(Roku zeszłego [1923] z okazji beatyfikacji nie tak dawno zmarłej Siostry Teresy od Dzieciątka Jezus, Karmelitanki, pisma katolickie podawały obszernie Jej życiorys, zamieszczały podobiznę i dużo o Niej mówiły."Rycerz" ograniczył się wtedy do krótkiej notatki w kronice. By więc to nagrodzić, podajemy obecnie, w pierwszą rocznicę beatyfikacji, obszerniejszy opis ostatnich dni Jej życia wedle opowiadania zakonnicy, która naocznym była świadkiem. - Wyj. z biografii).
Wchodząc do infirmerii, Teresa spojrzała najpierw na statuę cudownej Matki Bożej, którąśmy tam ustawiły. Niepodobna oddać tego wyrazu jej oczu: "Co widzisz?" mówiła do niej jej siostra Maria - ta sama, która w dziecięcych jej latach była świadkiem jej zachwytu i zastępowała jej matkę. Teresa rzekła:
"Nigdy nie wydała mi się tak piękną!..? ale dziś jest to statua; wtedy, przypominasz sobie, nie była to statua..".
Odtąd anielskie dziecię często w ten sam sposób doznawało pociechy. Jednego wieczora zawołała:
"O, jakże kocham Najśw. Pannę! Gdybym była kapłanem, jak pięknie mówiłabym o Niej! Przedstawiają nam Ją zwykle niedostępną i niedościgłą, a tu należałoby raczej okazywać Ją jako łatwą do naśladowania. Jest Ona więcej Matką niż Królową! Mówiono mi, że Jej blask zaćmiewa wszystkich Świętych, jak słońce wschodzące swym blaskiem zaćmiewa gwiazdy. Mój Boże, czy to możliwe? Matka miałaby umniejszać chwałę dziatek! Ja myślę zupełnie przeciwnie; mam przekonanie, że ona właśnie pomnaża chwałę wybrańców nieba... Dziewica Maryja! Jak prostym wydaje mi się Jej życie!"
Zapalając się coraz więcej, otworzyła nam tak piękny i miły obraz życia Najśw. Rodziny, żeśmy były zdumione.
Czekało ją teraz nowe, bardzo bolesne doświadczenie. Od 16 sierpnia do 30 września, tj. do błogosławionego Dnia, w którym na wieki połączyła się ż Bogiem, z powodu ciągłych wymiotów nie mogła przyjmować ŚW[iętej] Eucharystii, tego Anielskiego Chleba.
W kilka dni później stan małej ofiary Jezusowej pogorszył się tak, że 30 lipca przyjęła Ostatnie Namaszczenie. Cała promieniejąc szczęściem, mówiła:
"Drzwi mego ziemskiego więzienia są otwarte, jestem szczęśliwą, zwłaszcza od chwili, kiedy nasz Ojciec Spowiednik zapewnił mię, że dusza moja dzisiaj podobną jest do duszy dziecka po chrzcie św[iętym]".
Mniemała zapewne, że lada chwila odleci połączyć się z radosnym zastępem św. Niewiniątek, tymczasem czekały ją jeszcze dwa miesiące męczeństwa.
"O Matko, prosiła razu jednego, błagam, pozwól mi umrzeć. Pozwól ofiarować życie moje na tę intencję"...
A gdy to pozwolenie było jej odmówione, "a więc dobrze, dodała, wiem, że w tej chwili Pan Bóg potrzebuje maleńkiego grona winnego, a nikt Mu go dać nie chce; będzie zniewolony ukraść je... Niczego się nie dopraszam, byłoby to opuścić drogę zdawania się na wolę Bożą, proszę tylko Najśw. Pannę, by przypomniała Panu Jezusowi nazwę Złodzieja, jaką Sam sobie nadał w Ewangelii, niech więc nie zapomni mnie ukraść".
