Złośliwą ironią i barbarzyństwem wydaje się zachwalać położenie tego, kto jęczy z bólu, zalewa się łzami i gryzie zmartwieniami w chwili gdy natura, która jest na ziemi odblaskiem mądrości Boga w każdym tworze, dąży do jego zaspokojenia, a cywilizacja wszystkich krajów wysila się, by życie człowieka uwygodnić, umocnić i umilić a nauka lekarska święci najwyższe swe triumfy, znieczulając najostrzejsze bóle organiczne. Czyby nie było bardziej po ludzku i czyby nie wystarczyło zachęcać tylko takiego nieszczęśliwca do cierpliwości i pocieszać nadzieją, że się odmieni jego los?
Ale to są pozory. Rozum i religia Chrystusowa mówią inaczej. Bynajmniej się nie ograniczają do takiego negatywnego (ujemnego) stosunku do cierpień ludzkich, lecz przeciwnie każą w nich widzieć pozytywne (dodatnie) wartości, niezmiernie wysokie.
Tylko musimy się w tej sprawie dobrze porozumieć!
Nikt nie przeczy, że zdrowie, wygody, pomyślność, dostatek, uroda, wesoły humor są to wszystko rzeczy w życiu cenne i potrzebne do jego zadań, a szczególnie zdrowie, bez którego najważniejsze poczynania muszą często upadać.
Dlatego Chrystus, który przecie przyszedł na ziemię głównie w tym celu, by zbawić dusze ludzkie, tak nadzwyczajną troskliwość okazywał chorym, że Ewangelia jest przepełniona wzruszającymi opisami Jego cudownych uzdrowień.
Są boleści tak przejmujące i absorbujące człowieka, że w nich duch ludzki jakby zamierał, nie czując się zdolny powziąść jakąś myśl, obudzić jakieś postanowienie. Po prostu tkwi on cały w tym, co go boli. I tu, istotnie, rezygnacja sama już jest wielką zasługą.
Na ogół są to wypadki rzadsze i przemijające, poza którymi zwyczajnie ciągną się i wloką z nami do śmierci najrozmaitsze dolegliwości fizyczne, przykrości materialne i moralne o niejednakowym napięciu, ale nie odejmują swobody myśli.
Tu jednak należy zrobić zasadnicze rozróżnienie. Niemoce ciała swym ciężarem często przygniatają w większym lub mniejszym stopniu ducha. Zupełnie przeciwnie przykrości i nieszczęścia moralne jeszcze bardziej potęgują akcję ducha, w stosunku do osoby chorej, zaostrzają jej umysł, skłaniają do szerokich analiz nad uczuciami.
Stąd im kto jest kulturalniejszy i subtelniejszy, tym rozleglejsze i głębsze są jego cierpienia moralne. Dochodzą one niekiedy do takiego napięcia, że wielu, jeśli im zbrakło wiary, wolą się pozbawić życia, niż je znosić.
Cierpienie jest niezgłębioną tajemnicą, która rzuca na życie ludzkie wiele światła niezmiernie pouczającego i krzepiącego. Bo jeśli nie dla niego, ale przeciwnie dla wiecznych i najczystszych radości stworzył nas Ten, Który z natury swej niezdolny jest do cierpienia, lecz jest samym szczęściem a przy tym jest i dobrocią i litością, więc nie może się lubować w mękach ludzkich - tedy te wszystkie przykrości i boleści nie mogą być tylko karą. Musi w tym być też coś innego, coś więcej, dobroczynnego zwłaszcza, że nie spotykają one tylko wiernych, ale istoty także najlepsze, najniewinniejsze i w dodatku te ostatnie w stopniu najwyższym.
Jakąż więc misję Bożą spełniają cierpienia w życiu ludzkim?
- Po prostu kształcą, urabiają i podnoszą moralnie nawet do wyżyn heroicznych. To wielki wychowawca, którego nie zastąpi ani mu dorówna żaden geniusz. A jest przy tym nad wszelkie porównania przenikliwy i przemyślny: z każdym z nas postępuje inaczej, ciosy swe zastosowuje indywidualnie do właściwości najgłębszych jego położenia sił, jego osoby.
Cierpienie jest potrzebne do wszelkich poczynań ludzkich, by one miały prawdziwą wartość życiową. Najbardziej wartościowe są cierpienia moralne, przez które najwybitniej się wyróżniamy i podnosimy nieskończenie nad zwierzęta. Najlepsze postanowienia i najgórniejsze wzloty ducha nie dają gwarancji powodzenia prawdziwego, jeśli się nie stykają z jakąś przykrością, przeszkodą, utrudzeniem. Właśnie miarą wartości człowieka jest siła i zdolność panowania i usuwania tych zawad z drogi jego akcji. Dopiero wtedy mówimy o nim, że ma charakter. Potwierdza to dobitnie i Pismo Św[ięte], gdy zapewnia "virtus in infirmitate perficitur" - siła w słabości udoskonala się.
