Pasterza diecezji pińskiej
W ubiegłe święta wielkanocne diecezja pińska okryła się wielką żałobą: bo oto w Wielką Sobotę zmarł jej najukochańszy Pasterz śp. ks. biskup Z[ygmunt] Łoziński. Jednak śmierć tego najczcigodniejszego dostojnika Kościoła jest stratą nie tylko dla diecezji pińskiej, lecz dla całego społeczeństwa katolickiego Polski, które znało go, jako męża niezwykłego w naszych czasach, wyjątkowo wybitnego i bardzo świątobliwego.
Ze względu na to, że zmarły Pasterz był gorącym czcicielem Najśw. Maryi Panny (napisał głębokie w treść i piękne "Rozważania majowe", str. 385, oraz "święty Różaniec", str. 216, do użytku w nabożeństwie październikowym. Widać to również dobitnie w jego listach pasterskich jak i pozagrobowym), niech mi wolno będzie, czyniąc zadość życzeniu wielu Czytelników "Rycerza Niepokalanej", podać nieco szczegółów o ostatnich dniach i pogrzebie tego prawdziwie "dobrego Pasterza" i szczególnego wielbiciela Niepokalanej. Śmierć najczcigodniejszego Ks. Biskupa nastąpiła bezpośrednio wskutek skrętu kiszek i dwóch bardzo ciężkich operacyj; za głębszą jednak przyczynę jego zgonu można uważać umiłowanie przez niego cierpień i staranne ukrywanie ich przed ludźmi.
Charakterystyczną i znamienną cechą w życiu dostojnego Pasterza było właśnie gorące umiłowanie cierpienia i skwapliwe z niego korzystanie. Słowa, które w swym liście "z za grobu" umieścił: "Zawsze prosiłem P. Jezusa, aby mi dał dużo cierpieć za Was i przez cierpienie wysłużyć Kościołowi to, czego nie mogła dla niego zyskać moja praca nieudolna..." - były jego zasadą stale wcielaną w życie. Leżąc w szpitalu, prosił otaczających go księży i kleryków; "Módlcie się nie o zdrowie moje, lecz o to, bym nie zmarnował tej. łaski cierpienia, której mi Bóg udziela".
Najczcigodniejszy Pasterz zachorował w Niedzielę Pasyjną, dn. 13 III [1932] r. W dniu tym uczuł nagle silny ból we wnętrznościach. Mimo, że cierpiał strasznie, nic jednak o tym nie mówił, owszem, starannie ukrywał obrzmienie żołądka. We czwartek 17 III klerycy, służący Ks. Biskupowi do Mszy św. zauważyli, że odprawiał ją bardzo drżącymi rękami. Dalej już nie mógł ukrywać swych niedomagań ten "maż umartwienia". Sprowadzeni lekarze stwierdzili b. groźny stan i polecili natychmiastową operację.
Jak piorun z jasnego nieba, tak ta wiadomość podziałała na nic złego nie przeczuwających księży i kleryków, zżytych ze swym ukochanym Pasterzem i Ojcem. Decyzję lekarzy przyjął Ks. Biskup jak najspokojniej. Wydawszy ostatnie rozkazy zwołanej naprędce kapitule, świątobliwy Pasterz wyspowiadał się, przyjął z najgłębszą pobożnością ostatnie namaszczenie Olejem św. i złożył wyznania wiary - wszystko na klęczkach. Następnie nawiedził na chwilę Najświętszy Sakrament w kaplicy seminaryjnej, pomodlił się, pobłogosławił obecnych i wszedłszy do samochodu, udał się do szpitala. Tam o własnych siłach wszedł na stół operacyjny. Nie pozwolił lekarzom usypiać siebie przed operacją. Chciał cierpieć! Rozpoczęła się operacja... trwa już godzinę..., chory ani słowa skargi, ani jęku nawet nie wydaje..., wreszcie wnętrzności wskutek nadmiernego bólu zaczęły takim skurczom ulegać, że lekarze oznajmili choremu, iż nie będą mogli go operować, jeśli narkozy nie przyjmie. Dał się uśpić... operacja trwała jeszcze trzy kwadranse.
