Naprawa musi iść z góry!

Młoda, piękna i czysta dusza ma trudności w wierze. Prosi mię o pomoc w ich rozwikłaniu. Na początku, chcąc zbadać źródło tych trudności i niepokojów, pytam o stosunki religijne w rodzinie.

- Jak rodzice odnoszą się do religji? Czy są wierzącymi i praktykującymi?

- Wierzącymi - tak. A co do praktyk religijnych, to ograniczają się do pacierza rano i wieczorem i czasem w niedzielę idą na Mszę św.

- A jakże matka zapatruje się na życie religijne, bo przekonania matki stają się własnością dziecka?

- Mama, chociaż jeszcze dosyć młoda, jest jednak kobietą "starej daty" w znaczeniu dodatniem. Nie idzie za "postępowemi" kobietami, żyjącemi tylko dla siebie i swych przyjemności. Jest kochającą żoną i troskliwą matką. Częste jednak praktyki religijne, spowiedź i Komunję św., uważa za niewłaściwość, przesadę i dewociarstwo. I to mię boli...

- A ojciec?

- Tatuś nie ma czasu zajmować się swoją duszą. Ma dużo pracy, bo sam prowadzi gospodarstwo znacznego majątku.

- Tak, już rozumiem. A więc twoje trudności, mój młody przyjacielu, wywodzą się z domu rodzinnego, który wprawdzie zewnętrznie jest katolicki, ale brak w nim ducha katolickiego.

Zamarł on dość dawno, a pozostała po nim tylko zewłoka tradycji i formalności zewnętrznych. To ciężka choroba, jednak uleczalna.

Taką rozmowę prowadziłem parę dni temu z inteligentnym uczniem gimnazjum, chłopcem 16-letnim, synem zamożnych ziemian. Dusza szczera i szlachetna rozchyliła kielich swego wnętrza przede mną, szukając rady i wyjaśnienia nasuwających się wątpliwości.

Oczywiście, trudności owe, dzięki otwartości chłopca, posiadającego przytem pewne wyrobienie wewnętrzne i dużo dobrej woli, z pomocą Bożą wnet się wyjaśniły, a duszę gnębioną niepewnością oblał jasny promyk wiary, przynosząc głęboki pokój. Ale sam fakt nasunął mi poważne myśli.

Co się stanie z tem dzieckiem, gdy, idąc dalej w życie, zaabsorbowane teraz nauką, a potem może rozrywkami, trwonieniem czasu i pieniędzy, znalazłszy się w złem otoczeniu, straci wiarę? Czy naturalna szlachetność na długo starczy? I któż będzie winien zwichnięcia młodej duszy, może nawet wiecznego nieszczęścia?...

* * *

A teraz spójrzmy w inne środowisko. Córka robotnika prosi matkę o nowy kapelusz.

- Przecież twój ładny i wcale dobrze ci w nim do twarzy - mówi matka. Nie mam czem płacić w sklepie za pobrany towar, skądże wezmę na twoje zachcianki?

- Zaraz zachcianki. Mama zawsze taka. Jula ma nowszy kapelusz niż ja a już sprawiła sobie nowy. Bo ma inną matkę... Jakam ja nieszczęśliwa!...

I wybucha spazmatycznym płaczem. Wie dobrze, że w ten sposób więcej uzyska niż samem przekonywaniem. Zna już dobrze swoją matkę...

Matkę ruszyło serce...

- No, cicho Zosiu, nie płacz. Już jakoś się zrobi. Mamy trzy kury, to je sprzedam, abyś miała kapelusz. Stefan wprawdzie obdarty, ale niech poczeka na nowe ubranie, aż będą pieniądze.

- Ach, jakaś ty dobra, mamusiu, śmieje się jeszcze przez łzy córka. Ja wiem, żeś ty zawsze dobra i kochana...

Sumienie matce wyrzuca, że młodsze dzieci nie mają w czem iść na Mszę św., a córka musi mieć modny kapelusz.

- No tak - uspokaja sama siebie - kaprysiłaby bez końca. Zresztą jak się lepiej ubierze, to może prędzej wyjdzie zamąż. Nie domyślą się tak łatwo, że w domu taka bieda.

Oszukuje się zła i nieroztropna matka i prawdopodobnie sama wnet żałować będzie tej uległości zachciankom pewnej siebie i znającej drogę do ich zaspokojenia córki. Popełnia dwa wielkie błędy. Najpierw psuje córkę, ulegając jej kaprysom i dogadzając jej nierozsądnym ambicjom. Po wtóre krzywdzi resztę dzieci, które odczuwają nieraz bardzo boleśnie, że są mniej lubiane, i że matka o nie nie dba. - W domu bieda, niema co jeść, ale córka musi się ubrać według ostatniej mody.

A córka, której płaczom i spazmom nieroztropna matka ulega, wyrośnie napewno na złą dziewczynę, nie liczącą się i z matką, która będzie kiedyś płakać na "złą córkę". A przecież to nie czyja, tylko matki wina, że córka samowolna, próżna i... zepsuta. Dogadzała jej zachciankom, ulegając jej prośbom...

Przyzwyczaiła ją do ubierania się nad stan. A to się mści...

