Kuźnia świętych

Gdy czytamy żywoty świętych, zaraz na początku zwraca naszą uwagę wzmianka o rodzicach, czasem dostojnością i starożytnością rodu sławnych, czasem znów ubogich i nieznanych, prawie zawsze jednak odznaczających się pobożnością i uczciwością. I tę cechę pobożności rodziców, zwłaszcza matek, biografowie świętych często podkreślają, zaznaczając niejednokrotnie, iż miłość Boga, miłosierdzie dla bliźnich, łagodność, pobożność wyssał ten święty z piersi matki.

Obserwując zaś ludzi, widzimy, że istotnie prawie każdy człowiek jest takim, jakich ma rodziców. O wyjątkach, które tylko potwierdzają regułę, nie mówimy.

Dziś słyszy się powszechne utyskiwanie i narzekania na dzieci i młodzież. Czy są one słuszne i uzasadnione? Być może. Ale młodzież jest zawsze taką, jakim jest jej otoczenie: rodzice i rodzina. Dla ścisłości można by dodać, że istotnie młodzież jest gorszą niż starsi, a to z dwóch powodów. Najpierw dlatego, że do wrodzonych wad, wad swych rodziców, dodaje jeszcze swoje osobiste, będące wypadkową i wewnętrznych namiętności i złego wpływu z zewnątrz. Po drugie dlatego, że jako młodzież, nie ma tego doświadczenia, które już zdobyli starsi.

Może ktoś powie: Ale przecież dzieci uczy się dobrego, wychowuje je szkoła, młodzież uczy się religii, wtłacza się w jej głowy i serca, że kłamstwo jest grzechem, a prawdomówność cnotą, że nie wolno kraść, oszukiwać, złościć się, nienawidzić, mścić się, że należy szanować rodziców, kochać bliźnich, prowadzić życie czyste - słowem zachowywać przykazania Boże. Tak, to prawda, ale to niczego jeszcze nie dowodzi. Bo dziecko, oczywiście, słucha, czasem nabiera przekonania, że tak jest naprawdę. Czasem zaś tylko nic nie mówi, a słucha jedynie dlatego, że musi. Niekiedy wreszcie mówi sobie w sercu: wszystko to musi być bujdą, bo jeśliby było prawdą, co mi mówią, to i ludzie dorośli też by tak postępowali, jak chcą, abym ja postępował. Z biegiem lat zaś marzy tylko o tym, by wyjść ze szkoły, być człowiekiem dorosłym, niezależnym i móc postępować jak dorosły człowiek, bo to, czego uczą w szkole o życiu, obowiązuje tylko dzieci szkolne, względnie młodzież kształcącą się, ale nie ludzi, którzy już ukończyli "sztubę". Takie rozumowanie nie jest bynajmniej rzadkością. Wrodzona logika dziecięca do niego prowadzi.

Czytając też takie rozumowanie niejednego dziecka, a więcej jeszcze dorastającego młodzieńca czy dziewczyny, ktoś może oburzy się, jak można takie rzeczy wypisywać i to w "Rycerzu Niepokalanej"!

Piszemy o tym co dobre, aby doń zachęcić; ale musimy wskazywać i zło, które może wielu widzi, ale albo nie zdaje sobie z niego sprawy, albo też lekceważy je sobie. I dlatego o tym złu też musimy pisać.

Dużo się utyskuje na młodzież; ale to do niczego nie prowadzi, w każdym razie przez narzekanie i biadanie na pewno nie zmienimy stanu rzeczy. Zrzędzenie i labidzenie nikogo nie poprawiło. Lepiej i rozumniej będzie powiedzieć sobie prawdę, może nieprzyjemną i rażącą, ale jednak prawdę. Jeśli młodzież jest zła, to w znacznej mierze winni temu starsi, otoczenie, a przede wszystkim rodzina. Bo grzechy dziatwy i młodzieży to tylko wprowadzenie w życie tego, na co one patrzą, czego słuchają i co czytają.

Uczy dziecko matka, uczy ks. prefekt w szkole: nie wolno kłamać, bo kłamstwo jest grzechem, kłamstwo kala człowieka, Pan Bóg się nim brzydzi. Ale obok tego mówi się temu dziecku, gdy do drzwi zadzwoni wierzyciel lub niechętnie widziana sąsiadka: powiedz, że mama wyszła do miasta - choć to jest kłamstwem. - Gdy dla jakiej błahej przyczyny dziecko nie idzie do szkoły, lecz zostaje w domu, bo np. było potrzebne do czegoś, ojciec albo matka pisze własnoręcznie bilet, że synek był chory, miał podwyższoną temperaturę i musiał zostać w łóżku. I tysiące mniejszych lub większych kłamstw, oszukaństw, nieszczerości i obłudy popełnia się w oczach dzieci, często zmuszając je nawet do kłamstwa. Cóż wobec tego znaczy powiedzenie, że kłamstwo jest rzeczą nikczemną, grzechem, jeśli dzieci i młodzież widzą, że starsi chętnie się nim posługują na każdym kroku? Czy takie dziecko będzie mówiło prawdę wobec rodziców? Na pewno nie, bo powiedzenie prawdy wymaga czasem ofiary, przyznania się do winy, a przy pomocy kłamstwa można nieraz uniknąć tych przykrości.

