Wszędzie padali. Pod cieniem sosny, wśród mchów i wachlarzy paproci... w dymie płonących miast i pod gruzami strzaskanych domów... w błękitnych falach rodzimej Wisły i Bałtyku i po obcych dalekich, nieobjętych lądach.
Krew ich bohaterska płomieniła się ku niebu milczącą skargą po śnieżnych, zlodowaciałych polach Wschodu... spalała się w żarze słońca na piaskach pustyń... rozpryskiwała się wśród pól okwieconych różami Południa... Krew ich męczeńska, niezawiniona, swą czerwienią krzycząca ku Bogu o zmiłowanie.
Wszędzie padali. I groby ich rozbiegły się po świecie całym," jak cmentarne liście rozegnane podmuchem listopadowego wichru.
I umierali też cicho w wilgotnych murach więzień, w nędzy i głodzie obozów, lub od kul rozstrzału nad piaskiem wykopanego dołu.
A zawsze do piersi swej - jeśli im przemoc katów nie wydarła - tulili medalik Niepokalanej, lub obrazek Częstochowskiej, czy Ostrobramskiej... Bo Polak kocha Maryję i liczy na Nią w godzinę śmierci... Bo Ona jedyną Matką, co wszędzie za nim pójdzie, wszędzie przy nim stanie i nigdy nie opuści.
I zawsze ze zbladłych śmiertelnie ust - w ostatniej sekundzie - wyrywał się okrzyk, lub już tylko szept: "Jezus, Maryja!"...
"Maryja" przedłużone, zaakcentowane... - Ostatnie polskie "Maryja" konającego Polaka. Przedłużało się to najdroższe Imię w wieczność - jak mleczna droga z gwiazd, po której idzie ku Jezusowi stęskniona za Nim dusza...
Palce rąk modlitewnie złożonych, co się nieraz splatały z koralami różańca - w dłoniach Jej, Niepokalanej, spoczną ufnie w strasznym momencie przekroczenia progu śmierci.
Usta, które przez wszystkie dni życia ziemskiego pokorne "Zdrowaś Maryjo" serdecznie szeptały - "Zdrowaś" wieczyste rozpromienia szczęściem niezgasłym.
Tajemnica zaświatów dzieli nas od tych - ukochanych - co ode[260]szli, których życie tak drogim nam było.
Na grobach ich - w Dzień Zaduszny - światełka płoną tylko i więdną pierwsze ścięte białe chryzantemy.
A to tak mało, tak strasznie mało i wcale nie daje nasycenia w tęsknocie za nimi, ni ulgi w żalu po nich!... Chciałoby się coś więcej o nich dowiedzieć: jak się tam czują, czy szczęśliwi, czy cierpią, czy pamiętają o nas?
Chciałoby się wprost stanąć gdzieś na krawędzi wieczności i spojrzeć...
Myśli, co się tłuką bezradne i obolałe, pokrwawione w szarpaniu się nad twardymi zrębami zagadnień nie do rozwiązania. Myśli zbuntowane w bólu, że Bóg to dopuścił - niech spłyną pokory falą do stóp najlepszej z matek.
Niepokalana. Ona zrozumie. Ona sama szła krok w krok za Jezusem w cierniowej koronie, za Jezusem krzyż dźwigającym. Ona przez trzy godziny - skamieniała z bólu - stała pod tym krzyżem, na którym konał - w mękach nie do opisania - Jej Syn Jedyny.
Ona Jego martwe, zbielałe śmiercią ciało trzymała w ramionach swych i pocałunki matczyne nie mogły obudzić zagasłych najdroższych, boskich oczu.
Niepokalana zna, co to ból.
To Ona właśnie może stanąć na krawędzi wieczności jako kontakt Bożej światłości z ziemskim cieniem.
Modlitwy składane w Jej ręce - za najbliższych w mrokach czyśćca - to depesze pociechy i pamięci naszej słane im - w zaświaty.
Modlitwy składane u stóp Matki Najświętszej to białe chryzantemy - już nie na ziemski grób sypane, lecz przeniesione wzajemnych porozumień milczące słowa dusz poza zasłonę wieczności.
Modlitwy do Boga, zanoszone przez Maryję, Pośredniczkę łask, to iskry zapalne... by - z Miłosierdzia Bożego - zabłysła im zorzą światłość wiekuista na wieki.