Ona

Usiadła nagle przy moim stoliku jakimś ruchem twardym i pewnym siebie. Było w tym coś ordynarnego, zdumiona więc podniosłam na nią oczy. Była młoda, bardzo młoda jeszcze.

Skończyła właśnie palić papierosa - automatycznym gestem, dusząc go w popielniczce - i wyciągnęła puderniczkę, by mocnymi podkreśleniami nadać wyrazistość swej wątpliwej urodzie. Jednocześnie jej rozbiegane oczy goniły jakoś bezmyślnie po zadymionej publicznej sali, przepełnionej po brzegi młodzieżą.

A w tych oczach - pustka, rozbicie, brak głębi i powagi myśli. Nie śledziłam

procesu wyjaskrawiania twarzy. Spuściłam oczy.

A po chwili, gdy szłam przez całą długość sali - wszędzie widziałam te twarze...

- Czy twarze? - To reprodukcje oryginału, maseczki sztuczności, politura, gasząca wdzięk naturalności...

Wszędzie z ukarminowanych ust sterczał protestem skromności dymiący papieros.

Na ulicy - to samo.

Ta sama zblazowana, niesmaczna pospolitość, ten brak wyczucia istoty piękna i gustu w umiarkowaniu.

- Piękno...

Ależ to melodia i barwa życia, jego poezja i czar! To odprysk odwiecznej Piękności Boga. Piękno kształtu, fermy i gestu, spojrzenia, słowa i czynu. Piękno w każdym odruchu i przejawie naszego życia. To, które nas uszlachetnia, wywyższa znamieniem wiekowej kultury i przysposabia - przeznacza niejako nasze dusze na nieśmiertelny byt w wieczności.

Piękno. Lecz nie to niezrozumiane, nie odczute, wykoślawione w idealizmie jego linii i strzelistości smukłych zarysów - zdegenerowane. Nie to z kabaretu i dancingowych sal - tak chciwie, zachłannie chwytane w swych strzępach przez nasze polskie kobiety.

Tandeta fotografowania. Krzywy obraz wklęsłego zwierciadła. Śmieszność, co wzbudza politowanie.

- I to ma być poziom? To ma być ton?

... Gdy myślą cofam się w prawieki, z trudem rozgarniając sieć pajęczyn przeszłości i pleśń - próżno pragnę podziwiać ślady doniosłości kobiecej roli w życiu społecznym i publicznym - na forum.

Wielkość jej zadań i poświęcenia była niezaprzeczenie doniosłą jak i dziś - lecz niedoceniona, nie wzniesiona do poziomu należnego jej szacunku. Z pyłu sczerniałych pergaminów prastarych kronik patrzą ku nam przesmutne oczy kobiety - krzywdzonej, poniżonej w upodleniu.

Ale Ta, co wytrysła z bagna świata przeczystym kwiatem śnieżnej lilii - rzuciła blask swej świeżości na naszą dolę.

Maryja Niepokalana.

Jej dziewiczość rozjaśniła bielą nasze dusze. Jej wybranie Matki Boga podkreśliło godnością sponiewierane człowieczeństwo kobiety. Jej nieskalane piękno mistycznym refleksem spłynęło w naszą jaźń.

- Czy potrafimy zatrzymać je w sobie, uwiecznić w nieskażonym grzechem rysunku?

Czy, pędząc ulicą w nieprzytomnym pośpiechu na niemoralny film, pamięta my, komu zawdzięczamy wolność, niezależność, równouprawnienie? Czy naprawdę aż tak chodzi o to - tobie i jej i tamtej - by jak najprędzej z młodej duszy zetrzeć ostatni rys podobieństwa do Niej - do swej przeczystej Matki - zgasić ostatni płomyk, co się tli ku Jej czci?

Ostatni pyłek życiorodny, co złotem opada na kwiaty naszych serc z kielicha boskiej Lilii - strząsnąć...?

- Czyżby naprawdę chodziło o to polskiej kobiecie? Polskość - katolicyzm - maryjność - wszak to synonimy!

- Nie będę już przytaczać - na dowód tego - wypowiedzi narodowych wieszczów, opinii zagranicy, uznania papieży. Wiemy o tym wszyscy.

Gdy patrzę, jak w letni cichy wieczór, przez otwarte okno, wpadają do pokoju białe i popielate ćmy, pędząc oślepłym lotem w płomień - żal mi jednodniowych motyli. Jakże nieskończenie bardziej żal naiwnych, co lecą na lep imitacji wartości, fałszowanego piękna, na anemiczność namiastki prawdy!...

Jak bardzo żal...