Męczennicy

W numerze lutowym [1928] r. pod nagłówkiem "Znów o Meksyku" podaliśmy między innymi krótki opis męczeńskiej śmierci czterech katolików oskarżonych o zamach na jednego z tyranów meksykańskich Obegona.

Najświeższy zeszyt czasopisma "Civilta Cattolica" zamieszcza, według informacji naocznego świadka, nowy i" szczegółowy opis tego męczeństwa.

Opis ten podajemy według "Przeglądu Chyrowskiego".

Ostatnie chwile bohaterów...

Silniej niż wszelkie wywody prawników, broniących niewinności O[jca] Pro, przemawia samo zachowanie się tego męczennika wiary. Zamknięty w podziemiach-więziennych, nie wcześniej dowiedział się o wyroku śmierci, aż w chwili gdy wojskowy pluton gotów był do egzekucji. Słysząc, że wywołują jego nazwisko, wyszedł, a zorientowawszy się, na co się zanosi, wrócił z powrotem do celi, by się ubrać nieco lepiej przed swym występem publicznym.

Pożegnał się wesoło z swym bratem Robertem, także uwięzionym, oraz z innym przyjacielem, pożegnał się także z policjantem, który go zaaresztował, a gdy ten prosił go o przebaczenie, "nie tylko przebaczam ci - odrzekł - lecz nawet dzięki ci składam" i przy tych słowach serdecznie go uścisnął. Następnie podążył na miejsce stracenia i rzekł spokojnie: "Zaczekajcie chwilkę", ukląkł pobożnie, pomodlił się w niczym niezamąconym skupieniu, składając Bogu w ofierze swe życie za prześladowany Kościół św. wzbudził akt skruchy serdecznej i krótko polecił swą duszę, ucałował krzyżyk, który nosił na piersiach i, trzymając w jednej ręce krucyfiks, a w drugiej różaniec, podniósł się, rozwarł ramiona w kształcie krzyża i patrząc, nie drgnąwszy nawet powieką, na lufy karabinów ku niemu zwrócone, zawołał spokojnie: "Niech żyje Chrystus Król". Z tym okrzykiem na ustach, świętem zawołaniem nowożytnych męczenników meksykańskich, runął bez życia, trzymając mimo to na krzyż rozwarte ramiona.

Obecnych ogarnęło głębokie wzruszenie na widok takiej odwagi i pogody u skazańca, ale przyjaciele O[jca] Pro wiedzieli, dlaczego on witał śmierć z pogodnym uśmiechem. Skoro tylko rozszalało na dobre obecne prześladowanie religijne, najżywszym jego pragnieniem było umrzeć męczennikiem, ofiarą doskonałą, na wzór boskiego Mistrza, którego zaliczono do rzędu zbrodniarzy: "ze zbrodniarzami jest policzony". Toteż hańba pozostała jedynie czczem pragnieniem naczelnego prześladowcy, podczas gdy nie tylko katolicy ale i obywatele wszystkich stronnictw zeszli się gromadnie, by okrzyknąć niewinność zamordowanej ofiary.

Tymczasem trzej inni skazańcy byli widzami tej sceny w oczekiwaniu, kiedy na nich przyjdzie kolej. Drugą ofiarą śmierci był inżynier Ludwik Segurze, który także złożył dowód spokojnej odwagi: jak to nawet można stwierdzić na fotografii odbitej w meksykańskich dziennikach, a przedstawiającej, go w chwili, gdy stał wyprostowany, patrząc pogodnie na zwrócone ku sobie wyloty karabinów. Prasa podaje wiadomość. iż umarł on nie rzekłszy przednio ni słowa, ale naoczni świadkowie twierdzą, iż i on uświadczył swoją niewinność. Podobnie Humbert Pro, brat jezuity, zamordowany po Segurze. Zdarzył się przy tym przypadek, iż kiedy prowadzono go na rozstrzelanie, Humbert potknął się na trupie swego brata, mimo to zmuszono go, by stanął na bratniej krwi czekając na śmiertelny pocisk karabinów. Kiedy i On z kolei upadł, poprowadzono przez trzy jeszcze ciała Tiradę, który drżąc w gorączce, (zapadł był bowiem na zapalenie płuc w wilgoci podziemi) musiał także podeptać krew swoich trzech poległych druhów.

