Niepokalana pocieszycielką ludu polskiego

Było to w Boleszynie, we wiosce leżącej na południe od Lubawy, w województwie chełmińskim, skropionym obficie łzami i krwią ludu naszego, uciskanego ongiś przez wiarołomnych Krzyżaków.

Już późno wieczorem. Słońce już dawno ukryło swą złocistą tarczę, bo schylając się coraz niżej i niżej, znikło jakby wgłębiach oceanu. Siny mrok zstąpił z obłoków i rozszedł się w około, a z nim chłód przenikliwy. Już cisza wszędzie i spokój.

Na drodze wiodącej do Bolaszyna widać jakiegoś kalekę. Podniósł się własne z Kamienia na którym spoczywał, a przy podnoszeniu się tym, słychać ciche, bolesne westchnienia, wyrywające się z jego piersi: .o Boże! Boże! Już pewnie nie zajdę, takim zmęczony, takim słaby. Daremne moje prośby, daremne trudy? Ach nie, nie! Pójdę jeszcze, pójdę, choćbym się na rękach miał czołgać. Tylko Ty, o Matko Boża, ulituj się nade mną". I stanął biedak.... nie na nogach... (ma nogi, ale obydwie, jakby kłody wiszą, poobwijane szmatami). - Stanął wsparty na dwóch kulach. Już przeszło rok, jak go nogi bolą, ani oprzeć się na nich nie może. Doradzali mu, co kto wiedział: i kąpiele i nacierania rozmaitymi maściami i okłady przeróżne i nic nie pomagało. Nogi bolą i bolą. Tu życie się uśmiecha, boć widać mężczyzna to jeszcze młody i pracować by trzeba, bo to ubogi sługa, a tymczasem, jakby w kajdanach i gorzej jeszcze, ani poruszyć się swobodnie nie może. O jakaż to dola straszna!

I ruszył kaleka z miejsca, Idzie pomalutku, a raczej się wlecze! Już ciemno na dobre. Już noc zapadła. On idzie i modląc się raz po raz spogląda w niebo, a gwiazdy tu i ówdzie, tak tkliwie migocą nad nim. Wpatruje się w nie i zdaje mu się, że one uśmiechają się do niego i witają: idź, idź biadaku. skończy się niedługo twa niedola". Więc mu jakoś raźniej, otucha wstępuje w jego serce. Stawia kule co raz śmielej, spieszniej.

Już cały tydzień tak idzie. Ile się nasłuchał po drodze różnych uwag od ludzi: "po cóż to puszczać się tak samemu - któż to widział tak się męczyć - podróżą taką dobić się można - toż to kuszenie Pana Boga - grzech oczywisty - chcesz cudu, to i w domu możesz o niego prosić i w domu może [236]cię Pan Bóg uzdrowić - po co włóczyć się światami - miejże rozum i wracaj do siebie, żebyś później nie żałował". Te i tym podobne ludzkie gadania nie zachwiały naszym kaleką. Postanowił iść do Boleszyna i poszedł. Właśnie dziś późną nocą dostał się szczęśliwie do wioski.

Na drugi dzień rano on już w kościele. Leży krzyżem przed cudownym obrazem Matki Najświętszej, który tu od niepamiętnych czasów łaskami słynie. Do Niej to się wybrał, do Niej najlepszej, najdobrotliwszej i najpewniejszej lekarki. O Niej myślał całą drogę, do Niej się modlił, pewien, że gdy przed Nią stanie, gdy się Jej pokaże, Ona go uzdrowi. I już jest przed Nią! Już Ją widzi! Raz po raz z ziemi, z posadzki podnosi głowę i oczyma pełnymi łez spogląda na cudowny obraz, a usta jego szepczą: "O Matko Boża pociesz mie! ulituj się i wysłuchaj. Patrz jakim biedny, jakim nieszczęśliwy. Tyś jedyna moja ucieczka, Tyś jedyna nadzieja. I płacze nieutulony i modli się. - Ludzie przyglądają mu się co raz ciekawiej i nogom jego poobwijanym i kulom leżącym obok.

Naraz czuje gorąco mu się jakoś robi, czuje, że jakaś siła wstępuje w jego członki. Zrywa się więc z ziemi - próbuje powstać - podnosi nogi - klęka - wstaje - to znowu klęka i sam sobie nie wierzy. Jakby nigdy chorym nie był. Chwyta wreszcie kule i z okrzykiem głośnym: "O Matko Boża" biegnie do samego ołtarza i kładzie je u stóp Maryi. Ludzi ogarnęło zdumienie. Widzieli go dopiero kulawym, widzieli jak poobwijane nogi wlekł za sobą. Więc cichy szept: cud, cud, dał się słyszeć po kościele i kto tylko był obecny, przybiegł do owego biedaka, by się przekonać zbliska, czy go przypadkiem oczy nie mylą. Przybiegł i ksiądz proboszcz, a widząc fakt niezbity, to nagłe cudowne uzdrowienie, ze wzruszeniem wielkim odmówił wspólnie modlitwę dziękczynną i wziął go do siebie. Tutaj przy świadkach zbadał całą rzecz dokładnie i spisał protokół. Protokół ten znajduje się do dziś dnia w osobnej księdze, W której księża tamtejsi spisywali i spisują cuda i łaski doznane od Matki Najświętszej przed jej sławnym obrazem, w kościele parafialnym w Boleszynie.

W kilka dni potem, Wincenty Koperek, bo tak właśnie nazywał się ów kaleka, wracał do domu, tą samą drogą, którą szedł przedtem na kulach i ze łzami w oczach, opowiadał wszystkim jak dobrą, jak potężną jest Matka Boża.

* * *

[237]Rycerzu Niepokalanej i ty spiesz w Imię Maryi między lud Polski, a gdziekolwiek dotrzesz, przypominaj wszystkim o Jej niezwykłej ku nam miłości i szturmem zdobywaj dla Niej prawdziwych, wdzięcznych czcicieli.


O jakże kocham Naświętszą Pannę! Gdybym była kapłanem, jak pięknie mówiłabym o Niej! Przedstawiają nam Ją zwykle niedostępną i niedościgłą, a tu należałoby raczej okazywać ją jako łatwą do naśladowania. Jest Ona więcej Matką niż Królową! Mówiono mi, że Jej blask zaćmiewa wszystkich świętych, jak słońce wschodzące swym blaskiem zaćmiewa gwiazdy. Mój Boże, czy to możliwe? Matka miałaby umniejszać chwałę dziatek! Ja myślę zupełnie przeciwnie; mam przekonanie, że Ona właśnie pomnaża chwałę wybrańców nieba... Dziewica Maryja! - jak prostem wydaje mi się Jej życie.

S. Teresa od Dziec[iątka] Jezus