Po operacji wstał, ale rozpoczął 9-ciodniową jeszcze dotkliwszą mękę. Co i z jaką cierpliwością zniósł w tym czasie - trudno wyrazić! Ale wypada podkreślić, że cierpliwość tego prawdziwego ascety była heroiczną! Gdy go pytano, czy bardzo cierpi, odpowiadał dwa słowa, ale wiele mówiące: "Dostatecznie boli".
W tym ogniu cierpień, ten "dobry Pasterz" wedle serca Jezusowego - nie przestał czuwać nad swą trzodą, nad zmartwionymi księżmi i klerykami. Wszystkich pocieszał, uspokajał, rozweselał, owszem, żartował nawet. Po godz. 12 w nocy przyjmował Komunię Św[iętą], wtedy cierpiał ze Zbawicielem... Cieszył się bardzo, że cierpienia jego wypadły akurat w okresie rozpamiętywania Męki Pańskiej. Mówił: "Chrystus więcej cierpiał". Pragnął umrzeć w W. Piątek...
A cierpienia wzmagały się... stan chorego stawał się groźniejszym. Lekarze zapowiedzieli, że W. Piątek będzie decydującym i w ten dzień przystąpili do drugiej operacji. W drugim miejscu przecięto bok... operacja trwała całą godzinę, również bez narkozy.
Nadeszła W. Sobota. Oczekując śmierci i pragnąc ją spotkać w czuwaniu najczcigodniejszy Ks. Biskup rzekł do czuwającego przy nim księdza: "Proszę czuwać, bym nie zasnął, gdyż nie chciałbym przespać tak pięknej chwili w życiu człowieka, jaką jest śmierć".
Po południu nadeszły ostatnie chwile... Księża zaczęli odmawiać liturgiczne modlitwy za konających. Nagle twarz świątobliwego Biskupa uroczyście się zmieniła: otworzył oczy i wzrok swój utkwił jakby w jakiś obraz... Po przyjściu do siebie poprosił przerwać modlitwy, a odmówić psalm "De profundis", pod koniec którego dusza świątobliwego sługi Bożego uleciała, by złączyć się z Tym, dla Którego żył i umarł, z Boskim Oblubieńcem - Jezusem Chrystusem. Była godz. 3.35.
Ciało złożono w kaplicy seminaryjnej, dokąd napływały liczne rzesze nie tylko katolików, ale prawosławnych i żydów nawet, a wszyscy mówili: "Umarł święty!"
Dn. 29 III wieczorem zwłoki złożono w trumnie i kapłani w obecności olbrzymiego tłumu przenieśli je do katedry. Tam, stosownie do woli zmarłego, umieszczono trumnę na skromnym podwyższeniu, a dokoła 4 świece i krzyż. Z bólem serca kapłani odśpiewali żałobne nieszpory. Trumnę otworzono, a lud, podobnie jak w kaplicy seminaryjnej, cisnął się do niej, by po raz ostatni uczcić swego najukochańszego Pasterza i Ojca.
Dn. 30 III o godz. 9.30 zrana odśpiewano egzekwje, a następnie Mszę św. żałobną za duszę zmarłego celebrował J.E. Ks. Arcyb. Jałbrzykowski, metropolita wileński.
Wedle woli zmarłego pogrzeb odbył się skromnie, bez kwiatów, bez wieńców, bez pompy. Nawet mów pogrzebowych nie pozwolił wygłaszać, a polecił, by na nabożeństwie żałobnym odczytano jego ostatni list pasterski, w którym z za grobu przemówił raz już ostatni.
Kończąc ten krótki i pobieżny opis ostatnich chwil Ks. Biskupa, nie można powstrzymać się od powiedzenia, że nasz Ukochany Pasterz żył jak święty i umarł jak święty. Taką jest powszechna opinia tych wszystkich, co go znali, co mieli szczęście razem z nim obcować i patrzeć na jego uczynki.
* * *
Śp. ks. biskup Z[ygmunt] Łoziński urodził się 5 czerwca 1870 r. w Boracinie w woj. nowogródzkiem. Po ukończeniu gimnazjum ze złotym medalem wstąpił do Seminarium Duch., a następnie ukończył Akademię Duchowną w Petersburgu. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie 25 czerwca 1895 r., a 28 lipca 1918 r. w Warszawie z rąk J.E. ks. Kard. Kakowskiego otrzymał sakrę biskupią. List pasterski "Z za grobu" ks. bp. Z[ygmunta] Łozińskiego podamy w następnym numerze "Rycerza".
Dop. red.