Niektórzy twierdzą, iż sam Obregon był obecny przy egzekucji, by się nasycić tą sceną.

Powiadają również, opierając się na fotografiach umieszczonych w dziennikach, iż Czuz, Gomez, Yelasco i inni przyjaciele Callesa przyglądali się obojętnie, jeśli nie z radością, ohydnemu widowisku. Dodajmy jeszcze ten szczegół, iż przyjaciele Obregona w tym samym egzekucji dniu wydali na jego cześć bankiet, i podczas gdy Obregon miotał w swej nienawiści najpodlejsze wyzwiska na Kościół, w tym samym czasie krewni pomordowanych zabierali z szpitalnej kostnicy nieszczęsne ofiary okrucieństwa nowożytnych barbarzyńców.

Imponujący hołd ludu.

Kiedy zastanawiamy się nad śmiercią czterech ofiar i rozważamy, iżby podciąć ich kwiat młodości trzeba byłe podeptać wszelkie poczucie ludzkości i sprawiedliwości, spontanicznie przychodzi nam na myśl wspomnienie, iż nie inaczej zachowała się bezbożna rada Sanhedrynu, gdy chcąc usunąć ze świata Boskiego Mistrza, usiłowała przytłumić rozgłos, zabarwiając swą zbrodnię racją polityczną i przedstawiając swą ofiarę jako podżegacza ludu przeciw prawowitej władzy. Ale też ze wspomnianego podobieństwa z Boskim pierwowzorem wypływa oczywisty dowód niewinności obydwu braci Pro. Jeśli zaś chodzi o dwu pozostałych, to posiadamy ważkie wskaźniki, przemawiające na ich korzyść, tak iż i ich niewinność staje się moralną pewnością. iż takiim właśnie było najgłębsze przekonanie ludu, świadczy o tym manifestacja, która się rozwinęła w parę chwil po dokonaniu krwawego wyroku. "Stu policjantów", pisze naoczny świadek, "otoczyło zwłoki, by nie pozwolić ludowi je zabrać. Ludzie, którzy tłumnie przechodzili mimo, zdejmowali kapelusze oraz przyklękali. Zwłoki przeniesiono do szpitala "Juarez", a po dokonaniu oględzin wydano je rodzinom. Zwłoki O. Pro i jego brata przewieziono do rodzicielskiego domu. "W ciągu całego dnia defilowały przed nim tysiące ludzi. Tłum oddawał cześć zwłokom O. Pro, jakby relikwjom świętych. Przytykano do nich różańce, medaliki, kawałki płótna itd. a nawet iście kwiecistych wieńców zachowywano sobie jako relikwje". Nie możemy się powstrzymać, by nie podać w tym miejscu wiernego opisu kilku epizodów, które nas przenoszą w duchu jakby w pierwsze okresy Kościoła. Pewna uboga staruszka, trzymając małe dzieciątko na rękach, wzięła białą różę z kobierca kwiatów, którymi Pielgrzymi okryli trumnę Ojca, a potarłszy ją o szkte trumny tuż nad twarzą Ojca, przeżegnała tą różą niemowlę i podała mu ją do ucałowania jako relikwje świętych szczątków.

Pewna pani z dobrego towarzystwa podprowadziła rękę swego dziesięcioletniego synka i rzekła z całą, serdecznego przekonania: "Synu mój, przypatrz się dobrze tym męczennikom. Dlategom cię tu przywiozła, byś, gdy dorośniesz, umiał oddać życie w obronie wiary Jezusa Chrystusa, byś umiał umrzeć jak oni, niewinni i wielcy bohaterzy.

Bardzo wielu, napatrzywszy się twarzy męczenników, żegnali się niby przed św. obrazem. Ale wśród wszystkich najbardziej odznaczył się heroiczny Ojciec obu wyznawców Chrystusa. Z niewymowną stałością chrześcijanina ukląkł on między zwłokami swych synów i złożył z nich przeczystą ofiarę Bogu. Do rozczulających się zbytnio tym przejmującym widokiem mówił niby pocieszyciel: Augustyn był apostołem, a mój Humbert był aniołem przez całe życie, umarli dla Chrystusa, już radują się, w niebie.

