Lekarz - apostoł

SYLWETKI KATOLICKIE 2

Dr Kazimierz Raczyński-Woliński

Obok imion wielkich bohaterów i świętych, są imiona cichsze, mniej znane, jakkolwiek żyjące duchem tej samej miłości i wiary. Do nich będzie należeć imię lekarza, żołnierza, imię człowieka, katolika i Polaka, doktora Kazimierza Raczyńskiego-Wolińskiego, poległego w powstaniu sierpniowym na Starówce.

CZŁOWIEK

Doktor - brat Antoni - członek Trzeciego Zakonu, franciszkanin z ducha, przyjaciel O. Maksymiliana, bohatera i męczennika z Oświęcimia, oraz wielbiciel św. Jana Bosko i jego salezjańskiego dzieła.

Czyż będzie można zapomnieć twarz tego człowieka, zawsze pogodną i uśmiechniętą o szarych, dobrych oczach, których samo wejrzenie niosło ulgę cierpiącym.

Doktor Raczyński, to człowiek w pełnym znaczeniu tego słowa. Człowiek z krwi i ciała, podlegający jego słabościom, ale jednocześnie walczący i zwyciężający jego popędy w myśl Pawłowej zasady: "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia".

Kto znał prywatne życie Doktora Raczyńskiego, ten znał cenę maleńkiego krzyżyka z napisem.: "bądź wola Twoja", z którym się Doktor nigdy nie rozstawał. Krzyżyka, do którego ten człowiek, po całodziennej, wyczerpującej pracy przywierał zmęczoną głowę i klęcząc rozmyślał nad tajemnicą Męki swego Mistrza.

KATOLIK

Doktor Raczyński, to katolik.
Pamiętamy dobrze jego poranną drogę z ul. Focha do karmelickiego kościoła, gdzie Doktor bywał codziennie na Mszy św. i przyjmował Komunię św.

Jakżeż to mogło być, że ten nowoczesny, inteligentny człowiek, "kawalarz", świetnie bawiący towarzystwo, zwłaszcza gawędami, godnymi humoru Zagłoby, był jednocześnie tak głęboko skupiony? Odpowiedź może być tylko jedna: prawdziwa pobożność, wolna od krzywizn i ciasnoty dewocyjnej, wnosi za sobą wszędzie atmosferę pokoju i prawdziwego wesela.

Ci, z którymi Doktor spędzał ostatnie dni swego życia na Starówce, dni człowieka, który w tych strasznych chwilach zdawał sobie sprawę z tragedii ginącego miasta i obserwował postępy gangreny własnych ran, z podziwem mówią o Doktorze. Był pogodny i nie upadał na duchu, ani wówczas, gdy go wynoszono z płonącego szpitala na Bonifraterskiej, ani gdy przysypywały go gruzy franciszkańskiego kościoła, ani gdy umierał w płonącym i rozbijanym przez bomby szpitalu polowym na Długiej.

Taka postawa nawracała niewierzących. Na nic szły wysiłki franciszkanów z Zakroczymskiej, pragnących nawrócić rannego bezbożnika, dyrektora "Fiata", którego pod swój dach klasztorny przyjęli, nie wywarły na nim wrażenia walące się mury i piekło szalejących dokoła płomieni. Pomogły jednak słowa towarzysza niedoli, Doktora, który raz po raz zrywał się ze swego posłania i tak wymownie a prosto mówił o Panu Bogu i niebie, że wkrótce widziano dawnego niedowiarka, jak wśród rozrywających się pocisków przyjmował Komunię św.

LEKARZ

Dr Raczyński był sławnym lekarzem, na wskroś nowoczesnym, który wbrew ciasnocie nielicznych zresztą medyków, widzących w człowieku tylko bryłę materialną, właśnie podkreślał duszę rozumną i nieśmiertelną, której zdrowie uważał za podstawę zdrowia cielesnego.

Nigdy nie zapomnę pewnej wizyty u Doktora. Chory na jedną z tych męczących - lak bardzo właściwych naszemu pokoleniu - chorób, którym na imię: nerwy, udałem się do niego po poradę. Doktor zbadał mnie sumiennie, przepisał kurację i żegnając, wręczył mi paczkę z lekarstwem.