Pewnego dnia przyniesiono jej wiązkę dojrzałych kłosów; wybrała z nich jeden, tak pełen pięknych ziaren, że uginał się pod ich ciężarem; długo przypatrywała mu się w milczeniu... a następnie rzekła: "Matko, ten kłos jest obrazem mej duszy: Bóg napełnił mnie łaskami dla mego dobra i dla dobra wielu innych... Chce się zawsze uginać pod obfitością darów niebieskich, uznając, że wszystko pochodzi od Boga". I nie myliła się; tak, dusza jej przepełniona była łaskami... i łatwo było poznać, że Duch Św[ięty] przez te usta niewinne własną głosił chwałę.
Nie pierwszy to raz mała Teresa z Lisieux wygłosiła słowa, prawdziwie natchnione. - W kwietniu 1895, gdy całkiem jeszcze była zdrowa, uczyniła takie zwierzenie zakonnicy starszej i godnej wiary:
"Umrę niezadługo; nie mówię, że to się stanie za kilka miesięcy; ale za dwa, najdalej za trzy lata: to, co się w duszy mojej dzieje, daje mi prawie pewność tego".
Nowicjuszki dziwiły się, że odgadywała ukryte ich myśli; "Oto mój sekret, mawiała: nie mówię wam nigdy niczego, zanim nie wezwę najpierw Matki Najśw. i nie poproszę, by mi podała to, co jest dla waszego większego dobra: i mnie dziwi nieraz to, czego was nauczam. Po prostu, czuję, że mówiąc, nie mylę się, że Pan Jezus mówi do was przez usta moje".
Jedna z jej sióstr doznawała właśnie bolesnego strapienia, prawie zniechęcenia na myśl nieuniknionego, bliskiego rozłączenia się z nią. Wszedłszy raz potem do infirmerii i nie dając nic poznać po sobie, bardzo zdziwioną była, że ją świątobliwa chora przyjęła sucho i głosem poważnym powiedziała: "Nie wypada płakać, jak czynią ci, co nie mają nadziei".
Inna z zakonnic, Odwiedziwszy ją w infirmerii i oddając jej maleńką przysługę, pomyślała sobie: "Gdyby ten anioł powiedział mi: oddam ci to w niebie - jakżebym była szczęśliwa!" W tej samej chwili siostra Teresa, zwracając się ku niej, mówi: "Matko droga, oddam ci to w niebie!"
Ale najwięcej zadziwiającem jest, że zdawała się mieć świadomość posłannictwa, dla którego Bóg zesłał ją na świat. Zasłona przyszłości była odsłonięta przed nią i nieraz odkrywała nam jej tajemnice, w przepowiedniach, z których niektóre już się ziściły. "Nigdy nic innego nie dawałam Bogu jak miłość, mawiała, a On mi odda miłość za miłość po śmierci spuszczać będę na ziemię deszcz różany!"
Jedna z Sióstr mówiła jej raz o szczęściu w niebie. Przerwała jej: "Nie to mię pociąga..". "A co?" - zapytała.
"Miłość. Kochać, być kochaną, i powracać na ziemię, by szerzyć miłość dla najwyższej Miłości".
Pewnego wieczoru przyjęła Matkę Agnieszkę od Jezusa z wyrazem szczególnego rozradowania:
"Moja Matko jakiś dźwięk dalekiej muzyki zaleciał mnie, myślałam, że wkrótce usłyszę niezrównane pienia anielskie. Ale ta nadzieja cieszyła mnie tylko przez chwilę; na jedno tylko oczekiwanie żywo bije moje serce: na miłość, którą odbierać będę i nawzajem oddawać.
