W wieku przesilenia, wstrząsów gospodarczych, politycznych i moralnych ludzie nawet zrównoważeni duchowo tracą do pewnego stopnia pewność. Najświętsze ich przekonania chwieją się, łamią i padają. Przejdzie burza, atmosfera się orzeźwi. Zmęczeni walką ludzie siądą zawinąć rany, jak to robiło na gwałt społeczeństwo francuskie po wielkiej rewolucji.
Już od paru lat nad naszym życiem zawisła ponura chmura, grożąca strzaskaniem sakramentu małżeństwa i wprowadzeniem rozwodów i tzw. "ślubów cywilnych".
Zanosi się na burzę. Wrogie wiatry już dmą silnie. Rozlega się złowieszcze wycie nawałnicy. To brukowe pisma, kierowane przez czynniki wrogie Kościołowi i Państwu, podnoszą krzyk. Starają się swym natarczywym wrzaskiem i argumentami nieopanowanych namiętności przytępić wrażliwość katolików, a potem - wobec braku pozytywnego sprzeciwu z naszej strony - narzucić nam bezbożne prawo o rozwodach i "ślubach cywilnych".
Zbliża się burza. Wrogie żywioły skrzykują się i werbują: bezwyznaniowcy, wolnomyśliciele, bezbożnicy, heretycy różni. Tworzą front, aby uderzyć w sakrament małżeństwa. W sukurs im idą ci, co małżeństwo uważali za tranzakcję handlową, którą się zrywa z chwilą, gdy jej akcje zniżkują.
I ci, którzy małżeństwo uważali za zabawkę, zabierając się do niego bez poważnego zastanowienia się i rozwagi.
I ci, co - jak motyle - chcą przelatywać z kwiatka na kwiatek, szukając upajającego nektaru.
I różni inni, niezadowoleni, pozostający w rozterce z sumieniem a pragnący swe haniebne życie usprawiedliwić, powołując się na prawo, które jest tylko bezprawiem, bo nie zgadza się z prawem Bożym.
Aby katolicy - zazwyczaj bardzo słabo orientujący się w tej kwestii i łatwo ulegający przewrotnym hasłom odzianym w szatę pozornej słuszności - wiedzieli, co sądzić o małżeństwie i o krzykliwych wywodach wrogów sakramentu małżeństwa, wydajemy broszurką pt.: "WOLNA MIŁOŚĆ CZY MAŁŻEŃSTWO?" str. 64.
Każdy znajdzie w niej wyjaśnienie tej niezmiernie ważnej sprawy. Broszurka da mu odpowiedź trafną a przystępną na częściej spotykane zarzuty, którymi się walczy z sakramentem małżeństwa. Pouczy każdego o istocie małżeństwa chrześcijańskiego, wyjaśni ciemne punkty.
Broszurkę napisał znany pisarz katolicki i wytrawny znawca bolączek współczesnego życia, kryjący się jednak z pewnych względów pod pseudonimem.
Każdy katolik, zdający sobie sprawę z ważności kwestii, a nie znający jej dokładniej z poważniejszych rozpraw katolickich, powinien tę broszurkę dobrze przeczytać. Napisana przystępnie i treściwie a przy tym lekko traktuje o zagadnieniu, wobec którego katolicy muszą zająć wyraźne i zdecydowane stanowisko, zgodnie z nakazem wiary i sumienia. Na półkach księgarskich ukaże się z początkiem lutego.
Zamawiać w Administracji "Rycerza Niepokalanej", żądać w księgarniach. Cena już z przesyłką 35 gr. Cena umyślnie tak niska, aby każdy mógł nabyć tę arcypożyteczną broszurkę.
Oto niektóre rozdziały z tej broszury:
Społeczeństwo a rodzina. - Małżeństwo. - Świętość małżeństwa chrześcijańskiego. - Zamachy na małżeństwo. - "śluby cywilne". - "Rozwody" - Skutki rozwodów. - Odpowiedź na zarzuty.
Niektóre z wyświetlonych trudności:
"Komu zależy na ślubach cywilnych?" "Nie dobraliśmy się. Po co się męczyć, Boga obrażać i dzieciom zgorszenie dawać"? "Mąż mój samolub złamał mi życie!" "Gdyby zarządzono plebiscyt, na pewno wielu katolików opowiedziałoby się za rozwodami".