A oto inny przykład, jakże częsty wśród rodzin katolickich. Dziecku mówiono w szkole, że każdy katolik ma obowiązek pod grzechem ciężkim wysłuchać Mszy św. w niedzielę i święta. Nadchodzi niedziela. Tatuś zmęczony, bo wrócił późno z knajpy czy kawiarni, śpi do południa. Mamusia zajęta domem, krząta się, ale w tym wszystkim zapomina, że przecież należy iść na Mszę św. i dzieci wysłać. Czasem się je wysyła: idź na Mszę, ja nie pójdę, bo nie mam czasu. I cóż będzie z takiego dziecka, gdy ono podrośnie? Będzie, jak ojciec, spać do południa, aby popołudniu pójść na przechadzkę, albo na zabawę. Ale na Mszę św. nie pójdzie, bo rodzice ongiś nie chodzili. Dziś może już chodzą, bo są staruszkami i namawiają syna lub córkę, aby też poszli. Lecz słyszą odpowiedź: jak będę stary, stara, to będę miał czas na wysiadywanie w kościele. Dziś nie mam czasu, nie czuję zresztą potrzeby. I żyje jak poganin, albo zwierzątko, uganiające jedynie za przyjemnością fizyczną i zapominające zupełnie o duszy.

Przypomina się dzieciom, że należy mówić pacierz rano i wieczorem. Ale ojciec nigdy do pacierza nie uklęknie, bo uważa, że to by mu ubliżało. Matka zaś nie ma czasu, ledwie rano zdąży się przeżegnać. Nic więc dziwnego, że dziecko śpiesząc do szkoły, nie ma też czasu na pacierz, i przy jakiejś okazji synek pyta mamusi: mamusiu, kiedy ja będę już tak duży, abym nie musiał mówić pacierza, jak tatuś? I wnet go nie można nagnać do pacierza. Dziecko bezbożnieje. Wpadnie mu jeszcze do ręki jakieś piśmidło lub zła książka, jakich dziś pełno, albo "mądrzejszy" kolega pocznie go uświadamiać i bezbożnik wykończony. - Kto temu winien, czy tylko dziecko?

A jakie wrażenie robią na dzieciach i młodzieży bezwstydne żarty starszych wobec dzieci? Czego ich uczy niczym nieskrępowane zachowanie się pijanego ojca albo zezwierzęconych dorosłych chłopców i dziewcząt? I co z takich dzieci będzie w przyszłości? Zakała społeczeństwa, stali lokatorzy więzień, gorszyciele i mordercy dusz.

Można by wyliczać i nazywać po imieniu setki wykroczeń, będących zgorszeniem młodocianych dusz dziecięcych, można by pisać słowa gorzkich wyrzutów pod adresem złych i lekkomyślnych rodziców i rodzin, które swym zachowaniem się, mowami i lekceważeniem najświętszych obowiązków, uczą swe dzieci lub młodsze rodzeństwo najgorszych nawet występków[1]. I niech nie mówią, że każą dzieciom być posłusznymi, mówić prawdę, chodzić do kościoła, uczyć się pilnie, skromnie zachowywać itd. Nie, to bardzo niemądra wymówka. Bo każdy dobrze wie, że zawsze było, jest i będzie prawdą, iż słowa poruszają tylko, jak lekki wiaterek liście drzew, a przykłady porywają na kształt burzy gwałtownej. Dziecko wkrótce przestanie słuchać twych słów, a zacznie naśladować twe czyny i słowa, jeśli tego jeszcze nie czyni obecnie.

A zatem, chcąc, aby dzieci były lepsze, aby wyrastały na uczciwych obywateli państwa, dobrych synów Kościoła i przyszłych obywateli nieba, trzeba, aby starsi wiele zmienili w swoim postępowaniu. Na nic nauczanie, na nic wychowywanie, na nic najlepsi nauczyciele i wychowawcy w szkole, jeśli dom rodziny, zamiast wychowywać, będzie psuł i niszczył, jeśli starsi będą gorszyć młodszych, że ci będą nadal uważać, że cnota jest obowiązkiem tylko dzieci, ale nie dorosłych.

Ognisko rodzinne według myśli Bożej, ma być kuźnią Świętych, a nie wylęgowiskiem kalek duchowych i potworów moralnych.

Czy zawsze o tym pamiętasz, ojcze i matko?

[1] Rozumiemy, że przyczyną zła są poniekąd straszne warunki mieszkaniowe, ciasnota, ze w jednej izbie gnieździ się nieraz po parę rodzin.