Kobieta samotna

W samym określeniu kobiety samotnej tkwi już pewien tragizm, skarga, czy wyrzut wobec losu. Samotność ciężko jest znieść człowiekowi stworzonemu do życia zbiorowego i obdarzonego instynktem rodzinnym.

Jedynie istoty wyjątkowo silne, o wyrobionym indywidualizmie i zdecydowanych dążeniach, mogą nie odczuwać jej ciężaru. Człowiek przeciętny nie chce, nie może być sam.

Wśród wielu samotnych kobiet dwa typy wysuwają się na plan pierwszy - kobiety niezamężnej i wdowy. Obie dotkliwie odczuwają krzywdę samotności a gorycz zwalczana nawet i ukrywana paczy ich pogląd na świat i życie.

Szczęście kobiety samotnej? - pierwsza uśmiecha się ironicznie a druga boleśnie. Bo w nastawieniu psychicznym tej, której nie danym było stworzyć własnej rodziny - przeważa gorycz, tej zaś, która ją utraciła czasowo czy zupełnie - ból.

Szczególnie aktualny w dobie powojennej całego świata jest typ oczekującej żony. Z nadzieją, niepokojem, tęsknotą, lub bez nadziei, wreszcie tej, która już nie czeka.

Bolesna wizja matki i żony, która utraciła wszystko, co stanowiło jej sens życia, kamieniem bólu ciąży społeczeństwu.

A nie chce ciążyć. Pragnęłaby uciec od życia, które ją tak niezmiernie skrzywdziło. Czuje się bezużyteczną i niepotrzebną nikomu.

- O nie, z tym się pogodzić nie mogę. Kobieta w pełni sił, wolna, nie obciążona obowiązkami jest nieocenioną w pracy społecznej. Tysiące dzieci, tysiące chorych, tysiące znękanych biedą i życiem ludzi czekają na pracę jej i serce.

- Lecz ja jestem właśnie jedną z tych znękanych tylko, że na nic nie czekam już i na nikogo.

- Prawda, jesteś znękaną, ale stać cię na to, żeby się podnieść z tej nędzy i bogactwem swoim obdarzyć jeszcze innych.

- Nie, już nie, już nie mam nic do dania. Odebrano mi wszystko.

- Masz potęgę uczucia.

- Nie, nie mam uczucia. Wygasło wszystko w popiele krematoriów, w popiele, w którym zczezło to, co było szczęściem, miłością i życiem moim.

- Jak to, więc twoja rozpacz i ból to nie uczucie?

- Ach to zupełnie co innego, owszem uczucie, ale nie twórcze, tylko niszczycielskie. Na bólu nic nie zbudujesz, on tylko zniechęca, odbiera energię do życia i inicjatywę, przeżera podstawy.

- Nie, nie masz racji. Cierpienie jest twórcze. Czy wiesz, że sam Bóg przyszedł na ziemię, żeby cierpieniem odkupić człowieka?

- Nie rób takich porównań. Nie jestem godna podjąć boskich trudów. Człowiek poprzez każdy ból i udrękę dąży do szczęścia. O, wówczas gotów jest na każdą ofiarę, ale ja... czyż jakakolwiek ofiara wskrzesi mojego męża i - pomordowane dzieci, czy jakiekolwiek miłosierdzie zdoła przywrócić cel życia?

- O tak, naturalnie.

- Wybacz, ale przemawia przez ciebie brak zrozumienia kobiety, która nigdy nie zbratała się z duszą innego człowieka na śmierć i życie w małżeństwie i która nigdy nie zaznała bólu matki.

- Tak, prawda. Nie miałam męża ani dzieci. Byłam zawsze kobietą samotną, jaką ty jesteś teraz i wierzaj mi, był czas, że czułam się bezużyteczną i niepotrzebną, że brakło mi celu w życiu, jak tobie.

- Ale nie miałaś za sobą tragedii, jak ja i dlatego właśnie nie możesz mnie zrozumieć.

- Wybacz i słuchaj. Ja rozumiem ciebie. Pragnienie nieosiągalnego szczęścia jest równie bolesne, jak jego utrata. Ale mniejsza o to. Nie chcę się z tobą mierzyć na cierpienie, tylko chcę ci się zwierzyć. Nie mówiłam ci o tym. Nie mówiłam nikomu. To była moja głęboka tajemnica, którą ci dzisiaj oddaję jak skarb dlatego, żeś biedna, że ci go potrzeba.

To było jeszcze przed wojną. Miałam wówczas trzydzieści lat i ogromne, opętańcze wprost pragnienie dziecka. Miłość - tę można łatwiej zgłuszyć w sobie niż rozbudzony instynkt macierzyński. Byłam bliską popełnienia szalonego kroku. Gnębiły mnie obłąkańcze myśli, a potem przyszła depresja i apatia podobna do twojej. Na nic mi życie, skoro nie mogę wypełnić w nim swego posłannictwa matki. Byłam przekonana, że za mąż nie wyjdę już nigdy. Nie stworzę sobie domu i rodziny. Będę sama, sama, zawsze sama i niepotrzebna nikomu, tułaczka obca w każdym domu.