Czuję, że posłannictwo moje rozpocznie się po śmierci, posłannictwo wszczepiania w dusze miłości Boga: takiej miłości, jaką ja Go miłuję... nauczaniu ludzi mojej maleńkiej drogi. Przechodzić będę niebo, czyniąc dobrze dla ziemi. Nie jest to przecież niepodobnym, skoro i Aniołowie, wpatrujący się w Boga, czuwają nad nami. Nie, nie spocznę do końca świata! Dopiero kiedy Anioł zawoła; Czas już przeminął! wtedy dopiero spocznę i cieszyć się będę, bo liczba wybranych będzie wypełnioną" (Ap 10,6).
- Jakiejże to maleńkiej drogi chcesz nauczać?
- Matko, drogi dziecięctwa duchowego, czyli drogi ufności i zupełnego oddania się na wolę Boga. Chcę wskazywać duszom małe środki, którymi posługiwałam się tak skutecznie; mówić im będę, że tu na ziemi jedno tylko czynić należy: "Rzucać pod stopy Pana Jezusa kwiateczki małych ofiar, ujmować Go pieszczotami! W taki sposób Go ujęłam i dlatego właśnie tak dobrego doznam przyjęcia". Jeżelibym moją drożyną miłości wprowadziła was w błąd, mówiła do jednej nowicjuszki. to nie bójcie się, nie zostawię was długo na błędnej drodze. Ukażę się wam co prędzej i ostrzegę was, byście chwyciły się innej drogi, ale Jeżeli nie powrócę, wierzcie w prawdziwość słów moich; ufność w Bogu tak wszechmocnym a tak miłosiernym, nie jest nigdy za wielka; tyle od Niego otrzymujemy, ile się spodziewamy!"...
W wigilię święta Matki Bożej z Góry Karmelu jedna z nowicjuszek mówi jej: "Gdybyś Siostro najmilsza, umarła jutro po Komunii Św[iętej], byłaby to śmierć tak śliczna, iż zdaje mi się, że odjęłaby mi boleści i całkiem pocieszyła".
Teresa odpowiedziała żywo: "Umrzeć po Komunii w wielkie święto! Nie, tak nie będzie: maleńkie duszyczki nie mogłyby tego naśladować. W mojej drożynie są tylko rzeczy zwyczajne; trzeba, by małe duszyczki mogły czynić wszystko, co ja czynię".
Takie same uczucia wyrażała w liście do jednego ze swych braci misjonarzy: "Do Ojczyzny niebieskiej pociąga mię wołanie Pańskie, nadzieja miłowania Go wreszcie tak bardzo, jak tego pragnęłam, i myśl, że będę mogła wszczepiać miłość Jego w serca mnóstwa duszyczek, które błogosławić go będą na wieki".
A inną razą:
"Liczę bardzo na to, że w niebie nie pozostanę bezczynną, pragnę pracować dla dobra Kościoła i dusz; proszę o to Boga i pewną jestem, że mię wysłucha. Jeśli przeto opuszczam pole walki, to nie z samolubnym pragnieniem spoczynku. Od dawna cierpienie stało się moim niebem na ziemi; i nie mogę wyobrazić sobie, jak zdołam zaaklimatyzowaćzaklimatyzować się w krainie radości, gdzie nie ma cierpienia. Pan Jezus odmieni chyba całkiem duszę moją, inaczej nie zniosę wiecznych rozkoszy".
Pod koniec września, gdy jej powtórzono, co się mówiło podczas rekreacji o odpowiedzialności przełożonych, ożywiła się na chwilę i wyrzekła te piękne słowa:
"Co się tyczy maluczkich, to ci sądzeni będą z nadzwyczajną łagodnością. "Mały otrzyma miłosierdzie", mówi Pan (Mdr 6,7). A małym można pozostać przy najwyższych nawet urzędach; czyż nie napisano, że: "Powstał Bóg na sąd, aby wybawił wszystkie ciche ziemi" (Ps LXX[V], 10): nie mówi, by sądził, ale by wybawił.
