Jak zwalczać pijaństwo?

(ciąg dalszy)

W Rycerzu Niepokalanej ze stycznia br. odpowiedziałem już na pytanie, kto ma obowiązek walczyć z alkoholizmem, a nadto zaznaczyłem, ze głównym naszym wrogiem nie są nieszczęśni pijacy, ani sam alkohol. Dziś postaram się wskazać, gdzie się przyczaił wróg prawdziwy i jakimi metodami należy go zwalczyć.

Nieszczęście alkoholowe płynie z różnych źródeł, z których głównymi są:

1. Zwyczaj picia przy każdej sposobności;

2. Brak uświadomienia na temat alkoholizmu;

3.Bezmyślna gonitwa za użyciem i tzw. euforia.

Opiszemy je kolejno i przy każdym wskażemy środki zaradcze. Pierwszym i najgroźniejszym źródłem pijaństwa to zwyczaj picia przy każdej sposobności.

Rodowód zwyczajów pijackich

Nauka stwierdza, ze częste używanie napojów alkoholowych wytwarza się w człowieku, a nawet i w zwierzętach zmuszonych do picia, nienaturalny i szkodliwy głód tej alkoholowej trucizny. Człowiek taki w pewnych okresach czuje tak silny głód alkoholu, silniejszy nawet niż głód chleba, że pod wpływem tego głodu sprzeda ostatnią koszulę, a nawet uczciwość i honor, byleby tylko zdobyć potrzebne grosze i głód kieliszkiem zaspokoić. Taki człowiek, który odczuwa głód alkoholu codziennie nazywa się w dzisiejszej nauce alkoholikiem chronicznym, zaś taki, co odczuwa ten głód po dłuższych okresach nie picia - alkoholikiem okresowym. Medycyna dzisiejsza zalicza alkoholików do ludzi chorych, a z doświadczenia wiemy, że wyleczenie takiego pacjenta jest arcytrudne i należy do rzadkości. Dla wyjaśnienia dodaję, że ten kto się upija, chociaż jeszcze nigdy nie odczuwa głodu alkoholu - nazywa się pijakiem. Kto zaś odczuwa głód alkoholu, lecz pije dla zaspokojenia tego głodu tylko tyle, że się nigdy nie upija - jest tylko alkoholikiem. Zwyczajnie jednak alkoholik jest równocześnie pijakiem, a pijak też i alkoholikiem.

Przed wiekami rozpijali się ludzie zwyczajnie na winie, gdyż wódkę zna Europa dopiero od XV, a tanią wódkę z ziemniaków dopiero od XVIII wieku.

Przyglądnijmy się dobrze, jak dziś zachowuje się alkoholik pod wpływem głodu alkoholowego, a łatwo możemy się domyśleć jak narodził się zwyczaj picia. Oto wśród naszych gości, którzy się zebrali z okazji imienin, znalazł się i jeden alkoholik. Nie musi to być oczywiście pijak. Często jest to człowiek wykształcony i powszechnie szanowany. Podano do stołu smaczne potrawy, herbatę, owoce itp., lecz jego głód nie daje się nasycić żadnym pokarmem, ale tylko i jedynie alkoholem. Zaczyna więc początkowo może nieśmiało, a później niegrzecznie - a czasem i w sposób wprost bezczelny atakować gospodarza o ten właśnie napitek.

- Tu czegoś jeszcze brakuje na stole, chytrze zagaduje.

[249]Gospodarz się dorozumiewa o co chodzi, zapłonił się nawet z fałszywego wstydu, lecz udaje, że tego docinku nie słyszy.

- A gdzie wódeczka? Co to za imieniny bez wódki? - atakuje teraz już śmiało.

Gospodarz się grzecznie tłumaczy, że w jego domu tej trucizny nikt nie używa, że to szkodzi zdrowiu, że nie chce dzieciom złego dawać przykładu itp., lecz dla alkoholika są to powody zbyt delikatnej natury, by on je mógł zrozumieć, zwłaszcza na trzeźwo, gdy go morduje niesamowity głód trucizny alkoholowej. Zaczyna więc na własną rękę szukać po szafach i kredensach i coraz głośniej wykrzykiwać:

- Po co ja tu właściwie przyszedłem, gdy nawet wódki na stół nie dadzą?

