Minęły dnie podniesienia. Skończył się Nazaret, Maryja odśpiewała w domu ciotki Swej Elżbiety "magnificat", a potem przyszły dnie Betlejemu. Wprawdzie w nędzy, poza osiedlami ludzkimi, rodzi się Syn Boży, ale Matka na to nie zważa. Jej szczęście nie w wspaniałej kolebce się odbija, ale w twarzyczce Dziecięcia. A to przecież Dziecię, jakiego świat dotąd nie widział i widzieć nigdy więcej nie będzie.
Przyszła do szopy przydrożnej ludzka nędza - lud ubogi, ale przy tych nawiedzinach grała niebieska muzyka. Przyszli i bogaci, i mądrzy, a Boże światło - gwiazda - drogę im wskazywała. I tyle szczęścia Matki. Bo, dotąd nie miała może czasu zastanawiać się nad tym, że z godnością łączą się zawsze ciernie, że po radości następuje ból.
Idzie młodziutka Matka do świątyni "bo wypełniły się dni oczyszczenia Jej według zakonu Mojżeszowego". Niesie na ramionach niemowlę. Dziecię na sercu, a w sercu radość i uniesienie. Obok postępuje Opiekun. W klatce para gołąbków - ofiara ubogich. Na więcej ich nie stać. Wstępują w progi świątyni. Zachodzi drogę stary Symeon, człowiek sprawiedliwy i "bogobojny, a Duch święty był w nim". Prosi Matkę, by mu zezwoliła wziąć na ręce Dziecię, bo wie z Ducha Bożego, że to oczekiwany Zbawca świata. Nie odmawia młodziutka Matka. Cieszy się, że świat rozpoznaje w Jej Synaczku tego, kim On jest w rzeczywistości.
Uniesiony Duchem Bożym i proroczym Symeon przepowiada Matce to, o czym Ona wie, ale czego nie pamięta w tej chwili, przejęta całkowicie uczuciami radości i wdzięczności względem Boga, iż "spojrzał na niskość służebnicy Swojej". Z tego stanu podniesienia i oderwania od rzeczywistości, wyrwał Ją - powiedzmy brutalnie - stary Symeon. "Oto ten położon jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu - i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. I duszę Twą własną przeniknie miecz" (Łk 2,34-35). I w tej chwili miecz przedarł i przepołowił Serce Matki. Rozsunęła się przed duszą zasłona, która dotąd przyszłość przesłaniała, a w dali ukazała się w perspektywie Kalwaria, a na tej Łysej górze krzyż, a na krzyżu Ten właśnie, Którego w tej chwili starzec na rękach trzyma, a Którego Ona z taką niezmierzoną miłością do Serca przyciskała, niosąc Swój skarb do świątyni.
Milczy, nie przerywa prorokującemu starcowi, bo w tej chwili przychodzą Jej na myśl słowa, które wyrzekła podczas anielskich nawiedzin "oto ja służebnica Pańska" - milczy, nie protestuje bo i po latach tam na wzgórzu "Golgota" milczeć będzie. Ból i cierpienie będą już odtąd Jej stałym towarzystwem.
Życie płynie szybko. Dzień za dniem płynie, jak te ziarnka piasku w klepsydrze. Nie zatrzyma się ani na chwilę jedną. Rozpoczynają się troski. Więc trzeba uciekać do Egiptu, na wygnanie przed okrutnym królem i tam przez kilka lat prowadzić twarde życie wśród obcych, nie bardzo dla cudzoziemców życzliwych.
Wraca Rodzina święta do ojczyzny, do cichego domku w Nazarecie, do warsztatu, do pracy. Spokój i cisza panuje w domu. Lecz, żeby Matka nie zapomniała o przepowiedni starca Symeona, spada na Nią niespodziewanie nieszczęście. Gubi dwunastoletnie pacholę. Syna Jezusa w Jerozolimie, aż Go dopiero po trzydniowym poszukiwaniu znajduje. I znów długa cisza. Szczęście panuje w domu, bo jakże nie ma być szczęścia tam, gdzie sam Bóg zamieszkał? Szczęśliwa Matka często, gdy się wpatruje w rozjaśnione oblicze Jedynaka, to Jej na myśl przychodzi przepowiednia starca i chmura smutku kładzie się na Jej jasne oblicze. W dali widzi krzyż. Ta dal z każdym dniem się zbliża. Matka się lęka i boleje.
