Młodziankowie

Ksiądz Jan nie mógł się dłużej modlić. Położył brewiarz na biurku, przymknął zmęczone oczy i wsłuchiwał się w podmuchy śnieżnej wichury.

Rozmyślał o przeczytanym tekście.

"W on czas: anioł Pański ukazał się we śnie Józefowi i rzekł: wstań, a weźmij Dziecię i Matkę Jego do Egiptu i bądź tam, aż ci powiem, bo Herod będzie szukać Dzieciątka, aby je zatracić"...

A gdy Józef to uczynił "Herod rozgniewany bardzo kazał wymordować wszystkie dzieci w Betlejem i jego okolicy... Aby wypełniło się proroctwo Jeremiasza: Głos słyszany w Ramie, płacz i krzyk wielki: Rachel płacząca. synów swoich i nie chciała dać się pocieszyć, bo ich nie masz".

Jakżeż wstrząsająca ciągłość zbrodni. Jakież pokrewieństwo jej wykonawców... Krwawy kat Galilei i nowożytni ludobójcy... Nieustające odradzanie Herodów, krwią i łzami znaczących dzieje...

Ksiądz porównywa dramat niewiast biblijnych i boleść Najświętszej Panny z tragedią polskich matek.

Betlejem i Zamojszczyzna... Krwawe ofiary Heroda i polscy "młodziankowie".

Tyle wieków upłynęło pod znakiem krzyża i... nic.

Podła jest ludzka dusza, zatwardziała w grzechu wszelakim, a choć ją stworzył Pan Bóg, wydaje się, że diabła ma za ojca.

Przed oczyma księdza przesuwają się sceny dramatu.

Noc... Pustkowie pełne wyjących szakali. Zdradliwe ścieżki i bezdroża... Dziewica-Matka z Dzieckiem... Osłania Ich Anioł biały i strop gwiaździstego nieba, w którym króluje Ojciec spokojny o los Syna. bo czuwa nad Nim serce Matki.

Ale serce to w tej chwili pełne trwogi i niepokoju...

Noc pod ciepłym niebem Ziemi Świętej - myśli ksiądz Jan - była łaskawsza dla boskich Wygnańców od niedawno minionych nocy, które huczały śnieżną zawieją, dudniały grzmotem granatów i jaśniały złowrogim blaskiem pożarów.

Ksiądz przypomina sobie noc, w którą przedzierał się przez śnieżne zaspy w stronę Miasta.

Jechali przez bór posępny i zmarznięty i pola zamarłe i puste.

Zamieć zasypała drogi i tory. Mróz nękał ludzi i wszelkie stworzenie w tę zimę bezlitosną i twardą czterdziestego trzeciego roku.

Hitlerowcy "pacyfikowali" Zamojszczyznę. W cichych wioskach szalała śmierć i pożoga. Kto z mieszkańców nie zdołał ujść w lasy, ginął od kul esesmańskich. Najcięższy los przypadł matce i dziecku...

Księdzu towarzyszyło sześć sani. Chłopi z kampinowskich borów.

Bali się strasznie żandarmów, ale gnał ich w stronę Miasta nakaz serc: ratować polskie dzieci.

Księdza wzruszyła dobroć tych ludzi.

Mówiono, że chłop jest nieużyty, obojętny i chciwy. Ksiądz nie bardzo w to wierzył.

Dusza ludu - myślał - jak ten ugór. Nieuprawny, nic nie urodzi, ale oczyścić go z chwastów, zorać i posiać ziarno, a przyniesie stokrotny plon.

Ksiądz nie uświadamia sobie, że on właśnie jest jednym z tych oraczy i siewców. On, duszpasterz ich parafii, proboszcz kilku wiosek zapadłych w głębię borów i zasypanych: śniegiem. Cieleśnie, kruchy ułomek, same "dusne kostecki", jak orzekła, patrząc na mizerną postać księdza, jedna z jego parafianek - przewodził im duchem nieugiętym i silnym.

Kochał dzieci. Niewiadomo skąd się brała w jego sercu ta ogromna, ojcowska miłość, którą ogarniał maleńki, Boży drobiazg. Może dlatego, że kochał je Jezus, a ks. Jan chciał być wiernym naśladowcą Mistrza. A może dlatego, że był dobrym kapłanem, a kapłaństwo kryje w sobie najgłębszą treść ojcostwa...