Gospodarz teraz już dobrze rozumie, że ów gość przyszedł, właściwie nie z życzeniami, lecz dla napitku. Tak przecież z jego słów jasno wynika. Ma więc ochotę rąbnąć:

- Jeżeliś przyszedł jedynie na wódkę, a nie z życzeniami, to nie musiałeś się aż tak daleko fatygować, gdyż wódkę mogłeś po drodze w dowolnej ilości wypić w każdej knajpie. Gdy ja nie podam wódki, to co najwyżej nie podasz i ty wódki, gdy ja ciebie kiedyś odwiedzę, ale nie rób mi awantury przy gościach.

Te i tym podobne myśli kotłują się w głowie gospodarza, lecz nie chce gościowi czynić przykrości - i po namyśle posyła do pobliskiego sklepu po wódkę...

Tak jest dziś, w czasach, gdy ten niezdrowy głód alkoholu u alkoholików niby już rozumiemy, a chyba gorzej było w czasach dawnych, zamierzchłych, gdy taki głód uchodził za naturalną konieczność życiową, którą w końcu uznali i ludzie zupełnie zdrowi.

I w ten oto sposób najprawdopodobniej zdobyły napoje alkoholowe obywatelstwo na stołach biesiadnych, weszły w zwyczaj, a nawet przystroiły się w szatę pięknej "cnoty gościnności".

Pospieszam jednak zaraz dodać, że ludy pierwotne, do alkoholu jeszcze nie przyzwyczajone, miały nerwy smakowe ostrymi przyprawami zwłaszcza napitkiem nie stępione - toteż nawet drobne ilości alkoholu, zawartego np. w winie swym delikatnym podniebieniem lepiej odczuwały, niż człowiek współczesny. Dlatego też nawet wino pili zwyczajnie z wodą.

Przymus do picia

Jeżeli sam zwyczaj picia przy każdej sposobności jest już plagą społeczną, to zwyczaj zmuszania gości do picia jest wprost karygodną potwornością.

I rzecz znamienna. Nie zmusza się nikogo, gdy ktoś nie chce wziąć na talerz musztardy, mięsa, czy leguminy, wymawia się od mleka, herbaty, itp., ale od picia trucizny alkoholowej wymówić się jest rzeczą wprost niepodobną. Wówczas nalega sam gospodarz, nalegają goście, gniewają się, grożą, a były i są wypadki nie tak rzadkie, że wprost przemocą i gwałtem wlewano opornemu wódkę do gardła...

Nie pomoże tu żadna prośba, żadne tłumaczenia, żaden argument.

Bywały wypadki, że gość chory na serce uległ namowie i skończył życie jeszcze w czasie gościny, na kanapie "gościnnego" gospodarza.

Wyleczony alkoholik, któremu do końca życia nie było wolno używać żadnych napojów alkoholowych, nawet piwa i wina, takiej namowie nie umiał się oprzeć, wypił jeden kieliszek, po którym obudził się w nim dawny nałóg, rozpił się na nowo, stracił pracę i zginął w nędzy, a jego rodzina kompletnie zmarniała.

Szofer też uległ - i spowodował katastrofę.

Inny po takiej libacji ledwie dowlókł się do domu i odchorował to ciężko.

Szatański ten przymus nie oszczędzi nawet dzieci. I one przy stole muszą wypić swoją porcję choćby "na skosztowanie" - a są okolice, gdzie nawet bezbronnym niemowlętom wsączają do ust po kilka kropel wódki..., "by się powoli przyzwyczajały"!...

Współczesna nauka taką "cnotę gościnności" określa krótko jednym słowem: zbrodnia!

