Już od dłuższego czasu zabrnąłem w haniebny nałóg, który, osłabiająco wpływał na mój stan fizyczny, a deprymująco[1] na samopoczucie i stan duchowy. Co gorsza - z przerażeniem stwierdzać począłem, powolne, ale systematyczne zanikanie, stygnięcie gorącej do niedawna wiary i nagle niespodziewanie, pod wpływem co prawda i doktryn[2] materialistycznych, poczułem się sceptykiem[3] - Na tak podatnym gruncie zaczęła się niewiara wsączać do duszy mojej coraz szybciej i gwałtowniej, powodując zanik radości życia oraz silne zaburzenia wewnętrzne. Na dobitkę wmieszał się tu wróg niewidzialny, który potężnymi mackami oplątywał mnie zewsząd coraz bardziej. Położenie moje stawało się beznadziejne: z jednej strony scalała we mnie burza namiętności, z drugiej - przerażała duszę moją niewiara.
Czułem się tak nieszczęśliwym i osamotnionym, bezwolnym i zdanym na łup pokus szatańskich, że z rozpaczą stwierdziłem, iż o własnych siłach z pęt szatańskich wyzwolić się nie zdołam. - Pozostała ostatnia deska ratunku. Pozostała miłość ku Niepokalanej, drzemiąca jeszcze i niewygasła w zbolałem i zachwaszczonym zmysłowością sercu. A więc nil desperandum!...[4].
Począłem się modlić żarliwie, gorąco, z potężną wolą straceńca, który dlatego tylko oczekuje cudu, że duszy swej zupełnie jeszcze nie samozatracił. - Modliłem się długo, przystąpiłem do spowiedzi, a potem komunikowałem, ale na razie bez skutków dodatnich. A tymczasem szatan działał ze zdwojoną natarczywością, wciskał niemiłosiernie swe szpony do władz duszy, zaczepiał, napastował, kusił, męczył nieustannie i chichotał ze złośliwością zwycięzcy. - Ufny w pomoc Najświętszej Dziewicy, ufny, że Ona tylko potrafi zdeptać szatana i rzucić pod Swe stopy, począłem brać się z nim za bary - ale znów bezskutecznie! - Widocznie jeszcze długo przeznaczonym nie było cierpieć za mą nieprawość.
Istotnie. Wyczerpujące, straszne szamotanie się moje z szatanem trwało długo, bo trzy miesiące! Największą jego natarczywość odczułem w ostatnim miesiącu mych mąk iście dantejskich[5]. Nie sposób oddać słowami, co wycierpiałem w tym przełomowym miesiącu mego życia. Dość powiedzieć, że zacząłem powoli tracić świadomość; umysł, doniedawna giętki i lotny, poczęła ogarniać pomroką obłędu; wyobraźnia stała się zaplugawioną na podobieństwo mitycznej stajni Augiasza, a jedynie wola (choć i ta uległa silnemu osłabieniu) ratowała mnie przed strasznymi następstwami - Lecz Najświętsza Maryja wspomniała na Swego czciciela, który na skutek nieprawości swoich, z jękiem i boleścią przypomniał się Jej i o zmiłowanie prosił. - Okazała się Ona prawdziwą tarczą wiary, "Ucieczką grzesznych", a co za tym idzie - "Uzdrowieniem chorych".
...Ostatkiem sił woli począłem żebrać na kolanach u stóp Dziewicy Ostrobramskiej, aby zwróciła "Swoje miłosierne oczy" na niedolę moją; począłem błagać Tę nigdy nie zawodzącą Adwokatkę Niebiańską o wstawienie się za mną do umiłowanego Syna Swego, aby grzechy przebaczyć i wesprzeć łaską Swą do walki z duchem ciemności raczył. - Tu, w obliczu Matki Bożej Ostrobramskiej złożyłem uroczyste ślubowanie, że jeśli zostanę za Jej cudowną opieką uzdrowiony na duszy i wzmocniony na ciele, to w podzięce za łaski otrzymane ogłoszę w Jej "Rycerzu" publiczne podziękowanie. - Niepokalana wysłuchała mych próśb! - Od tej przełomowej chwili poczułem w sobie zmianę na lepsze. I aczkolwiek długie jeszcze i męczące musiałem staczać walki, to jednak "Matka łaski Bożej" przychodziła odtąd w decydujących momentach z pomocą i-wpływ szatana udało mi się ostatecznie unieszkodliwić i zniszczyć.
Obecnie czuję się znakomicie; Ciało i Krew Pańska, które przyjmuję systematycznie, w przedziwny sposób rozjaśniły mój umysł, dotąd tak nadwątlony i niemrawy, wzmocniły i uodporniły wolę i na koniec oczyściły serce.
Dziękując przeto Maryi za tyle otrzymanych łask, zapewniam i stwierdzam zarazem mocno i stanowczo, że pierwej niebo i ziemia się zapadnie, aniżeli Niepokalana miałaby się nie zlitować nad skruszonym grzesznikiem.
Należy tylko uzbroić się w dziecięcą ufność w Jej miłosierdzie, należy poddać się Jej bez zastrzeżeń w myśl recepty błogosławionego Ludwika Grignon de Montfort, a Ona jako Wszechpośredniczka rodu ludzkiego, wyjedna nam przez Chrystusa u Ojca Niebieskiego zmiłowanie, pociechę w każdem utrapieniu oraz pomoc do wytrwania w dobrem. Bo wszak to Bóg potężnie umiłować musiał Niepokalaną, skoro, jak to ślicznie wyraził święty Bernard, chciał, "aby wszystko nam przychodziło przez Maryję". "Bo taką jest Wola Tego, Który chciał, abyśmy wszystko mieli przez Maryję". Należy przeto bezgranicznie oddać się pod opiekę Maryi Najświętszej, a Ona ochroni nas szczególnie przed duchem ciemności, wesprze i zasili łaską Syna Swego. A wówczas któreż serce, wezbrane wdzięcznością i miłością ku Niepokalanej, nie zakrzyknie z zachwytem za świętym Bernardem: "O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!"
[1] przygnębiająco.
[2] poglądów, teorii naukowych.
[3] wątpiącym we wszystko (niedowiarkiem).
[4] nie trzeba rozpaczać!
[5] piekielnych.