Maria czy Marta?

Od czasów ewangelicznych, aż po dzień dzisiejszy toczy się w społeczności chrześcijańskiej coś na kształt głuchego sporu. Spór dookoła sprawy sióstr Łazarzowych: Marty i Marii. Tej, która usługiwała, krzątając się gorliwie, by zażegnąć głód Boskiego Wędrowca i tej, która spoczęła u Jego stóp, by w pozornym bezczynie chłonąć Jego słowa. Tej, która w zamian za swój trud otrzymała upomnienie, zabarwione wymówką i tej, której rzekoma bezczynność została pochwalona na wieki. I trzeba przyznać, że bywają chwile, kiedy się naszym krótkowzrocznym, ludzkim pojęciom wydaje, że mimo całej wagi pochwały Chrystusowej, szala słuszności przechyla się zdecydowanie na stronę Marty. Bo czyż nie jest pozornie oczywiste, że gdy członkom mistycznego Ciała Chrystusowego, lub tym, którzy się nimi stać mogą, grozi głód, głód cielesny, czy głód Boga, głód miłości, czy głód wiedzy, nie czas na założenie rąk chociażby modlitewnym ruchem, ale na czyn ofiarny, zapamiętały, namiętny, nieustający. Gdy płoną lasy wartości najistotniejszych, nie czas na hodowanie róży rzadkiej, choć bezcennej. I spór się toczy między dwoma odłamami ludzi dobrej woli, ludzi spod znaku Boga, którzy równolegle do tego Boga dążąc, kryją nieraz na dnie serca jakiś osad żalu, do tamtych, pojmujących świętość inaczej niż oni.

Spór ten toczy się i dziś. Bardziej może zaogniony, bardziej na czasie niż kiedykolwiek, na przemian wołający jękiem chwili dziejowej o Marty ofiarne, to znów - duszą oczyszczoną cierpieniem - rozumiejący jaśniej niż przedtem niezastąpioną rolę Magdaleny rozmodlonej, za te sprawy, w których czyn zawodzi.

I w tej chwili nasuwa mi się pytanie: azali żadna z nich, rozważając co dzień w różańcu życie Matki Najśw., nie doszuka się w Niej tej niewiadomej, która sprawić może, iż cały ten spór jałowy i bezpodstawny, to nieporozumienie, wynikłe z pomyłek, da się rozwiązać bez trudu, jak uproszczone równanie?

Wystarczy obraz tak zwykły, jak skąpy w słowa opis ewangeliczny. Oto drogą idzie "z kwapieniem", szybkim krokiem swych młodych, dziewczęcych nóżek, nie ociągając się i nie oglądając wstecz, Ta, która kiedyś nazwaną zostanie "Królową Apostołów". Idzie krokiem misjonarza przemierzającego kontynenty i krokiem szarytki, której się nie widzi inaczej jak zaśpieszoną. Idzie, bo trzeba pomóc komuś, który jest w potrzebie. Idzie wzór wszystkich Mart... ale idzie, niosąc pod Sercem Wcielone Słowo Ojca Przedwiecznego.

I wejdzie w dom Zachariasza i pozdrowi Elżbietę, zwykłym pozdrowieniem, w którym nie ma nic prócz słów każdego ludzkiego pozdrowienia. Ale dźwięk tych słów rozerwie niebiosa, ściągnie z nich Ducha Św[iętego], który wstrząśnie całym jestestwem Elżbiety. Bo nie słowa były ważne. Ważne było samo tchnienie Tej, w której mieszkała pełnia Bóstwa, ważne było promieniowanie Boga ukrytego w łonie pierwszej spośród wszystkich Maryj.

Więc może w miejsce zagadnienia dzielącego naśladowców obu sióstr z Betanii, warto by postawić rozmyślanie nad życiem Najśw. Maryi Panny. Ona jedna potrafi nam wytłumaczyć wszystkie pozorne sprzeczności i usunąć wszystkie nieporozumienia. W Jej świetle wiele rzeczy stanie się jasnymi. Dlaczego Pan skarcił Martę, choć działała w dobrej woli i dla dobrej sprawy? Dlaczego On, twórca Kościoła Wojującego, uznał, że Maria pozorną próżnię swego bezczynu napełnia tym, co jest "jedynie konieczne"?! Dlaczego Duch Św[ięty] nie trafia do dusz tylu ludzi, którym się poświęcają gorliwe Marty, co w Imię Pana i dla Niego pracują, ale zapomniały w pośpiechu zabrać ze sobą tę pełnię ukrytego Boga, którą się zdobywa na skupionej modlitwie? Podkreślam jeszcze raz "pełnię ukrytego Boga". Nie Boga wyrażonego w słowach o Nim, w naukach o treści brzmiącej Jego Imieniem, ale nie tchnącej Jego obecnością. Ale Boga, który w nich jest "w duchu i prawdzie", w kontemplacyjnym rozumieniu, Boga, który promieniuje zarówno z milczenia, jak z najbanalniejszych słów i najbardziej przyziemnych czynności, jak słońce prześwieca przez szkło.

Niepokalana może nam wytłumaczyć przekonywująco i bez reszty, że kontemplacja Magdaleny nie jest bezczynem. Że jest czynem tytanicznym, czynem z rodowodu Maryjnego "fiat", który ściąga Boga pomiędzy syny człowiecze, aby mógł, - ukryty w łonie tych, co Go miłują i miłośnie przemieniają się w Niego, - być niesiony światu na dopełnienie Odkupienia.