Opowiedziałem tu oczywiście tylko wypadki krańcowe, których zbrodniczy charakter jest widoczny. Główny jednak nurt tej nazwijmy ją delikatnie - przesadnej gościnności - rozlewa się na gości odpornych i zdrowych, a więc niby bez widocznej szkody dla nich i dla ich otoczenia. Gdybyśmy nawet pominęli milczeniem fakt dla katolika zasadniczy, że upicie się do nieprzytomności - to grzech śmiertelny, a mniejsze stany podpicia - to grzech powszedni, gdybyśmy nadto pominęli szkody płynące z pojedynczych kieliszków - to w związku z naszym tema[250]tem trzeba koniecznie stwierdzić jeszcze kardynalną szkodę, jaką ponoszą wszyscy. Już przez to samo ponoszą szkodę, że powoli się z alkoholem oswajają i do picia się wciągają, a co gorsza, nasiąkają przekonaniem, że bez wódki żadne przyjęcie nie jest ważne i że zawsze i wszędzie trzeba gości podobnie zmuszać do picia alkoholu.

Jeżeli zmuszanie gości do jedzenia czegokolwiek uchodzi nareszcie za prostactwo, to zmuszanie do picia trucizny alkoholowej jest chyba czymś jeszcze gorszym. Adoratorzy alkoholu mogą o tym nie wiedzieć, lecz ludzie trzeźwi chyba mogą i powinni tego prostactwa uniknąć.

Pijak zmusza każdego do picia, gdyż w ten sposób pragnie zagłuszyć własne wyrzuty sumienia a równocześnie stworzyć sobie z otaczających go osób pomost do nowych kieliszków.

Widocznie nie lepsze zwyczaje pijackie były i za czasów apostolskich, skoro św. Paweł zabrania ówczesnym katolikom nawet do wspólnego posiłku zasiadać razem z pijakami. Wyraźnie przecież pisze w liście do Koryntian: "Jeśli ten, który się bratem mianuje, jest złorzeczącym, albo pijanicą, albo drapieżcą, żebyście z takowym nie jedli" (1 Kor 5,11).

Kolejkowanie

Rzadko kto pije sam. Zwyczajnie alkohol lubi towarzystwo, a towarzystwo lubi alkohol.

Byłoby o wiele mniej nieszczęścia, gdyby każdy alkoholik pił sam i po nasyceniu swego chorobliwego głodu alkoholu wracał do domu. Tymczasem ci nieszczęśni niewolnicy kieliszka łączą się w gromady i piją gromadnie. Jeden funduje kolejkę dla wszystkich, a później każdy się rewanżuje swoją kolejką, by go nie posądzono o brak dobrego serca lub skąpstwo.

Dziwny jest ten honor pijaka. Nie plami tego honoru fakt, że z jego winy dzieci jego obdarte i głodne, bo to w jego oczach rzeczy zbyt drobne, ale nie dotrzymać kolejki - to w jego oczach coś więcej niż grzech śmiertelny. Wchodzi tu w grę stare karkołomne przysłowie: "Zastaw się - a postaw się"

Weźmy na chwilą ołówek do ręki i spróbujmy obliczyć cyfrowo, do czego prowadzi to kolejkowanie. Oto zasiadło do knajpianego stolika po wypłacie 6 kolegów. Pierwszy z nich zafundował 1-szą kolejkę, tj. 6 kieliszków wódki. Gdy to wypili, funduje drugi - także oczywiście 6 kieliszków wódki. Trzeci nie gorszy, więc nowe 6 kieliszków z tacy kelnerskiej spływają na stół knajpiany itd. Gdyby tak wszystkie kolejki miały się wyczerpać do dna, wówczas każdy z nich musiałby wypić aż 36 kieliszków. Na szczęście pijana ręka tych ostatnich kieliszków do ust już donieść nie zdoła, więc kilka ostatnich "honorowych" kolejkowców dnia tego odpada, by rozpocząć nowe kolejki w innych dniach tygodnia.

Zawodowy łykus knajpiany czuje się w każdej takiej kolejce jak u siebie, ale każdy początkujący odchoruje ją często bardzo boleśnie. A strata czasu, pieniądza, nędza w rodzinie - to dla rozpitych mózgów zbyt delikatne pojęcie, by je mogły zrozumieć.

Kto włoży chociażby koniec patyka między dwa koła trybowe, już go nie wyjmie aż cały przejdzie na drugą stronę... Ale cały zgruchotany!... Oto los każdego, kto miał nieszczęście dostać się w tryby knajpianych kolejek.