W każdej parafii - ksiądz najpierw poznawał dzieci. Uczył je katechizmu, bawił się z nimi, wychowywał i ćwiczył. Z chłopców tworzył barwne zastępy ministrantów, z dziewczynek jasne orszaki "bieli". Pamiętał o ich duszach, które żywił Bożym Dobrem, ale i ciałka tego drobiazgu, odzianego byle jak, odżywianego nędznie - bo wciąż trwała wojna okrutna- były jego serdeczną troską. Tylko Bóg liczył kromki chleba, którymi ksiądz dzielił się ze swą dziatwą i tylko On sam znał miarę, kolor, liczbę "ciuchów", które zdobywał dla swych obdartych niebożąt. Sam biedny, wszystkie bogactwa serca oddawał im, najuboższym.

"Wiadomość o mordowaniu dzieci wstrząsnęła nim do głębi.

Jechał w tę noc posępną i mroźną, bocznymi drogami, aby nie wpaść w ręce żandarmów, pełen niepokoju, czy da mu się uratować choć jedno.

Nad ranem dojeżdżali do Miasta. Jakiś wczesny przechodzień wskazał im na torach Gdańskiego Dworca, zasypane śniegiem wagony-trupiarnie.

Zostawili sanie w pobliżu, a sami, klucząc, ostrożnie, dobrnęli wreszcie do celu.

Zastąpił im drogę uzbrojony, w czarnym mundurze "Bahnpolizei"[1].

Byli przygotowani na wszystko. Sprawa groziła śmiercią.

Ale wśród tych strasznych, bezlitosnych bestii, znajdowali się niekiedy i ludzie.

Ksiądz Jan znalazł człowieka.

- So, gut... Dobrze, powiedział Niemiec. Są dzieci i możecie je zabrać. Tylko nie wolno nic mówić, bo jeśli się wyda - ze mną i z wami będzie źle...

Ksiądz wiedział o zaplombowanych wagonach, które hitlerowcy, z diabelską przezornością, pojedynczo - dla nie dawania rozgłosu zbrodni - włączali do transportów kolejowych i rozwłóczyli po nieszczęsnej "Generalgouvernement" i poza jej granice. Wagony były nie; opalane, dzieci nie otrzymywały żadnego posiłku. Źle ubrane, albo zupełnie nagie, marły z głodu i zimna, dużo dzieci wieziono do Rzeszy, gdzie odpowiednio wychowywane, miały stać się w przyszłości nowożytnymi "janczarami", awangardą zbójeckiego "Drang nach Osten".

Policjant, który wyjątkowo miał ludzkie serce, był wzruszony losem "polnische Kinder". Bał się tylko esesmanów i ksiądz musiał go bardzo uspokajać.

Zerwano plombę i odsunięto ciężkie drzwi towarowego wagonu-grobowca.

Ksiądz Jan przypomina sobie, że doznał wówczas tak wielkiego wzruszenia, że nie mógł opanować łez.

W kącie mrocznego wagonu - przytulona do siebie - stała gromadka dzieci - szkieletów, wstrząsająca w swym męczeńskim wyrazie. Były zmarznięte, przerażone i milczące. Nie chciały wyjść. - Nie bójcie się, mówił ksiądz. Zabierzemy was do domu... Pójdziecie do rodziców... Nie zostaniecie w tym wagonie.

Dzieci były maleńkie. Najstarsze miało lat siedem, najmłodsza, dziewczynka- trzy. "Widząc sutannę, nabrały zaufania. Ostrożnie, jedno za drugim, zbliżały się do drzwi wagonu. Chłopi płacząc, brali dzieci na ręce, owijali w kożuchy i pośpiesznie nieśli do sań. "Czarny"[2] naglił.

Żal mu było dzieci, ale drżał jednocześnie o własną skórę.

Ksiądz szedł do drugiego wagonu, ale hitlerowiec nie pozwolił. - Nie można... Nie wolno... Idźcie już stąd... Ksiądz zrozumiał, że nie może więcej się domagać od tego człowieka. Odszedł, unosząc w zranionym sercu echo cichutkiego jęku, umierających w zaplombowanym wagonie, małych skazańców.