Jest rzeczą uderzającą, że nawet poza akcją moralną w samych poczynieniach umysłowych cierpienie odgrywa wielką rolę dobroczynną. Podziwiamy słusznie u niektórych osób nadzwyczajną bystrość w pojmowaniu wszystkiego, czego się dotkną, łatwość w zdobywaniu nauk, która wygląda na zabawę raczej, niż na trud, wielkie talenty naukowe i artystyczne. A przecie jest prawdą, że nawet w najwyższych płodach rozumu i sztuki czegoś brak, jeśli one powstały bez bólów porodu. Subtelny i doświadczony znawca to czuje: przy czułej głębokości idei i blasku i piękności dzieła nie jest ono tak żywe, jakby mogło być. Stąd maturę w pełnym znaczeniu ma nie ten, co złożył w szkole wymagane egzaminy, ale ten, który naukę potrafi sharmonizować z wymaganiami życia i jego cierpień.
Gdy tedy cierpienie tak wszechstronnie obejmuje człowieka i życie i tak jest niezbędnym czynnikiem w naszym urabianiu się moralnym, to nie dziw, że najlepsi ludzie nie tylko idą odważnie przeciw wszelkim trudnościom i przykrościom, ale wprost je wywołują nawet. Tak charakterystyczną jest skarga św. Wincentego a Paulo: "Bóg o mnie, widać, zapomniał, bo dziś nic przykrego nie doznałem".
I wreszcie odkąd sam Bóg, Który z natury swej jest samą szczęśliwością, zeszedł na ziemię, by przyjąć na siebie gorycze życia ludzkiego i nawet złożyć krwawą ofiarę z siebie za nas, to cierpienie nabrało nowej cechy: godności najwyższej i powabu jakiego nie miało przedtem. Dusze ludzkie zaczęły się nim lubować i do niego przywiązywać wbrew wszelkim instynktom ciała, jakby do jakiejś rozkoszy. Starożytność gardziła i nienawidziła je jako mściwy gest bóstwa zwanego Fortuną, które miało satysfakcję najwyższą w trapieniu ludzkości.
Teraz wyrodziła się we wszystkich stanach jakaś słodka tęsknota za cierpieniem potrzeba wewnętrzna i konieczna ofiary z siebie dla innych w rozmaitych formach jako istotnego warunku nowej chrześcijańskiej kultury.
Z wroga odwiecznego stało się cierpienie przyjacielem człowieka, który czuje jak ważne mu oddaje w rozmaitych sytuacjach usługi, oraz że, jeśli się z nim rozstanie, życie okaże się niskim i pospolitym
A przecie bynajmniej przez to nie zmniejszyły się jego radości! Przeciwnie w perspektywie wiecznego szczęścia, które nas czeka za grobem, weszły one tylko W swą właściwą miarę, oczyściły się i pogłębiły niezmiernie. Wypowiedział to z własnego doświadczenia św. Paweł Apostoł: "w miarę utrapień moich obfitowały radości moje".
Do jakiego stopnia może dojść to usposobienie nienaturalne, czyli wyższe nad naszą przyrodzoną nędzę, mistyczne, świadkiem najlepszym doktor mistyki chrześcijańskiej św. Teresa Hiszpańska, która mówi, że w swych cudownych wizjach doznawała tak wielkich udręczeń ducha, że ich nie mogła porównać z niczym na świecie. Jednak tak były jej drogie, że nie oddałaby ich za żadne rozkosze ziemskie. I bohaterzy starożytni Grecji, Rzymu rozumieli, że trzeba sit; wznieść nad cierpienie duchem, że niegodne jest człowieka poddawać się mu.
Najwyższy wykwit praktyczny tych pojęć: stoicyzm rzymski więcej w nas wzbudza podziwu, niż przyciąga, bo nie jest zgodny z psychologią ludzką. Kierowali nim: ambicja osobista i duma, a nie brało w tym żadnego udziału należnego serce, które dopiero we wzorach chrześcijańskiej cierpliwości i męstwa znajduje siebie, swój pełny wyraz.
Bohaterstwo cierpienia już nie należy do jednostek wybranych, ale do mas niezliczonych i do każdego wieku i stanu i poziomu umysłowego. Przy łasce Bożej nawet słabe niewiasty i dzieci okazują je, bo głęboko i prawdziwie powiedział im św. Paweł Apostoł: "Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia" (Filip. 4. 13.).