Poniżej umieszczamy jeden rozdział z omawianej broszury:
"Śluby cywilne"
Istnieją słowa, których ludzie dobrze nie rozumieją, chociaż ich często używają, wskutek czego powstaje zamieszanie pojęć i ciągłe nieporozumienie. Takim słowem często używanym, a mimo to pustym, bez sensu i treści, jest wyrażenie: "ślub cywilny". Zeszły się w tym określeniu dwa słowa, które żadną miarą nie mogą żyć z sobą zgodnie.
Ślub oznacza przyrzeczenie złożone Bogu. I całkiem słusznie, umowa małżeńska zawarta w kościele wobec kapłana, występującego w imieniu Chrystusa, nazywa się ślubem, ponieważ nowożeńcy przyrzekają w niej Bogu wzajemną miłość, wierność i uszanowanie.
Natomiast "ślub cywilny" ma oznaczać, że do ważnego zawarcia związku małżeńskiego zarówno między Katolikami, jak protestantami i żydami, konieczna jest obecność urzędnika państwowego, występującego nie w imieniu Chrystusa, lecz upoważnionego tylko przez władzę państwową i nie mającego nic wspólnego z Chrystusem. Może się nawet trafić, że tym urzędnikiem będzie żyd albo nawet ateusz. Więc jakiem prawem nazywa się ślubem przyrzeczenie, w którym o Bogu nawet wzmianki nie ma, gorzej jeszcze - przez które katolik znieważa Boga, gdyż wbrew woli Bożej usiłuje zawrzeć umowę przez Kościół zakazaną. Dla katolika albo ślub jest kościelny, albo żadnego ślubu nie ma.
Skądże się wzięły tak bałamutne poglądy?
Urobili je ludzie wrogo nastrojeni do religii, a niemający odwagi odsłonić swego prawdziwego oblicza.
Boją się, że gdyby powiedzieli odrazu: "chcemy zaprowadzić życie na wiarę czyli konkubinaty", społeczeństwo natychmiast odwróciłoby się od nich, więc wyrażają się delikatnie: "chcemy ślubów cywilnych". To nie brzmi tak groźnie i na słowo "ślub" da się złapać niejeden mało uświadomiony katolik.
Boją się otwarcie powiedzieć, że walczą z Bogiem i dlatego chcą prawo Boże usunąć zewsząd, nawet z małżeństwa, więc pod pozorem, że im chodzi o dobro państwa, przemycają antychrześcijańskie projekty małżeństwa "jednolitego" dla wszystkich, bez różnicy religii.
Na pierwszy rzut oka rozumieją słusznie, gdyż twierdzą, że państwo ma prawo organizować życie społeczne, a ponieważ małżeństwo jest podstawą życia społecznego, stąd państwo ma prawo do zorganizowania małżeństwa.
Czy rozumowanie to jest zgodne z prawdą? Czy rzeczywiście dobro państwa i organizacja życia społecznego musi prowadzić aż do podeptania Sakramentu Małżeństwa?
Otóż z całą lojalnością względem prawowitej władzy twierdzimy, że każdy obywatel ma obowiązek poświęcić wszystkie swoje siły dla dobra państwa, ale pod warunkiem, że służba państwu będzie podporządkowana Bogu. Dla katolika państwo nie jest i nie może być bożyszczem od nikogo niezależnym, któremu należy się ślepe i bezgraniczne posłuszeństwo, lecz jest tworem podległym Bogu. Najpierw Bóg, a potem państwo. Taką, a nie inną naukę głosił Boski Zbawiciel Jezus Chrystus: "Oddajcież tedy, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co jest Bożego Bogu" (Mk 12,17).
Uznajemy dalej, że państwo rzeczywiście otrzymało od Boga władzę do organizowania życia społecznego, ale spod tej władzy wyjęte małżeństwo chrześcijańskie, które zorganizował lat temu 1900 sam Jezus Chrystus, Syn Boży. Więc żadna władza ludzka nie może rościć sobie prawa do jakichkolwiek zmian w chrześcijańskim ustawodawstwie małżeńskim, gdyż w ten sposób odważyłaby się poprawiać Jezusa Chrystusa.