Liczne rzesze pielgrzymów częstochowskich doznały w dniu 14 sierpnia [1929] r. niezwykłego wrażenia: oto w oczach tłumów odzyskał zdrowie sparaliżowany Michał Bartoszak z Gostynina, liczący lat 53.
Bartoszak jest z zawodu ogrodnikiem. Od szeregu lat wyjeżdżał stale na roboty sezonowe napierw do Niemiec, a później do Francji, gdzie go w roku 1920 spotkało straszne nieszczęście: utracił władzę w nogach. Rzecz się miała tak. Pewnego lipcowego dnia zajęty był przy żniwie. Właśnie pochylił się by podnieść kosę żniwiarską, gdy nagle uczuł jakby silne uderzenie w bok. Odwrócił się, by zobaczyć, kto mu ten cios wymierzył - i nie zobaczył nikogo. Tejże chwili szarpnęły nim gwałtowne boleści i trzęsły całym ciałem, aż runął bezwładny i zemdlony na ziemię.
Zaraz nadbiegli ludzie pracujący w pobliżu i jęli ratować - długo bezskutecznie, aż dopiero w parę godzin wróciła przytomność: jednak nogi pozostały bezwładne.
Odwieziony do szpitala w Rufah, przeleżał tam trzy lata; następnie w szpitalu w Kolmarze cztery lata - wszelkie najnowsze środki stosowane nie przyniosły poprawy, przeto orzekli lekarze, że choroba Bartoszaka jest nieuleczalną i odesłali go do Polski. Działo się to w 1927 roku.
Życie nieszczęśliwego kaleki w rodzinnym Gostyninie było odtąd męczarnią: osadzony na deszczółce z kółkami, przesuwał się z miejsca na miejsca przy pomocy rąk. Zarobić nic sobie nie mógł i gdyby nie opieka siostry, zginąłby marnie.
Już z chwilą powrotu do Polski nosił się z myślą odbycia pielgrzymki do Częstochowy, by przez przyczynę Matki Najświętszej zdrowie odzyskać. Jednak brak środków stał mu zawsze na przeszkodzie. Pomogła mu jednak siostra i pojechał. Dobrzy ludzie przenosili go z wagonu do wagonu.
Dnia 13 sierpnia późnym już wieczorem stanął w Częstochowie, a przeczekawszy noc na dworcu, począł skoro świt czołgać się ku Jasnej Górze. Po trzygodzinnej męczarni dotarł do celu swych marzeń i swych nadziei: znalazł się w kaplicy, wśród mnogiego tłumu, tak że siedząc na tej swojej deseczce, nic zobaczyć nie mógł. Modlił się więc tylko i to jak najgoręcej: o miłosierdzie nad sobą, o cud.
Obraz Cudowny jeszcze nie był odsłonięty: właśnie miało teraz nastąpić odsłonięcie. Wszyscy dokoła pouklękali, dzięki czemu nasz rozmodlony kaleka dojrzał Obraz, jak się z pod zasłony wyłaniał.
Nagle wydal okrzyk radości, bo poczuł się zdrowym zupełnie!...
Jakaś siła w niego wstąpiła: dźwignął się o własnej mocy. Po chwili upadł, ale znów powstał i ruszył... szedł na swoich bezwładnych dotychczas nogach...
Był uzdrowiony!...
OO. Paulini, dowiedziawszy się o tym zdarzeniu, spisali zaraz szczegółowy protokół.
A w sercach wszystkich ufność w dobroć i moc Matki Najświętszej niepomiernie się wzmogła!