Matka rycerzy
Drukuj
Rycerz Niepokalanej 5/1946, grafika do artykułu: Matka rycerzy, s. 105

(SYLWETKI KATOLICKIE 1)

Śp. Maria Kolbe

Dosyć często spotykano na ulicach Krakowa starszą kobietę, okrytą w zimie czarnym pluszowym płaszczem, a w lecie krótką peleryną, zachodzącą do różnych biur, sklepów, gdzie załatwiała sprawy głównego domu SS. Felicjanek na Smoleńsku. Szła zawsze jakaś skupiona, lekko uśmiechnięta, w rozmowie była nadzwyczaj uprzejma, dlatego przez długie lata dobrze wywiązywała się z dawanych jej zleceń.

Była to p. Maria z Dąbrowskich Kolbe, matka śp. O. Maksymiliana, założyciela Niepokalanowa i śp. O. Alfonsa, gwardiana w Niepokalanowie i redaktora "Rycerza Niepokalanej". Od niejakiego czasu znikła jej postać z ulic Krakowa, bo 17 marca br. z powodu wady serca padła na bruk i umarła w 76 roku życia. Uderzająco cicha i miła powierzchowność tej kobiety była więcej owocem zwycięstwa nad swym impulsywnym usposobieniem, aniżeli wrodzoną. Nie była to bowiem z natury jakaś kompromisowa osoba, bez głębszych zasad, ale urobiona w walkach życiowych, mająca silne przekonania, a jedynymi sprężynami, ideałami jej życia: to Bóg i Ojczyzna.

Jako żona pracownika w fabrykach tkackich w Zduńskiej Woli i Pabianicach wyrabiała się w atmosferze walki, która szczególnie natężona była dla niej w latach od 1905 do 1910 r.

Wtedy i przez robotników, z którymi żyła w sąsiedztwie i przez synów uczących się w szkole handlowej, wciskały się do domu hasła rozkładowe, które chciały usunąć, z życia Kościół i Ojczyznę. Ale nie dała sobie wydrzeć swych ideałów. Nie tylko sama ich miłością żyła, lecz tchnęła je w dusze trzech swych synów, z których każdy w pewnym kierunku był wyjątkowo uzdolniony, a wszyscy zapaleńcy, rycerze bojowi. Jeden z nich potem opuścił zakon, jako kleryk, by zostać żołnierzem w pierwszej wojnie światowej i walczyć za Polskę. Dwaj młodsi poświęcili się Rycerstwu Maryi z hasłem: dla Chrystusa przez Niepokalaną zdobyć cały świat.

Dzielność zmarłej jaśniała w ciosach rodzinnych, które ją co parę lat boleśnie dotykały. Mąż zginął w pierwszej wojnie światowej. W 1930 r. umarł najmłodszy syn O. Alfons, w 32 roku życia, kapłan pełen rozmachu w pracy nad zbawieniem dusz. Podczas tej wojny zaraz na początku Niemcy zabrali drugiego syna O. Maksymiliana do obozu w Niemczech. Po paru miesiącach go puścili, ale tylko na to, aby go wnet wziąć do Oświęcimia, gdzie poświęcając się za drugiego więźnia, zginął w 1941 r. Najstarszy syn, który jeszcze pozostał, także został schwytany, umieszczony w obozie niemieckim i dotąd nie wrócił.

Widząc jak te dotkliwe cierpienia znosiła z hartem, zgadzaniem się z wolą Bożą i jak z ufnością na wszystko się patrzyła, poznawało się głębiej prawdę tych słów poety: Błogosławiony, który groby ozdobił nadzieją. Nie opuszczała ją dzielność i w starszym wieku. Została sama, bez majątku. Inna matka oglądałaby się za opieką synów. Ona jeszcze im przypominała, by się nią nie krępowali, ona im nie chce przeszkadzać w ich zupełnym oddaniu się Bogu i pracy nad bliźnimi. Ja z pomocą Bożą - powtarzała - dam sobie radę. I choć staruszka, chora na serce, pracowała do końca, nie tylko siebie utrzymując, ale jeszcze innych wspierała.

Dzielności jej odpowiadała pobożność nie płytka, ani tylko zewnętrzna, ale wypływająca z głębin duszy. Znający ją mogą powiedzieć, ile walk wewnętrznych przechodziła, jak usilnie w duszy karczowała wszystko, co uważała za przeszkodę w służeniu całą duszą Bogu. Pobożność jej w swych walkach, oczyszczeniach, miała coś z głębi św. Teresy z Awila.

Ostatnie jej słowa, gdy padła na ulicy, były: "synu mój". Polecała się pewnie opiece syna męczennika z Oświęcimia, o którym była przekonana, że żył i umarł jak święty.

Dzielna ta i niezwykle duchowo wyrobiona kobieta, jeszcze raz potwierdza prawdę tych słów, że święte, dzielne, poświęcające się matki są ratunkiem społeczeństwa, bo zwykle według swej miary dają światu synów i córki.