I picia w pojedynkę też chwalić nie można, ale z dwojga złego już ono jest znośniejsze, niż to karkołomne kolejkowanie.

Pokonać zwyczaj - nie jest to rzecz łatwa, zwłaszcza u alkoholików, którzy są wiecznie alkoholu głodni i wiecznie w strachu, że im tego alkoholu może kiedyś zabraknąć. Gdzieś, kiedyś przed wiekami ktoś wmówił w swoje otoczenie, że alkohol daje siłę, zwinność, wytrwałość, w zimie grzeje a w lecie chłodzi -duchowo podwaja nasz rozum, dowcip, fantazję itp. - i do tego czaru, pomimo jasnych dowodów naukowych, że to wszystko jest fałszem - ludzkość nie ma odwagi zerwać z kieliszkiem.

Jednak śmiała, a w dodatku zorganizowana akcja umie pokonać nawet bardzo zakorzenione zwyczaje. Dla przykładu weźmy pod uwagę tzw. "modę" na stroje niewieście - a nawet i ubrania męskie. Zaledwie grupa ludzi co jakiś czas, a nawet na każdy prawie sezon rzuca w świat nowe modele ubraniowe - to rozchwytują krawcy i zewnętrzna skorupa przeciętnego nawet obywatela, a zwłaszcza obywatelek, zmienia się często do niepoznania. A posłuszna publiczność tak skrupulatnie te nakazy mody wykonuje, że można już dziś oznaczyć dokładnie, nie tylko z którego wieku pochodzi dana [251]fotografia człowieka, ale nawet z którego dziesiątka lat.

Jeżeli więc jeden zwyczaj da się zmieniać dowolnie w tak bardzo krótkich odstępach czasu, to dlaczego nie można by mrocznych zwyczajów pijackich zamienić na życie szczęśliwe bez trucizny alkoholowej?

Wnioski praktyczne

Na szczęście dziś w Polsce wyrabia się zastępcze napoje. Jest ich nawet dość dużo, tylko nie ma ich kto dobrze zareklamować. Są to oprócz mleka, herbaty itp. - wody sodowe, lemoniady, wody mineralne, a przede wszystkim bardzo odżywcze i zdrowe bezalkoholowe wina owocowe, czyli tzw. owocowe surówki. Jest to właściwie "płynny owoc", pozbawiony tylko łupiny i części włóknistych, z zatrzymaniem cukru owocowego, orzeźwiających kwasów, soli mineralnych i tak dziś zalecanych witamin. Takie wino można podawać nawet niemowlętom.

W wielu krajach, np. w Szwajcarii i in., nawet z winogron wytwarza się już masowo takie wina bezalkoholowe. Istnieją też tam liczne lokale, które gościom swoim tylko takie bezalkoholowe wina podają.

Końcowy wniosek już sam się nasuwa: Kto nie chce być pijakiem, a stać go na chociaż odrobinę odwagi cywilnej, niech z domu swego raz na zawsze wyrzuci napoje alkoholowe, a gości swoich przyjmuje już tylko napojami bezalkoholowymi.

W drodze dla ugaszenia pragnienia niech żąda każdy i wszędzie napojów bezalkoholowych.

Na początek potrzebna będzie w każdej miejscowości grupa odważnych abstynentów, która u siebie w domu wprowadzi zupełnie bezalkoholowe święta, imieniny, chrzciny, wesela itp. Ktoś najodważniejszy oczywiście musi zacząć, a za nim pójdą inni. Prawdziwe zwycięstwo rozpocznie się dopiero wówczas, gdy grupa abstynentów na tyle się wzmocni, że siła ich dobrego przykładu będzie większa, niż drwiny przyjaciół kieliszka. Wprawdzie amatorowie dawnego narkotycznego napitku będą się dąsać, narzekać a nawet kląć na powolne osamotnienie, ale i oni wnet ucichną. Wyrośnie nowe pokolenie, które nie będzie już znało ani knajpy ani kieliszka, a żyć będzie w pełnym dostatku i zdrowiu zarówno fizycznym jak i duchowym.