Było to przed dwudziestu laty. Jako zdeklarowany niedowiarek przybyłem na Jasną Górę, jak Zola do Lourdes w celu zbierania wzorków do zdyskredytowania Kościoła. Mówiono mi, że Obraz cudowny wywiera jakiś nadziemski urok, któremu się oprzeć niepodobna; postanowiłem, więc nie wchodzić wcale do kaplicy i wierny byłem temu postanowieniu. Tak spędziłem na Jasnej Górze parę dni, lecz nic nie mogłem dostrzec, coby mi dało materiał do osiągnięcia mego celu. Powziąłem przeto zamiar przenieść swe poszukiwania poza obręb klasztoru i wyruszyłem w stronę kościółka św. Barbary. Tu zwrócił moją uwagę sędziwy kapłan, idący na Jasną Gorę; szedł wolno, z widocznym wysiłkiem, od czasu do czasu przystawał ds. wytchnienia, a wtedy usta jego szeptały: "Jezu" lub "Maryjo!" Postanowiłem go śledzić. Gdyśmy się minęli, pozwoliłem mu ujść kilka kroków, po czym zawróciłem i zacząłem iść za nim. Wszedł do wielkiego Kościoła, ukląkł i długą chwilę się modlił. Udał się do zakrystii; tu znowu byłem świadkiem żarliwej jego modlitwy, po czym wstał, ubrał się do Mszy świętej, i prowadzony przez kościelnego, wyszedł przed ołtarz do wielkiego kościoła. Po Mszy św. powrócił do zakrystii, gdzie znowu zatopił się w gorącej modlitwie. Z zakrystii udał się na chór, gdzie przechodząc naprzeciw Przenajświętszego Sakramentu, przyklęknął, by oddać hołd Bogu. Gdy chciał się podnieść, siły odmówiły mu posłuszeństwa... opadł na kolana - i dopiero po parokrotnych usiłowaniach powstać zdołał. Gwałtowne łkanie wstrząsnęło mą piersią; wybuchnąłem głośnem płaczem... siedzący opodal w konfesjonale zakonnik Paulin wychylił się, powstał i zaczął mnie głośno wzywać: "Proszę... proszę pana!"... Zrobiłem ruch, że nie przyszedłem do Spowiedzi; zakonnik jednak nalegał - i po chwili, sam nie wiem w jaki sposób znalazłem się przy kratce. Na pełne współczucia pytanie zakonnika Opowiedziałem, że w tej chwili w duszy mojej nastąpi dziwny przełom: odzyskałem wiarę... Widząc, że jestem teraz zbyt wzruszony, bym mógł się spowiadać, zakonnik wziął mię ze sobą do celi i tam opowiedziałem mu dzieje swego życia. - W młodości wierzący, potem straciłem zupełnie wiarę i pełen nienawiści do wszystkiego, co ongiś, było mi święte chciałem zedrzeć nadziemską aureolą z naszej świątnicy narodowej. Widok modlącego się kapłana, jego gorąca, głęboka wiara były dla mnie chwila przełomową. "On wie, w co wierzy i dlaczego wierzy" - pomyślałem - i w duszy mojej stał się cud, zapewne jeden z wielu u stóp Jasnogórskiej Pani. Odbyłem spowiedź św. i wyjechałem szczęśliwy. Odtąd jestem katolikiem wierzącym i praktykującym.
"Wiara i życie"