Już przyszły ostatnie trzy lata. Syn chodzi po kraju w chwale i sławie, a Matka się usuwa w cień i ciszę. Tak. Cisza panuje w domu, bo Opiekun odszedł w zaświaty, a Syn nie ma czasu nawet wstąpić do domu. Dwa razy tylko spotkał się Jezus z Maryją, jak pisze Ewangelia, i to wtenczas, kiedy Matka miała prośbę biedaków przedłożyć. Poza tym spędza dnie w samotności i ciszy. Ale cisza to tylko pozorna, zewnętrzna.
Wizja krzyża coraz wyraźniejsza, zbliża się z nadzwyczajną szybkością. Aż wreszcie nastąpiła chwila przepowiedziana, której wspomnienie nieraz spędzało sen z powiek Matki. Syn najukochańszy skazany na śmierć haniebną, zawisł jak zbrodniarz między dwoma złoczyńcami na krzyżu. I tu dopiero występuje Ona - Matka. Nie może braknąć Matki tam, gdzie się spełnia największy i po akcie twórczym drugi wszechmocny akt - odkupienia. Nie może zabraknąć Matki podczas krwawej, jedynej Mszy, którą celebruje Jej Syn. Nie może Jej zabraknąć w czasie podniesienia, w którym Syn ręce do góry podnosi, jak by chciał hostię Ojcu przedłożyć. "I stała podle krzyża Jezusowego Matka Jego"... Stała, nie szlochała, bo Ona jest współofiarnicą przez miecze bólu, co przeszywały Jej Serce.
Oto Niepokalana a Bolesna. Pyta się dusza moja, dlaczego to Ona, Którą Pan przywilejem obdarzył i spod ogólnego prawa grzechu wyjął. Ona Niepokalana, tak bardzo przez życie całe boleje? Ból i cierpienie, to przecież skutek grzechu. Ona bez grzechu poczęta, więc cierpieć nie powinna. A przecież nosi przez życie całe ból w niepokalanym Sercu. "Snopek mirry jest mi miły mój".
Jak rozwiązać ten pozorny paradoks, tę trudność, która się piętrzy przed duszą naszą?
Odpowiedź na to znajdujemy w tych słowach oblubienicy, z "Pieśni nad Pieśniami": "Snopek mirry miły mój". Syn Jej był mężem boleści i jako takiego przedstawiają Go prorocy i pieśniarze starego zakonu. Matka zatem musiała być, acz "Niepokalana" Matką boleści. Inaczej nie rozumiałaby Syna Swego, a wskutek tego może i nie kochałaby tak, jak Matka Niepokalana Bożego Syna kochać była winna. Stąd to Bóg tak dziwnie połączył Niepokalaność z Boleścią. Dwa wprost przeciwne bieguny połączył Pan w jednym punkcie, w Sercu Maryi. Taki cud połączenia mógł wykonać tylko Bóg sam. Sprawa też to Boża nie ludzka.
Maryja miała być, według przedwiecznej myśli Bożej przedstawicielką człowieka i współofiarnicą w dziele odkupienia. Ofiara spaliła się przez nieskończone cierpienie na krzyżu. Jezus cierpiał, że aż się skarżył przed Ojcem: "Boże mój, Boże mój! Czemuś mnie opuścił?" Więc i Matka musiała cierpieć, kiedy taką ważną rolę przeznaczył Jej Pan w dziele odkupienia.
Maryja miała być - według odwiecznej myśli Bożej - szafarką łask Bożych. Przez Jej ręce miały przechodzić wszystkie łaski, jakie Bóg na świat wylać postanowił. - Według odwiecznej myśli Bożej - Niepokalana miała się stać pośredniczką między skalanym sercem ludzkim, a Bogiem. Ona miała i na po wszystkie czasy wielki urząd wysłuchiwania płaczących i cierpiących. Jakżeby mogła spełnić godnie ten zaszczytny urząd, gdyby nie była ziemianką w pełnym słowa znaczeniu, a więc, gdyby nie cierpiała? Miałże byś odwagę przedłożyć Jej prośbę swoją i otworzyć przed Nią serce Twoje? I to są najważniejsze spójnie, które łączą "Niepokalaną"- z "Bolesną".