Nad Bzurą

W r. 1939, kiedy wybuchła wojna, udałem się ze swoim oddziałem (pełniłem funkcję szefa kompanii) na front. Poprosiłem swego dowódcę, by zezwolił wszystkim żołnierzom pójść do świętej spowiedzi przed bitwą. Dowódca wyraził zgodę a nawet sam poprowadził oddział do kościoła i pierwszy dał przykład, przystępując do sakramentów św. Za nim garnęli się do spowiedzi i Komunii św. prawie wszyscy żołnierze. Pokrzepiony na duszy poleciłem opiece Królowej Korony Polskiej siebie i swoją rodzinę. Uczyniwszy to, szedłem śmiało na wojnę, a wewnątrz czułem pewność, że nic mi się złego nie stanie.

Tymczasem niebezpieczeństwo zagrażało na każdym kroku. Przez dwa tygodnie byliśmy stale obrzucani bombami niemieckimi. W dniu 17 września po bitwie pod Kutnem nieprzyjaciel otoczył nas pierścieniem i ze wszystkich stron otworzył ogień artyleryjski, a równocześnie od wczesnego ranka zaczęły sunąć falami bombowce niemieckie i sypać bombami na nasze oddziały, które przeprawiały się przez rzekę Bzurę. Rozgorzała walka na śmierć i życie. Tabory i samochody naładowane amunicją wylatywały w powie wietrze. Przewaga nieprzyjaciela w samo lotach przygważdżała nas do ziemi tak, że nie mogliśmy się nawet poruszyć. Bombardowanie z samolotów i artylerii różnego kalibru trwało 12 godzin.

Leżałem z grupą żołnierzy pod drzewa ml, ocieniającymi wieś Olszynę, a bomby rwały się naokoło. Każdej sekundy mogła przyjść śmierć, więc zaczęliśmy modlić się do Matki Niepokalanej a nawet przy gotowaliśmy się na śmierć przez wzbudzenie sobie szczerego żalu za grzechy. O godzinie 2ej po południu fale samolotów się zwiększyły i zaczął się jeszcze potężniejszy huragan ogniowy. Nerwy żołnierskie już nie mogły wytrzymać -

wkoło nas jedno wielkie spustoszenie, wszystkie wioski i pobliskie domy stanęły w ogniu, a nieustanny deszcz bomb głuszył jęki konających. Nasza zaś grupka wciąż się modli: Matko nasza Królowo Korony Polskiej, módl się za nami. Twymi biednymi żołnierzami! Przypomniał mi się błękitny "Rycerz Niepokalanej", podziękowania za łaski, przyrzekłem i ja, że o ile nie zginę, ogłoszę to w tym pisemku. Zdawało się, że Matka Najświętsza wśród huku bomb nie słyszy naszych próśb i obietnic.

A jednak usłyszała i wysłuchała, O godzinie 18ej ucichło. Samoloty przestały bombardować, a z czołgów polskich dano nam rozkaz wycofania się w las. Podnieśliśmy się z ziemi i zaczęliśmy się zbierać do marszu. Słyszałem jak towarzysz wyznawał głośno: "Całe życie w Boga nie wierzyłem, a od dzisiaj wierzę, że Bóg jest i cuda czyni, bo żeby na tyle bomb i pocisków, co koło nas padło, nikt z nas nie został zabity ani nawet ranny, to musi być tylko cud". (Nadmieniam, że w promieniu 50 m było nas około 50 żołnierzy).

Dziś, gdy wspomnę sobie ów bój nad Bzurą i późniejsze przebijanie się przez puszczę Kampinoską do Modlina i Warszawy i bohaterską obronę Stolicy i dni niewoli - i ciągłą w czasie tych niebezpieczeństw opiekę Matki Najśw. nada mną, nie jestem w stanie wyrazić Ci, Matko, podziękowania, ja biedny grzeszny żołnierz i rycerz Twój. Dzięki Ci, o Matko, za opiekę nade mną i za to, że ciemiężca germański został ukarany, a ja i moi żyjemy w naszej kochanej Ojczyźnie. Jak dotąd tak i nadal módl się za nami biednymi Polakami i nie opuszczaj nas w tej ciężkiej dla nas chwili. Miej naszą Ojczyznę w opiece Swojej.