Liczna grupa ludzi pozostała przez całą noc, by czuwać przy zwłokach. Dzięki niezwykłej okoliczności, czuwanie to zmieniło się na nocną adorację Najśw. Sakramentu. Uzyskano bowiem obietnicą, iż trzeci brat Robert, i on także więzień Chrystusowej sprawy, będzie mógł przyjść o 2 godzinie w nocy, by zobaczyć zwłoki braci. Ażeby móc mu dać przy tej sposobności Komunię Św[iętą], którą przyjmował z wielkiem nabożeństwem, przynieśliśmy w relikwiarzu zakonsekrowaną Hostię. Na prośby rodziny umieszczono ją na katafalku tak, iż można było zupełnie jak w katakumbach urządzić adorację Najśw. Sakramentu..

Od godz. 11 do 17 wieczorem trwała w pobożnym nastroju św. Godzina: "Hora Sancta", wraz z kazaniem i innymi obrzędami. Biedny Robert nie mógł się stawić, za to wyjednał nam królewską wizytę swego "Wielkiego Przyjaciela" jak zwykł był nazywać Chrystusa. Od godz. 4 do 5 rano odprawiono dwie Msze św. żałobne: z Komunią generalną dla obecnych, O godz. 6 rano otwarto bramę domu, aby uczynić zadość żądaniu tłumnie na ulicy zebranego ludu. Byli to prawie wyłącznie robotnicy i ludzie prostego stanu, którzy pragnęli zobaczyć "swojego Ojca", zanim pospieszą do pracy.

Bezgraniczna chwała.

Pogrzeb odbył się wieczorem dnia 24 listopada wśród manifestacji podobnej raczej do apoteozy niż do pogrzebowego orszaku. Wzdłuż całej drogi od domu braci Pro-Juarez aż do cmentarza "Dolores" gęsto zbity tłum, obliczany na 20 tysięcy osób, z wszelkich klas społecznych, różnego wieku, mężczyzn zarówno jak kobiet, a nie brak było ludzi, którzy przybyli umyślnie z bardzo daleka - oczekiwał zjawienia się karawanu, lub mu towarzyszył. Wszyscy nieśli kwiaty, wielu odmawiało różaniec, podczas gdy inni śpiewali pobożne hymny lub wznosili okrzyk, "Niech żyje Chrystus Król", "Niech żyją męczennicy".

Za pogrzebowym orszakiem, który potrzebował aż trzech godzin na przejście drogi, wynoszącej około 6 kilometrów, posuwało się ławą ponad 500 samochodów: Kiedy zrównano się z Chapultepec, miejscem zamachu dwie grupy szlacheckiej młodzieży zdjęły trumnę z karawanu i niosły ją na ramionach. Na ten widok osoby jadące samochodami, opuściły wozy i odbywały dalszą drogę pieszo. Nareszcie zatrzymano się przed cmentarzem.

lud z niemałym trudem przepłynął przez główną bramę i wówczas wśród najgłębszego milczenia poniesiono trumnę ze zwłokami O. Pro w stronę wspólnego grobowca OO.

Jezuitów, i wtedy to zabrzmiał rozgłośny okrzyk: "Niech żyje pierwszy jezuita - męczennik Chrystusa Króla".

Wśród modłów i śpiewów poniesiono zwłoki Humberta nieco dalej do familijnego grobu. Nowy moment milczenia, podczas gdy poświęcano grób i opuszczano weń trumnę, a oto ojciec młodzieńca chwyta w dłoń cmentarną łopatkę, rzuca na trumnę pierwsze grudki ziemi, a cofając się energicznym krokiem od grobu zawołał: "Wszystko już skończone. Te Deum laudamus" tłum ludu, przyjmując wezwanie; podjął dziękczynny hymn, przerywany szlochem...

W ceremonii pogrzebowej brali udział, zmieszani z tłumem, wszyscy współbracia zakonni Ojca Augustyna bawiący podówczas w mieście, oraz jego okolicy. Jeden z nich wygłosił nawet krótką mowę żałobną, wysłuchaną, w najgłębszym skupieniu, a uwieńczoną żywiołowym okrzykiem wielotysięcznej rzeszy: Niech żyje Chrystus Król, Chwała naszym męczennikom!

