Wioska nasza niewielka. Ma ładną starą francuską nazwę, której już młodzi prawie nie rozumieją. Ulubione miejsce ptasząt i wszelkiej zwierzyny polnej, garnącej się z ufnością w pobliże naszych zagród.

Za polem sąsiada ciągnie się nasyp kolejowy, a za nim mają siostry zakonne obszerny park.
Pióro drży mi w ręku, gdy te słowa piszę. Jestem już stary, ręka jednak mi się trzęsie nie tylko ze starości ale i z rozczulenia ogromnego.
Matka Boska była wśród nas. Nie pogardziła naszemi biednemi progami. Przyszła. Przechadzała się po parku w i po nasypie kolejowym. Rozmawiała z dziećmi i tak smutnie patrzała na ziemię, jakby chciała nam dać poznać, że zna nasze wszystkie strapienia i wie, jak nam teraz ciężko.
Kochana Matka Boska! Łaski nam z sobą przyniosła. Uzdrawia, nawraca i pociesza tak samo jak w Lurd. Nie proszę dla siebie o cud, chociaż mi reumatyzm nogi wykręca, ale proszę, żeby moje krewniaki, te dzieci, do których przemawiała Matka Najświętsza, żeby one już zawsze zostały takie, jakie teraz są.
Były z nich wielkie roztrzepańce, a teraz muszę brać okulary, żeby się przekonać chociaż z twarzy, że to te same.
Zwłaszcza małego Alberta nikt poznać nie może.
Daj nam Boże więcej takich dzieci!
Wszyscy w Borę i wszyscy pielgrzymi modlimy się gorąco i ufamy, że wkrótce te dwie bardzo poważne komisje sprawę objawień wyjaśnią. A Matka Niepokalana nakłoni Ojca św. do ogłoszenia nowego przybytku łask.
Niech chwała Matuchny naszej Marji daleko i szeroko rozbrzmiewa po świecie i leczy chore serca i dusze.
Czytelnikom "Rycerza" zasyłam braterskie pozdrowienia