Tymczasem fala jej cierpienia wznosiła się coraz wyżej. Osłabienie stało się tak wielkiem, że chora nie była w możności uczynić najmniejszego poruszenia, bez obcej pomocy.
na koniec zaświtała dla słodkiej naszej ofiary jutrzenka dnia wiecznego! Z rana 30 września, zdając sprawę, jak spędziła ostatnią noc wygnania, rzekła nam, spojrzawszy na figurę Matki Bożej:
"Modliłam się do Niej... o, tak gorąco; ale to było czyste konanie, bez promyka pociechy".
O pół do trzeciej po południu podniosła się na łóżku, czego od kilku tygodni o własnej sile czynić nie mogła, i zawołała:
"Matko, kielich pełen po same brzegi! Nie myślałam nigdy, aby można tyle cierpieć... To chyba wina mojej niezmiernej żądzy ratowania dusz...".
A po chwili dodała:
"Wszystko, co napisałam o mym pragnieniu cierpienia, szczerą jest prawdą! Nie żałuję, że oddałam się na ofiarę miłości".
I po kilka razy powtórzyła te same słowa.
"O Matko - rzekła mi jeszcze - przygotuj mię na śmierć dobrą". - Wtedy dodawałam jej odwagi, mówiąc:
"Dziecko drogie, gotową jesteś stanąć przed Panem, albowiem zawsze rozumiałaś cnotę pokory".
A ona sama oddała sobie to piękne świadectwo:
"O tak czuję, że dusza moja szukała zawsze prawdy... pokory serca!"
O pół do piątej rozpoczęło się konanie. Zgromadzenie zebrało się u łoża umierającej, a ona jeszcze wdzięcznym powitała nas uśmiechem, po czym już cala zatopiła się w miłości Bożej; trzymając krucyfiks w słabnących rękach, rozpoczęła ostateczną walkę. Twarz jej zraszał pot obfity; drżała na całym ciele. Ale jako żeglarz o krok od portu nie traci nadziei nawet pośród najsroższej nawałnicy, tak samo ta dusza wierząca, mając tuż przed sobą wieczną przystań, żeglowała odważnie, aby do niej dopłynąć.
Gdy zadzwoniono w klasztorze na wieczorny Anioł Pański, spojrzała z niewysłowioną miłością na wizerunek Maryi Niepokalanej.
O siódmej, gdy stan naszej małej męczennicy był zawsze jednaki, Zgromadzenie oddaliło się - wtedy zapytała: - Matko, czyż to jeszcze nie konanie? Czy jeszcze nie umrę?...
Tak, drogie dziecko, to już konanie, ale Pan może przedłużyć.
Wtedy głosem słodkim, choć pełnym żałości, wyrzekła: "Dobrze... dobrze... nie chciałabym mniej cierpieć!" A potem, spoglądając na krucyfiks. "O... jakże kocham mego Boga... kocham Cię...". To były jej słowa ostatnie. Zaledwie je wyrzekła, gdy ku naszemu wielkiemu zdziwieniu opadła na poduszki, głowę przechyliła na prawo, jak malują owe dziewice bohaterskie, ofiarujące się same pod miecz męczeński; a raczej jako ofiara, czekająca na strzałę miłości, która śmierć jej zada.
Siostry powróciły coprędzej i odmawiałyśmy głośno modlitwy przy konających, gdy nagle otworzyła oczy, jakby zbudzona głosem tajemniczym, utkwiła je pełne zdumienia i spokoju, nieco ponad figurą Matki Bożej.
Oczy te mówiły: "Oto, Pan mój zbliża się do mnie... Marzenie moje spełnione..., umieramz miłości!" Patrzała tak przez czas jednego Wierzę w Boga - a potem dusza jej błogosławiona stała się istotnie zdobyczą orła niebieskiego - uleciała do nieba.
...
Na kilka dni przed śmiercią ten anioł ziemski rzekł nam: "Pragnę śmierci z miłości, jaką umierał Jezus na krzyżu". Pragnienie jej zostało całkowicie spełnione.