Męczennik tajemnicy spowiedzi

Gdym był na drugim roku prawa na uniwersytecie wiedeńskim gazety doniosły wiadomość, że dalmatyński biskup Jordan Zaninowic umarł nagle przy ołtarzu w czasie odprawiania Mszy św. Wysoce dramatycznym szczegółem było to, że padł nieżywy bezpośrednio po wypiciu konsekrowanego Wina. Wiele pisano na ten temat, podziwiając jak śliczną śmierć Bóg zesłał na Swego wiernego sługę. Doktor domowy podał diagnozę, że biskup zmarł na atak serca, gdyż od długiego czasu cierpiał na tę chorobę.

Mniej więcej w rok później w szpitalu dla ubogich we Wiedniu umierał biedny Chorwat, Antoni Korevac. Zawezwał on księdza, trzech świadków (między nimi i mnie jako tłumacza), adwokata i urzędnika cesarskiego. Lekarz stwierdził, że chory jest w zupełnym posiadaniu władz umysłowych i że nie może być podejrzenia, że mówi w malignie czy gorączkowym delirium. Oto jego zeznanie, o ile mogę pamiętać, oczywista nie dosłowne, w każdym razie wierne co do treści. Mówił on z wielkim wzruszeniem łamanym językiem niemieckim przeplatając słowa czy zdania po chorwacku i włosku. "Biskup Zaninowic nie umarł śmiercią naturalną na atak serca; JA GO ZAMORDOWAŁEM!" Można sobie wyobrazić jak ogromne to na nas zrobiło wrażenie; staliśmy jakby piorunem uderzeni. Umierający począł opowiadać historię swego życia i swojej zbrodni tak wyrafinowanej, że przechodzi wszelką wyobraźnię.

"Urodziłem się synem gospodarza wiejskiego w majątku bogatych panów Zaninowiców; zostałem oddany na służbę przy dworze pańskim, gdym jeszcze był wyrostkiem kilkunastoletnim. W moim wieku był także syn pański, Jordan, bardzo gwałtownego charakteru. Pewnego dnia ukarał mnie surowo, choć byłem niewinnym. Opuściłem dwór i przysiągłem sobie zemstę na paniczu. Lata mijały, ja się tułałem tu i tam i żyłem tylko zaprzysiężoną zemstą. Z czasem dowiedziałem się, że Jordan wstąpił do służby kościelnej, został księdzem a wreszcie biskupem. Myślałem, że teraz nie mogę już zwlekać dłużej, bo mogłoby być za późno. Zgłosiłem się do pałacu biskupiego prosząc o pracę. Biskup dał mi ją chętnie, naturalnie nie poznawszy mnie po tylu latach. Pracowałem sumiennie i zostałem w końcu lokajem osobistym biskupa. Pewnego dnia biskup zawiadomił mnie, że jego zakrystian jest chory, że więc na drugi dzień rano ja mam przygotować wszystko do Mszy św. w jego prywatnej kaplicy. I zrozumiałem, że teraz nadeszła chwila podatna, na którą czekałem lata całe. Myśl o zemście nie opuszczała mnie nigdy, choć widząc wielką świątobliwość i miłosierdzie bez granic tego, który za młodu był tak porywczym i gwałtownym, nieraz uczułem wstyd na myśl, że krzywdę tak straszną wyrządzę temu, co się stał dla mnie kochającym ojcem. Ale głos kusiciela piekielnego był mocniejszy aniżeli głos łaski Bożej.

"Służąc tak długo przy biskupie, zapoznałem się nieco z nauką i teologią i wiedziałem dobrze o warunkach tajemnicy spowiedzi. Otóż, z szatańską (dziś to widzę i z -żalem przyznaję) zapamiętałością przystąpiłem do dzieła. Najprzód dodałem do ampułki z winem mszalnym trucizny mocnej, a następnie z udaną niby to pokorą poprosiłem biskupa, aby mnie wyspowiadał. Wtedy wyjawiłem mu kim jestem, przypomniałem mu wielką niesprawiedliwość, jaką mi wyrządził i wyznałem, że wino do jutrzejszej Mszy jest zatrute. Biskup był przerażony moim stanem duszy i tym złowrogim zamiarem zemsty przez morderstwo i błagał mnie, żebym zaniechał tak strasznego grzechu. Byłem wzruszony bardzo; to co mi najbardziej zaimponowało to fakt, że biskup nie o sobie myślał ale tylko o mojej duszy. Ostatni raz przed popełnieniem zbrodni promień łaski Bożej zstąpił do mego serca; już, już chciałem zejść z tej drogi obłąkania, ale zatwardziały grzech skamienił wszystkie moje lepsze instynkty. Postanowiłem dokonać tego, na co lata całe czekałem. Oczywista biskup odmówił mi rozgrzeszenia, nie mniej jednak wiedziałem, że tajemnicy spowiedzi dochowa i żadnego użytku nie zrobi z tego, com mu powiedział. Oto moja historia; oto prawda, jaką śmiercią biskup zeszedł z tego świata".

Po kilku godzinach chory umarł, wyspowiadał się z pokorną szczerością i żalem i zakończył swoje marne życie pojednany z Bogiem w Jego nieskończonym miłosierdziu.

Możemy sobie wyobrazić, jeśli to w ogóle możebne, przez jaką agonię biskup musiał przejść w czasie tych godzin między spowiedzią a Komunią przy Mszy św. Powoli zbliża się chwila, kiedy wypije kielich i padnie trupem. A jednak ręce jego były związane. Odmówić odprawienia Mszy św. w ten ranek, albo nakazać pod jakimkolwiek pozorem zmianę wina musiałoby się opierać na tym, co słyszał w spowiedzi a to uczynić było mu stanowczo wzbronionym.

Ale może nie przechodził on przez żadną agonię; może serce jego było przepełnione radością, że stanie się męczennikiem swego najświętszego obowiązku? W każdym razie zeznali świadkowie, że w przeddzień śmierci przy ołtarzu biskup był zupełnie spokojny i że nie okazywał najmniejszego zdenerwowania czy niepokoju. Jego sekretarz zeznał, że arcypasterz dyktował mu późno w noc list i dokumenty z taką pogodą umysłu i serca jak gdyby nic a nic nie zaszło na kilka godzin przed rozpoczęciem pracy kancelaryjnej. Wierny z historii pierwszych męczenników, że szli na śmierć niechybną na arenie rzymskiej z pogodą a nawet uśmiechem na obliczu i radością nadzwyczajną.

Inna jest psychologia ludzka ze świata a inna z Boga, a Jego Miłosierdzie jest bezbrzeżne i bezdenne.