszystkiego, co dotąd było zaszło i co zapisywało się tak żywo w sercu Panienki Najświętszej, przybył nowy a ważny rozdział. Pojęła Panna mądra, że jak Syn przez cierpienie ma zapłacić za grzechy świata, tak i Jej przeznacza Ojciec obfity udział w tej męce i w tej miłości, nad którą większej nie widziano nigdy na ziemi.