A kiedy już zwłoki ułożono w grobach na spoczynek lud trwał gromadnie dokoła tych, których okrzyknął męczennikami, śpiewając pobożne hymny i szepcząc nabożne pacierze. Dopiero kiedy noc zaczęła zapadać i trzeba było zamknąć cmentarne bramy, zebrany tłum musiał powoli ustąpić i wrócić do miasta.

Podczas gdy odbywał się pogrzeb dwu braci Pro Juarez, inne liczne grupy zebrały się w willi Guadalupa, by odprowadzić na cmentarz Tepeyac zwłoki inżyniera "Ludwika Segury Vilchis. Nie mniej wzruszający był hołd, z jakim odprowadzono dnia 25 listopada zwłoki 20-letniego Jana Antoniego Tirado na cmentarz Dolores, miejsce cichego spoczynku. Krewni oraz przyjaciele, wszyscy z klasy robotniczej, nieśli ubogą trumnę na ramionach, A za nią podążał tłum ludu.

Widowiska te były tak imponujące, iż nawet prasa meksykańska, jakkolwiek strzeżona i trzymana na wędzidle, nie mogła ich pominąć w swych sprawozdaniach. Tak wtedy zatruta strzała, ukuta z oszczerstwa, zawróciła w locie i ugodziła nieubłaganie w głowy niecnych prześladowców, którzy musieli pogodzić się z faktem, iż uknuty spisek nie wydał innego owocu jak tylko ten, że dla nich utrwalił miano krwawych tyranów, a aureolą męczeństwa uwieńczył ofiary ich nieokiełznanej dzikości.

I nie koniec na tym. Podczas gdy prześladowcy mniemali, iż morderczy trzask karabinów zmrozi w sercach katolików wszelkie uczucia odwagi, zobaczyli poniewczasie, iż ci katolicy podnieśli na nowo z oburzeniem głowy i głośniej niż kiedykolwiek, bardziej niezachwianie, wyznali swą wiarę. To też z głębokiem wzruszeniem czytaliśmy okrzyk, którym naoczny świadek zakończył swój opis: Według mojego sposobu patrzenia znajdujemy się nie pośród goryczy wielkiego piątku, ale raczej w przededniu Zmartwychwstania... Panienka św. z Guadalupy nie może nas zawieść. Chrystus Król okrzykiwany z takim entuzjazmem miłości wśród takiej goryczy bólu nie może opuścić swojego ludu". Kiedyśmy te ostatnie epizody religijne prześladowania omawiali z pewną wybitną osobistością z Meksyku, obecnie wygnańcem w Rzymie, ów mąż: znakomity otworzył list co tylko nadesłany z dalekiej ojczyzny. Podawano w nim wiadomość, iż pewna ślepa osoba nagle odzyskała wzrok po przytknięciu do oczu kawałeczka płótna, umaczanego we krwi Ojca Michała Augustyna Pro. Nie chcemy oczywiście decydować o cudzie, wprzód, nim tak o tym fakcie jak i innych łaskach otrzymanych jak twierdzą na wezwanie O. Pro, nie przeprowadzi się skrupulatnego badania odnośnie do prawdziwości faktu i jego natury, ale wyprowadzamy stąd jedynie nowy stwierdzający dowód, iż według najgłębszego przekonania meksykańskich katolików, ta kara śmierci wypłynęła nie z politycznych motywów, lecz jedynie z powodu, obrony religii.

Tak w pierwszych wiekach istnienia Kościoła napróżno szalał Neron przeciw chrześcijanom, oskarżając ich o podpalenie miasta, lud mimo to zbierał ich krew jak skarb drogocenny, pobożnie grzebał ich zwłoki, czcią otaczał groby, czerpiąc stąd siłę do mężnego przetrwania burzy i gotując na ziemi triumf Chrystusa, władcy panujących.


Maryja osłania uciekających się do Niej.

Kardynał Hugo

O. Michał Pro

[Fot. 1: O. Michał Pro, Jezuita, męczennik za wiarę.

Tuż przed strzałem

[Fot. 2: Tuż przed strzałem...

Po męczeństwie

[Fot. 3: Po męczeństwie