Gdy tak szłam kiedyś w wiosenny przedwieczerz samotna pośród tłumu, uwagę moją zwrócił człowiek ułomny, przedziwnie smutny i nieporadny. Nie wiem dlaczego uczułam dlań litość ogromną i wydał mi się naraz bliski. Uszedłszy parę kroków zapragnęłam nagle zobaczyć go jeszcze raz, lecz on poszedł wprost, a ja skręciłam. Teraz nie znajdę go już pewnie. Przestraszona tą myślą zawróciłam co prędzej i podążyłam w kierunku dokąd poszedł. Czułam, że trzeba mu jakiejś pomocy, chciałam zapytać, poradzić, coś zrobić. Nie było go jednak. Mijając schody kościoła pomyślałam sobie, że pewnie tam poszedł i podążyłam za nim.

W otępieniu bolesnych rozczarowań tej doby zapomniałam, że miesiąc maj nie tylko boli serce nienasycone, lecz także koi. Lud kończył właśnie śpiewać "Pod Twoją obronę", a potem ksiądz odczytał wzruszającą opowieść na temat działalności charytatywnej kobiet.

Zrobiło mi się jasno jakoś i ukojnie. Niedawne burze zalane falą apatii rozpłynęły się w melodii "Tantum ergo" i utonęły w dymach trybularzy. Ogarnął mnie błogostan pamiętny jeszcze z czasów, gdy serce moje nie znało burz.

Przebrzmiał potężny hymn "Święty Boże", przebrzmiały pieśni maryjne, a ja klęczałam wciąż nieskora do wyjścia - tak mi tu było dobrze

- A twój nieznajomy?

- Nie spotkałam go więcej, lecz chociaż nie wiem czy wszedł do kościoła, Jestem mu do dziś wdzięczna, że mnie tam wprowadził. Wiesz co ci powiem nawet - czasem, gdy myślę o tamtej chwili, a myślę często, boć ona zdecydowała o całym moim życiu, wydaje mi się, że nie istniał wcale, może był tylko urojeniem.

Dziś mam rodzinę, mam cel i posłannictwo, wiem, że jestem potrzebna i że mnie kochają moje liczne duże i małe, chore i zdrowe, kochane moje dzieci.

- I czujesz się szczęśliwa?

- O tak nawet bardzo. Dziś nie potrafiłabym zwęzić zakresu swych trosk do ciasnego kółka własnej tylko rodziny. I ty będziesz szczęśliwa, tylko chciej.

- Masz rację, ja nie chcę, wydałoby mi się to zdradą wobec tych, którzy zginęli męczeńską śmiercią za swe ideały. Zresztą cóż mi pomoże chcieć? Tak jakbyś ptakowi połamała skrzydła i namawiała go do lotów potem. Dla mnie już nie ma miejsca na ziemi, dla mnie skończyło się wszystko, ja nie chcę żyć!

- Daruj, lecz życiem twoim dysponuje kto inny. Od ciebie zależy tylko czy zechcesz się przez nie tłuc jak ptak zraniony w klatce, czy chcesz wyzwolić się i stać znów człowiekiem pełnowartościowym.

- Żartujesz chyba, człowiekiem pełnowartościowym ja złamana nieszczęściem, zdruzgotana bólem, osamotniona do końca dni moich. Ja przeklęta?

- Albo wybrana. Pomnij, że święci słyną ogromem cierpienia. A Matka Bolesna? Mówisz, żeś przeklęta? - Bluźnisz. Zastanów się tylko nad cierpieniem Tej, Którą Bóg wybrał, ukochał najwięcej i do godności Bożej Matki doprowadził.

Zali Jej obce było ludzkie cierpienie matczynego serca, zali oszczędził Jej los okrucieństwa przeżycia Golgoty i Grobu świętego? Święty Józef nie żył "Już dawno, nie miała więc nawet z kim dzielić straszliwego ciosu. Była samotna w nieszczęściu i samotna pozostała na resztę lat swoich, a przecież jest szczęściem całej ludzkości, błogosławieństwem najwyższym i ostoją.

- Mówisz logicznie, ale czy ja potrafię?

- Chcesz?

- Tak, chcę.

- Więc potrafisz.

- Jak?

- Udaj się do Niej. Ona ukoi twój ból. Ukoi, bo wie, bo zna. A ty z kolei będziesz goić ludzkie krzywdy, bo także wiesz. I zobaczysz ile spokoju i zadowolenia spłynie do twoich rozjątrzonych ran z każdego westchnienia ulgi, które wydobędziesz z przytłoczonych ciężarem zgryzot piersi.

Kiedy po raz pierwszy błyszczące gorączką oczy chorego dziecka zaśmieją się radośnie do ciebie, już ich zapomnieć nie zdołasz i pokochasz i szukać będziesz ich blasku, urzeczona, w oczach każdego, komu pomóc trzeba.

Przeżyjesz własny ból, ogromem cudzych cierpień przytłoczony i poznasz wówczas dopiero czym jest twoje posłannictwo.