Jak zostałam katoliczką

Byłam ewangeliczką.

Długą i niezwykłą drogą prowadził mnie Bóg do poznania wiary prawdziwej - wiary katolickiej. Bezmiar szczęścia i pokój wewnętrzny, jakiego dziś doznaję, nie pozwalają mi dłużej milczeć.

Od dawna odczuwałam pustkę i nicość kościoła ewangelickiego, do którego należałam. Brak mu świętości, bo nie ma w nim Jezusa Eucharystycznego.

Kościół ewangelicki jest w moim pojęciu czymś niższym od wierzeń pogańskich. W duszę pogańską Bóg wszczepił potrzebę ofiary. Odkąd istnieje pojęcie Boga, istnieje potrzeba składania Mu ofiary. Tylko kościół ewangelicki, wymędrkowany przez wiek oświecenia, schlebiający ziemskim celom człowieka, nie zna tego naturalnego a zarazem najgłębszego aktu religijnego, jakim jest ofiara

Nawet najmniej wrażliwa jednostka odczuje chłód i pustkę zborów. A obrzędy? Nie ma tu momentu, gdzie by człowiek mógł ukorzyć się przed Bogiem, uwielbić swego Stwórcę, wyprosić przebaczenie. Ewangelik nie klęka w swym kościele, bo wie, że tam nie ma Boga. Na stojąco odmówi pacierz, wysłucha "kazania", prześpiewa kilka pieśni i - koniec. To ma wystarczyć na cały tydzień.

Gdy duszę szarpie ci rozpacz, gdy cierpisz bezradnie i żadna siła ludzka nie ukoi twego bólu, idziesz do kościoła, nawet w dzień powszedni, i tam przed tabernakulum znajdujesz pocieszenie. Kościoły zaś protestanckie są tylko od święta i ożywia je swoją obecnością tylko - pastor.

Raziła mnie też zawsze niemczyzna kościoła ewang. i świadomość, że wiara ta jest wytworem mentalności germańskiej, a obca duchowi polskiemu.

Stopniowo oddalałam się od tego kościoła. Chodziłam tylko do kościoła katolickiego. Jakaś siła nieodparta prowadziła mnie do kaplicy Matki Bożej. Klękałam przed Jej obrazem, wpatrywałam się w Jej oblicze i uczyłam się rozumieć anielskie słowa "Pozdrowienia".

Szły lata wśród ciężkiej pracy na chleb, nie było sposobności do analizy własnej duszy. W międzyczasie zapoznałam się z "Rycerzem Niepokalanej". Zrozumiałam, czytając go, jakim błędem kościoła ewangelickiego jest odrzucenie kultu Matki Boga. Wreszcie, sama doznałam Jej łaski. Byłam chwilowo bez pracy. Zwróciłam się po raz pierwszy o pomoc do Niepokalanej przyrzekając, że pierwsze zarobione pieniądze ofiaruję na szerzenie Jej kultu. I - o dziwo! wkrótce otrzymałam aż trzy posady.

Teraz zaczęła we mnie dojrzewać myśl zmiany wyznania. Ale jakże nieskorym jest człowiek w działaniu dla spraw duszy. Zwlekałam. Aż stała się rzecz straszna. Popadłam w grzech. Stoczyłam się na jego dno, zapominając o godności własnej, ambicji i smaku. Grzech wyniszczył mnie duchowo i materialnie. Nie poznawałam siebie.

Gdy wreszcie otrząsnęłam się i zerwałam z tym stanem rzeczy, zabrałam się gorliwie do pracy. Niestety, nic mi się nie udawało. Każda praca wymykała się z rąk. Zrozumiałam, że to skutki grzechu, że z duszą zbrukaną żyć nie można. Ale powstać z grzechu może tylko katolik. W skarbcu Kościoła katolickiego jest Sakrament Pokuty. Teraz wahania moje skończyły się; zrozumiałam, że bez spowiedzi nie ma i nie może być pojednania się z Bogiem.

Pojechałam do Częstochowy. Tam przed obrazem Królowej Korony Polskiej trwałam w gorącej modlitwie, prosząc Ją o pomoc. I odtąd już Matka Niepokalana wzięła sprawę moją w swoje święte dłonie. Zostałam katoliczką. Życie moje stało się proste i łatwe. Chrystus w codziennej Komunii św. uświęca mi duszę, a Matka Wspomożycielka udziela łask Swoich. Jej opieka uchroniła mnie przed szalejącym wrogiem. Gdy dosięgała mnie jego katowska ręka, przyszło wspomożenie od Matki Niebieskiej! Ocalałam. Cześć Jej i chwała wieczna!