Jakież było moje zdziwienie, gdy po przyjściu do domu, znalazłem w paczce dziełko Schryversa pt.: "Boski Przyjaciel" z poleceniem, abym codziennie przeczytał parę wierszy, bo to mi dopomoże w odzyskaniu zdrowia.

Powołanie swoje rozpoczął Doktor bardzo wcześnie. Jako student 2 roku medycyny pełnił służbę na frontach pierwszej wielkiej wojny, początkowo w armii rosyjskiej, walczącej z Niemcami, a później w formacjach polskich i wojsku polskim. Zajmował tu przez szereg lat ważne stanowisko lekarza kierownika neurologii w Centrum Badań Lotniczych. W czasie tym napisał kilka cennych rozpraw z zakresu medycyny lotniczej.

Stosunki jednak sanacyjne nie odpowiadały prostolinijnemu charakterowi Doktora. Toteż, na trzy lata przed Wrześniem, opuścił w randze majora armię i poświecił się całkowicie prywatnemu lecznictwu.

W okresie konspiracji niósł pomoc rannym żołnierzom Armii Podziemnej. Jego gabinet i dom stały się ogniskiem, skąd promieniowała dobroć i miłosierdzie, wspomagające ludzi we wszystkich potrzebach.

Założyciel szpitalika w Niepokalanowie, który kochał i często odwiedzał, bezinteresowny lekarz szeregu instytucji charytatywnych, pełnił służbę Bogu i ludziom, jak mógł i umiał najlepiej.

I TAK DOJRZEWAŁ DO KRÓLESTWA NIEBIESKIEGO

Na parę dni przed Powstaniem rozmawialiśmy o życiu pozagrobowym. Doktor, który dobrze znał teologię (studiował ją zresztą obok medycyny na Uniwer. Warszawskim) powiedział wówczas : Dla mnie niebo, to tak prosta i zupełnie zrozumiała rzecz. Jest to miejsce pokoju i szczęścia. Przebywa tam mój Mistrz i Matka Boża, którą kocham. Spotkam również w niebie mego Jacka (maleńki, dawno zmarły synek Doktora).

W kilkanaście dni po tej rozmowie, dn. 6 sierpnia, Doktor został ciężko ranny przez niemieckich zbrodniarzy. W tym samym dniu, na tym samym podwórku zostali zamordowani w okrutny sposób sąsiedzi i przyjaciele Doktora śp. Stanisław i Wanda Miłaszewscy. Doktor Raczyński otrzymał sześć kul z ręcznego karabinu maszynowego. Jedna z nich dziwnym zrządzeniem trafiła w okolicę serca, przebijając na wylot książeczkę "O naśladowaniu Jezusa - Chrystusa", którą Doktor zawsze nosił ze sobą. Kula ta nie uczyniła mu żadnej szkody. Pozostałe jednak rany były ciężkie i warunki leczenia w Sierpniu na Starówce nie mogły zapobiec zakażeniu.

Doktor umarł po trzech tygodniach męczarni, zdaje się ostatniego sierpnia, czy też 1 września, na dwa dni przed upadkiem Starego Miasta i katastrofą szpitala na Długiej.

Gdy przechodzimy wśród rumowisk ulicy Marszałka Focha - ogarnia nas głęboki żal i wzruszenie. Nie ma już domu pod Nr 4. Zapadł w gruzy gabinet-kaplica, w którym płonęła dzień i noc lampka przed wizerunkiem Serca Jezusowego.

Śmiertelne szczątki Doktora Raczyńskiego, przeniesione wiosną 45 roku z ulicy Długiej, spoczywają w tej chwili we wspólnej, żołnierskiej mogile bohaterów Starówki, w cichym dziś i opuszczonym Parku Krasińskich: A duch?...

"Semper in Deo vivas dulcis anima".

"Zawsze żyj w Bogu słodka duszo".


Powierzamy siebie, swoje rodziny i nasz kraj czułemu i macierzyńskiemu Sercu Najśw. Maryi Panny, Królowej naszej. Ona jest Oblubienicą dusz naszych. Jej cześć i miłość jest jakoby świetlany szlak, którym płyną dusze polskie do Boga... Jej Imię wiąże i potrafi związać serca polskie w jedno... Jej Niepokalane Serce dokona również cudu sprawiedliwego pokoju...

Z listu pasterskiego Biskupów Polskich na obczyźnie.