Miasteczko Gubbio w ciągłej żyło trwodze
Gdyż wilk straszliwy codzień robił szkody -
Każdy się lękał o stada i trzody,
Dzieci porywał i znęcał się srodze,
A nikt mu zbrojny nie śmiał stać na drodze.
Tak rozzuchwalił się zabójca krwawy
Że schodził stale ze swych gór w dolinę,
Biorąc codziennie okrutną daninę,
Syty - mordował czasem dla zabawy -
Przestrach rozszerzał wieść złej jego sławy...
Aż doszła wreszcie Franciszka z Asyżu;
Wziął kij pielgrzymi i do Gubbio spieszy,
Ludność go wita, skarży się i cieszy;
Święty wzniósł oczy do Pana na krzyżu
I poszedł śmiało na góry w pobliżu.
Mieszkańcy miasta śledzą go z oddali
I ostrzeżenia przesyłają głośne;
Nagle się wycie rozległo donośne:
Wilk rozwścieczony wprost na mnicha wali -
Za straconego zatem go uznali.
Lecz święty żadnej nie odczuwa trwogi,
Ręką w powietrzu nakreślił znak krzyża
I do krwiożercy śmiało się przybliża -
Zwierz znieruchomiał - "wilku, bracie drogi"
- Rzecze Franciszek - "porzuć rozbój srogi!"
"Wielkie twe zbrodnie i krwawe morderstwa,
"Lecz je przebaczę, byle od tej chwili
"Mieszkańcy Gubbio w spokojności żyli,
"Daj mi swą łapę na dowód braterstwa,
"Wiem, żeś niezdolny jest do przeniewierstwa...".
Zwierzę pokornie u stóp jego siada,
Daje mu łapę, łasi się i cieszy -
Potem mnich z wilkiem do miasta pospieszy;
A lud radośnie na kolana pada
Za cud widomy, dzięki Bogu składa.
Starszyzna miasta solennie przyrzeka
Żywność wilkowi przygotować stale,
Zwierzę swą radość wyraża wytrwale,
U nóg świętego końca narad czeka.
Znów daje łapę i w góry ucieka.
I lata całe schodził z gór do miasta
Po swoją porcję - krwi on już nie pragnie -
Biega ulicą łagodny jak jagnię,
Lubi go dziecię, starzec i niewiasta,
A wieść o cudzie szerzy się... rozrasta...
Cieszy się - dumny z Syna, Asyż stary
Cieszą się siostry, cieszy Klara mniszka,
Cieszą się bracia świętego Franciszka,
Że Bóg w nagrodę miłości bez miary,
Dał Mu moc cudów - dla budzenia wiary.