Odkrycie Boga

Przez dziewięć miesięcy pracowałem przy rąbaniu drzewa tuż za drutami kolczastymi. Dzień w dzień, od godz. 7-ej rano do szóstej wieczorem, spod mojej siekiery odpryskiwały krótkie drzazgi, mające później ogrzewać pracownie fabryki stolarskiej. Co pewien czas zbliżali się towarzysze niedoli, napełniali kosze i worki narąbanym drzewem i odchodzili. Z tym i owym zamieniałem parę słów.

Raz jeden z nich, młody Rosjanin przygląda mi się ciekawie. Wasyl mu na imię. Odpowiadam spojrzeniem, na uśmiech uśmiechem. Na drugi dzień padną, pierwsze słowa:

- Zdrastwujcie. - Jak się powodzi?

- Dobrze - odpowiadam - jak to w Dachau...

- O, tak - uśmiecha się z westchnieniem, jak w Dachau...

Widywaliśmy się odtąd często. Wkrótce poznałem smutną historię jego życia. Ojca zabili mu Niemcy, a jego wraz z bratem zabrano na pracę przymusową do Niemiec. Pod Lipskiem ucieka, przyłapano go i odesłano do Dachau. Ale żyje. I na myśl, że żyje, radość go rozpiera. Młody jest...

Pewnego dnia zadaje mi nagle pytanie:

- Czy to prawda, że ty jesteś "świaszczennik" (ksiądz)?

- Tak - odpowiadam - W oczach Wasyla dojrzałem rozczarowanie.

- Szkoda - mruknął.

- Dlaczego?

- Ponieważ..., bo... - ja cię uważałem za mądrego. Hm, ale tyś rzeczywiście dobry towarzysz - no, a "świaszczennik", to wiadomo...

- Co wiadomo? - Krępował się. Nie śmiał wypowiedzieć swych myśli. Odkrycie to jednak nie oziębiło naszej przyjaźni; owszem, ciekawość jego jeszcze wzrosła, zaczęły go interesować zagadnienia religijne.

- Ty wierzysz w Boga? - pyta pewnego dnia.

- Oczywiście, a ty?

- Ja? Nie. - Ale moja babka wierzyła, chodziła do cerkwi... Ikony miała w domu. My młodzi nie wierzymy.

Minęło kilka długich miesięcy. Wasyl zdążył mi już przebaczyć, że jestem księdzem, wspólna niedola, drobne wzajemne usługi zbliżyły nas jeszcze bardziej. Co mi się podobało w tym chłopcu, to jego prawy charakter, szczery i logiczny sposób rozumowania. Umiał rzeczywiście myśleć. Usłyszane rzeczy przetwarzał w swej duszy głęboko i... oryginalnie. W zdumienie mnie wprawiał nieraz swym ciekawym podejściem do niektórych filozoficznych, czy religijnych zagadnień. Z rzeczy usłyszanych brał istotę, treść, nigdy formę. W rozumowaniach swoich nadawał tym prawom charakterystyczne ujęcie, niecodzienne, śmiałe, proste i niesłychanie logiczne. Na istnienie Boga jednak zgodzić się nie mógł. Długo, - pomyślałem, - trzeba czekać, zanim do tej duszy dotrze łaska wiary. A jednak przeliczyłem się. Wasyl sprawił mi prawdziwą niespodziankę. Zauważyłem, że od pewnego czasu jest dziwnie zamyślony i poważny. Myśl jakaś znowu go dręczyła, z którą nie umiał się uporać. Zaczynał to i owo, ale rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Nareszcie zdobywa się na odwagę i mówi:

- Słuchaj. Mam do ciebie zaufanie; jesteś ode mnie starszy, więcej się uczyłeś, więcej widziałeś... Daj mi słowo, że mi powiesz prawdę, że mi powiesz, czy dobrze rozumuję czy nie...

- Ależ Wasyl - przerywam mu - czyż cię kiedy oszukałem?

- Nie, ale dzisiaj sprawa bardzo poważna. Od kilku tygodni męczę się i nie mogę sobie dać rady...

- Dobrze, daję ci słowo.

- Wierzę ci. Otóż ułożyłem sobie taką filozofię, nie wiem czy logiczna: Pracuje nas tu w tej szopie około stu. Każdy ma swoje zajęcie. Z konieczności jednak musi być ktoś który jest odpowiedzialny za wszystko, co pokieruje pracą, rozdzieli zajęcia, dopatrzy, przypilnuje. Bez niego nie byłoby porządku, każdy robiłby co chce, praca nie szłaby. Jednym słowem, musi być jakiś szef. Czy dobrze myślę?

- Słusznie, musi być jakiś szef - odpowiadam, nie wiedząc do czego zmierza.

- Rosja, która jest tak wielkim państwem, musi mieć swoją głowę, swego kierownika. Tak samo Polska, Francja, Ameryka itd. Gdyby go zabrakło, powstałby nieporządek, państwo rozpadłoby się. Jednym słowem, wszędzie gdzie są ludzie, szef jest konieczny i wszędzie tego szefa znajdziemy. Czy tak?

- Oczywiście.

- Teraz weźmy cały świat pod uwagę, prawie dwa miliardy ludzi Jeżeli wszędzie ten szef nieodzowny, to kto jest tu szefem? Ziemia jest tylko małą kulą wśród oceanu innych ciał niebieskich. Wszystko w tym wszechświecie jest tak cudownie uporządkowane, obliczone i odmierzone. Najlepszy inżynier nie mógłby czegoś podobnego wymyśleć. Według mego zdania i nad tym całym wszechświatem musi być jakiś szef, który myśli, jakiś inżynier, który wie, jak cały ten ogromny mechanizm puścić w ruch. Więc powiedz mi szczerze, co ty myślisz o tym? Czy taki szef istnieje i kto to jest?

- Wasyl - odpowiadam mu wzruszony. - Taki szef istnieje, a tym szefem to Bóg!

I mówiłem mu długo o tym "Inżynierze wszechświata", o tym Szefie tak niepodobnym do wszystkich szefów ziemskich, o tym Szefie, co stworzył ten wszechświat, kieruje nim, który stworzył nas i który, mimo swej wszechpotęgi, wszechwiedzy, jest równocześnie nieskończenie dobry, jest Miłością samą. Ukochał swe stworzenie - człowieka, dla niego stał się człowiekiem i za niego poniósł śmierć haniebną na krzyżu. Ten Szef wie, że i my cierpimy tu w obozie. Ten Szef oczekuje nas po śmierci w niebie...

Wasyl miał łzy w oczach. Zażenowany swoją "słabością", pożegnał się i odszedł. Nie zatrzymywałem go. - W ciszy nocnej która szła ku nam, na nędznym tapczanie i brudnej pościeli spoczywając, rozmyślał, jak mi później mówił, o tym dziwnym Szefie. Szefie - Miłości. Nieznana radość wypełniła jego serce. Cieszył się, bo oto w tym piekle jakie zgotowała złość ludzka, sam, pchnięty tą dziwną naturalną tęsknotą, tym nieprzepartym porywem swej duszy ku światłu, przy pomocy prostego wnioskowania, jaki mu jego własny rozum podyktował - doszedł do tej prawdy tak prostej, a tak potężnej, pięknej, prawdy odwiecznej odkrył BOGA.


CHCESZ MIEĆ MARYJĘ ZA GWIAZDĘ PRZEWODNIĄ W ŻYCIU - ZAPISZ SIĘ NA CZŁONKA JEJ RYCERSTWA - "MILICJI NIEPOKALANEJ"