Uratowali ośmioro.

*

Ksiądz myśli o złu utajonym w sercu człowieka.

Hitlerowcy ukazali je światu w rozmiarach nie spotykanych w dziejach.

- Skąd się bierze w duszy hitlerowców tyle nienawiści i okrucieństwa. Czyżby ją spętał ów ewangeliczny "legion", którego Chrystus wypędził w Gerazeńskie wieprze.

Ksiądz pamięta dobrze wypasione twarze esesmanów. Miały w sobie coś z wieprzy.

- Tak, tylko szatan mógł dać natchnienie takim "dziełom", jak cyklon, komory gazowe i krematoria. I tylko on mógł stworzyć pomysł wyrobu mydła z ludzkiego tłuszczu i materaców z ludzkich włosów.

Ale gdzie jest źródło upadku duszy i zaniku człowieczeństwa...

A może człowiek po raz wtóry ukrzyżował MIŁOŚĆ, tym razem na wieki, bez nadziei zmartwychwstania...

Ksiądz spogląda z rozpaczą na krucyfiks zawieszony na ścianie.

Nachylił się z powrotem nad brewiarzem:

"I rzekł Anioł: Wstań, a weźmij Dziecię i Matkę Jego, a idź do ziemi izraelskiej, albowiem pomarli, którzy szukali duszy dziecka".

Pomarli...

W serce jego wstąpiła otucha.

Zło nie jest wieczne. Przemija ze swymi Herodami i Hitlerami, okrucieństwem i nienawiścią, aby zginąć, przeklęte, w ogniu wiecznym.

"Hi sequntur Agnum quecumque ierit" - Ci, zaś idą za Barankiem, gdziekolwiek On podąża - czyta ksiądz słowa brewiarza.

Ofiara dziatek betlejemskich torowała drogę MIŁOŚCI, która na tym świecie nie może się inaczej objawić jeno w ofierze. Męczeństwo polskich "Młodzianków" ma również swój głęboki - choć w tej chwili utajony cel - który czasu swego "wyda owoc stokrotny".

Jezus nie pozwoli, aby ofiara ich była daremna. Kocha On swoje maleństwa - myśli ksiądz o tamtych, których zesztywniałe ciałka esesmani wyrzucali z wagonów w śnieżną zamieć. Podobnie jak kocha te, które gromadzą się codziennie słuchać jego nauk. To On je "Odkrył", uświęcił i kazał szanować. I On łaskę swoją kształtuje w nich wartość prawdziwego człowieczeństwa. Ksiądz wie, że przed Chrystusem dziecko było nieznane. Ułomne i słabe, nie miało prawa do życia. Skała Tarpojska i zaplombowane wagony, to okrutny i nikczemy symbol "pedagogiki", która, odrzuciła Miłość.

Ksiądz długo jeszcze odmawiał brewiarz. Modlił się słowami psalmów i świętych tekstów Kościoła. Modlił się całą mocą kapłańskiego serca, aby ofiara tych najlepszych, najczystszych, świętych polskich Młodzianków przyjęta została przed Tronem Boga.

"By zwiódł z wędrówki długiej
Nasz naród do wszechmocy,
I dał co mają inni...
Gdy przyjdzie, jako Dziecię tej Nocy"[3]

Potem zamknął brewiarz, wyłączył światło i podszedł do okna, w którym gęstniała siną barwą zimowa noc.

Wiatr nieco przycichł, ale śnieg iskrzącą zawieją wypełniał świat.

Ksiądz stał długo pogrążony w zadumie. Nagle drgnął, a serce jego doznało radosnego wstrząsu. W mgnieniu oka, w tysiącznym ułamku sekundy - wydało mu się, że ujrzał jasny blask anielskich skrzydeł.

"Alma Redemptoris Mater..." wyszeptał, zginając kolana.

Może powraca już z wygnania MATKA z DZIECKIEM, aby przywrócić światu utraconą przezeń MIŁOŚĆ.

[1] [2] pospolita nazwa policji kolejowej za okupacji niemieckiej.

[3] Wyspiański "Wyzwolenie".


Opis zdjęcia: Ojciec Św[ięty] Pius XII przemawia przez mikrofon do świata katolickiego.