List z Anglii
Drukuj

Z radością w sercu witam was znowu - po siedmiu latach rozłąki. Przypadkowo "Rycerz Niepokalanej" dostał się tutaj do mych rąk, i dowiedziałem się, że dzieło śp. O. Maksymiliana Maria Kolbe - a raczej dzieło samej Niepokalanej - nie zostało zniszczone brutalną ręką siepaczy niemieckich. Jest to naprawdę miła wiadomość dla mnie. A byłem i jestem tym wielce zainteresowany. Długi czas w Polsce byłem rycerzem Niepokalanej i mimo różnych przejść wojennych - nie przestałem być nim, nie przestałem być wiernym Maryi. Nadal noszę Cudowny Medalik, nadal po dawnemu każdego roku 8 grudnia - święto "Milicji Niepokalanej" - obchodziłem prywatnie w szczególny sposób: spowiadając się i komunikując, by uczcić Niepokalaną.

Długa jest historia 7 lat mojej i naszych rodaków tułaczki po wielu krajach i nie sposób ją opisać w paru wierszach. Szlak tej wędrówki ciągnie poprzez całą Rosję, Persję, Palestynę, Egipt, Włochy, Anglię.

Brałem udział w bitwie o Monte Cassino, zegnałem 2040 moich kolegów, którzy zostali tam u stóp klasztoru; przeszedłem całą kampanię włoską

I wszędzie na tym szlaku towarzyszyła mi Niepokalana. Nie zawiodłem się nigdy na Niej. Mogę więc powiedzieć, że jeśli dziś żyję, to w pierwszym rzędzie Jej to zawdzięczam! Wszędzie i zawsze w Niej znajdowałem pociechę i ukojenie, wszędzie towarzyszyła mi błoga nadzieja, że nie zginę, bo Matka Boża czuwa nade mną. Za Jej przyczyną uniknąłem nie tylko grożącej mi śmierci - grożącej niechybnie - ale nie zostałem nawet draśnięty na ciele!... Wierzę jak zawsze wierzyłem, że to dlatego, ponieważ zawsze miałem na sobie Cudowny Medalik, przede wszystkim, że swoje losy złożyłem całkowicie w ręce Niepokalanej.

Było mi bardzo przykro, kiedy dowiedziałem się, ze wskutek zbliżającej się nawały germańskiej mieszkańcy Niepokalanowa musieli opuścić klasztor. Wiem, ze kilku zakonników wstąpiło do oddziałów P.C.K., niektórzy podążyli w strony rodzinne, inni poszli razem z nami na wchód. W mojej grupie było czterech.

Później dowiedziałem się, ze przez kilkanaście dni obok klasztoru niepokalanowskiego ciągnęły tabory wojska polskiego i ludności. A zakonnicy, którzy z O. Maksymilianem pozostali pielęgnowali rannych, karmili głodnych, nieśli pomoc religijną konającym i grzebali zmarłych. Wiem, ze Niepokalanów został ogołocony prawie ze wszystkiego. Wróg-złodziej rozmontował wszystkie cenniejsze maszyny drukarskie, wywożąc je do Rzeszy. Nie dziwiłem się temu bo z góry wiedziałem, ze tak uczyni. To jednak nie załamało Was. Nieśliście pomoc biednym wydziedziczonym, dzieląc się z ni rdzo dużo tych biedaków, przeważnie z Poznańskiego (Polaków 2000 i żydów 1500 - dop. Redakcji).

Znacznie później znów dowiedziałem się o prawdziwej, bohaterskiej i męczeńskiej śmierci śp. O. Maksymiliana Maria Kolbe w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Jego dobrowolna ofiara na śmierć za bliźniego - jest ofiarą całopalną Jego życia i niezbitym dowodem Jego prawdziwej miłości ku Niepokalanej. Ale niewątpliwie też ta Jego ofiara tak będzie Bogu miłą, ze okupi może tysiące grzechów ludzkich, a zarazem będzie nowym fundamentem pod zmartwychwstałe Dzieło Niepokalanej w Polsce i w świecie.

Właśnie pomyślałem o tym, gdy po raz pierwszy zobaczyłem tutaj "Rycerza Niepokalanej", który nie tylko nie ustępuje przedwojennemu, ale nawet mimo zmienionych warunków - nadal nie wyznacza prenumeraty, lecz odwołuje się do ofiarności czytelników. Tym bardziej mnie to cieszy, i już teraz nie wątpię, że Maryja Sama prowadzi to swoje Dzieło i nie pozwoli mu zginać.

Proszę o przysyłanie mi 10 egz. "Rycerza Niepokalanej", bym mógł go rozpowszechniać między moimi kolegami i rodakami.

Jan Daszkiewicz
Baron Hill Camp
Beaumaris, Anglesey - England


Koronacja

"Rycerz", który przypadkowo dostał mi się tu do rąk wzmocnił we mnie miłość do Niepokalanej. Chcę zostać członkiem "Milicji Niepokalanej", by po powrocie do Polski - prowadzić życie pod sztandarem Maryi.

Proszę wysyłać mi "Rycerza już do Bydgoszczy, gdyż najpóźniej za dwa miesiące wracam do Ojczyzny. Jednocześnie dzielę się wrażeniami jakich doznałem w Glasgow podczas koronacji statuy Niepokalanej.

Było to jesienią 1946 r. Złociste promienie słońca oblewały ponure mury wielkiego Glasgow, a chłodny wietrzyk zachodni strącał tu i ówdzie zielonożółte liście z drzew. Pogoda i szczera zachęta księdza kapelana zwabiły mnie do pobliskiego katolickiego kościoła stojącego w pięknej alei, po której sunęły automobile możniejszych katolików. Przed kościołem ujrzałem figurę Niepokalanej białą jak śnieg, otoczoną zielenią.

Wszedłem do kościoła. Ołtarz w prawej nawie zdawał się płonąć: tło zdobiły kwiaty, wśród których znajdowała się statua Maryi z Dzieciątkiem na ręku. Naraz rozległy się dzwonki, odezwały się organy - to początek uroczystości. Ave Maryja! Zaintonował celebrans. Melodia pieśni płynęła i kołysała mą duszę Powoli zamilkły organy i znów rozbrzmiała pieśń "Po górach dolinach" Lud śpiewał (po angielsku).

Schylone ku zachodowi słońce słało swe ostatnie czerwonozłote promienie, dodając figurze Maryi nadziemskiej wspaniałości

Wreszcie akt koronacji: szesnastoletnia dziewczynka, cała w bieli i z wiankiem róż na jasno-złotych włosach, zdjęła z poduszki koronę i uwieńczyła skronie Marji. W tym czasie chór śpiewał, a lud szlochał z rozrzewnieniem

Dlatego wpatrywałem się w majestat Marji nie mogąc od Niej oczu oderwać, gdy nagle usłyszałem: "Chwalcie łąki umajone, po polsku - to nasi! Przyłączyłem się i pełną piersią śpiewałem: Chwalcie z nami Panią świata", a głos nasz szedł w strony rodzinne - do Ojczyzny - bo zabierał go wiatr wiejący z północnego zachodu.

Zygmunt K. Kulawski
5 Park Grove Ter.
Glasgow C. 3 - Scotland