* * *

- Nie ma pani pojęcia, jak się mój Antoś zmienił ostatniemi czasy. Przedtem był kapryśny, krnąbrny, leniwy, a teraz jakby całkiem inny chłopiec.

- A cóż to wpłynęło tak na niego?

- Może się pani zdziwi, gdy powiem, że pierwsza Komunja św.

- Niemożliwe!...

- Ja też tak myślałam jeszcze niedawno. Ale teraz mam dowody codziennie. Gdy ks. proboszcz wyznaczył go, aby chodził na przygotowanie do spowiedzi i Komunji św., byłam tem zdziwiona, a nawet oburzona. Bo cóż taki brzdąc może rozumieć? Ja miałam 14 lat, gdy szłam do I Komunji, a teraz robią jakieś dziwactwa i prowadzą dzieci 8-letnie.

- Słusznie...

- Poszłam do proboszcza i wypowiedziałam mu to głośno i wyraźnie. A on zaczął mi tłumaczyć, że wolą Namiestnika Chrystusowego jest, by dzieci jaknajwcześniej szły do Pana Jezusa. Pan Jezus Sam wzywa: "dopuście dziatkom przyjść do mnie, a nie wzbraniajcie im". Lepiej, że dziecko pozna pierwej Jezusa, niż grzech, który je może zniszczyć w młodości. I ustąpiłam. A teraz nie żałuję wcale. Bo kiedy chłopak zaczął chodzić na naukę, spoważniał, a w miarę jak zbliżał się dzień Komunji św. starał się być coraz grzeczniejszym, aby Pan Jezus - jak mówił - nie musiał się brzydzić, przychodząc do niego. Po Komunji św. zaś stał się jeszcze lepszym. To anioł nie chłopiec. Oby tylko wytrwał...

- Co za szkoda, że ja swemu Jankowi nie pozwoliłam chodzić na przygotowanie, że za młody. Bo już nie mogę sobie dać rady z nim. Możeby i on się był poprawił?...

Taką rozmowę, ten wylew radości serca matczynego często można słyszeć, jeśli dom rodzicielski, zwłaszcza matka rozumie znaczenie wczesnej Komunji św. dziecka i stara się podtrzymywać w niem święty nastrój tego wielkiego dnia.

Ale jakże mało jest takich matek!... Jak często robi się wszystko, aby dziecko po Komunji św. wróciło do dawnych wad i grzechów, zamiast pomóc mu do wytrwania!...

* * *

Odbywa się misja św. Pierwszą Mszę św. odprawia misjonarz o g. 5.30, a o 6-ej już jest nauka. Nic dziwnego, duże miasto, wielu śpieszy wcześnie do pracy.

W czasie Mszy św. gromada ludzi przystępuje codziennie do Komunji św. Wśród nich widać kilku małych chłopców i kilka młodych dziewczynek, uczennic gimnazjum. Młodzież, choć także obecna, mniej zwraca moją uwagę, dlatego, że starsza.

- To muszą być dobre dzieci, - mówię do ks. proboszcza - kiedy tak wczas wstają, aby iść codzień do Komunji św., zjeść śniadanie i jechać pół godziny koleją do szkoły. Jakie to porywające, miłe!

- Tak, bo ich rodzice są wzorowymi katolikami, prawdziwie pobożnymi. Więc i dzieci lgną do Jezusa, Który ich strzeże i chroni przed atakami zła i zepsucia.

Takie dzieci napewno dadzą sobie łatwo radę z nadchodzącemi trudnościami i wątpliwościami. Bo dla nich religja - to życie z Jezusem. Cała rodzina żyje zaprzyjaźniona z Nim, zjednoczona.

* * *

Rodzice, rodzina. To wielkie słowa. Ale jakże często nie doceniane. Nie wystarczy dać dziecku życie, nie wystarczy dbać o wykształcenie jego umysłu. Tem mniej ograniczać się do troski o ciało dziecka, by było syte i ładnie ubrane.

To rzeczy potrzebne i pożyteczne, ale nie wystarczające. Trzeba dbać o wychowanie religijne i wyrobienie moralne dziecka. Trzeba je uczyć czynić dobrze, brzydzić się złem. Trzeba je zbliżać do Jezusa i Marji, nie lękając się zbytnio przesady. Bo za dobrym człowiek nigdy nie będzie.

Wielu tego nie docenia, nie rozumie. Przeczuleni w swych obawach, drżą na myśl, że ich syn może zechce wstąpić do zakonu, a córka nie będzie umiała znaleźć się w salonie.

Biedni, źli rodzice! Krzywdzą bardzo swe dzieci, bo nie dają im podstaw moralnych. A bez podstaw moralnych, oparcia o Boga i religję, całe wychowanie będzie tylko tresurą i musztrą, ale duszy dziecka nie urobi!...

W miesiącu Marji rodzice chrześcijańscy i katoliccy niech pomyślą nad tem, jak oni spełniają ten arcyważny i święty obowiązek wychowania swych dzieci na dzieci Boże. Jaki dają im przykład życia religijnego, życia z Bogiem i dla Boga.

Z Bogiem, w Bogu i dla Boga żyła, pracowała i cierpiała Niepokalana.