Jak wygląda apostolstwo ludzi świeckich zagranicą?

(OPERA FERRARI)

Czasopisma zagraniczne podają obraz tej żywotnej, zdobywczej ofensywy, którą podjęli młodzi włoscy katolicy w duchu pierwszych chrześcijan, zapomocą środków odpowiadających współczesnej epoce, jest to Towarzystwo ś w. Pawła, zwane pospolicie "Opera Ferrari".

Twórcą tego dzieła jest kardynał Ferrari, wielki, zmarły przed kilku laty, arcybiskup Mediolanu. A celem? Przekształcić oblicze świata, przywrócić duszom świeżość i zapał chrześcijański, po dziewiętnastu wiekach odnowić wielką zdobycz dwunastu rybaków z Galilei. W jaki sposób?

Mediolan, wielkie miasto robotnicze, biegnijmy więc do ludu! - powiedzieli sobie ci młodzieńcy (tam nie chodzi się powoli!). Bez wahania buduje się ogromne szkoły fachowe, w których kształci się 6.000 młodych ludzi, tak w pracy zawodowej jak i apostolskiej, warsztaty przemysłowe, przędzalnie, zakłady rysownicze. Setki robotników przychodzi z sąsiednich okolic, by pracować w Mediolanie cały tydzień i nie wraca wieczorem do swoich rodzin. Mieszkali dawniej, jak zdarzył przypadek, w warunkach wiele pozostawiających do życzenia pod względem tak higjenicznym, jak i moralnym. Tu potrzeba było wielkiego wysiłku. Uczyniono go. "Opera Ferrari" przygarnęła tych ludzi. Mają wygodne łóżka, zdrowe powietrze, odpowiednie otoczenie i... kaplicę w najbliższym sąsiedztwie. Jest tu także i fabryka, której właściciel zbankrutował i - którą wykupiono. Zaraz przy wejściu znajduje się apteka, szpital, doskonale zorganizowane biuro pośrednictwa pracy. Cała okoliczna ludność tu przychodzi i jest zadowolona z oddawanych im prze? dyrektorów i dyrektorki usług, oraz ich życzliwości.

Gdy już poczynione zostaną starania o ciało, zaczyna się wtedy dbać o dusze, o wspólną wędrówkę do nieba. Pełni zapału zdobywcy "Opera Ferrari" idą jeszcze dalej niż do fabryk, szpitali i na przedmieścia, idą do bram więzień, gdzie przygarniają tych, których po odsiedzeniu kary społeczeństwo odtrąca z oburzeniem. Dają im zamek Niguardo w okolicy Mediolanu. W kilka miesięcy robi się z nich znowu ludzi i ułatwia im dostęp do warsztatów i rodzin. - Gdyby pozostawiono ich samym sobie, staliby się może bandytami, a w każdym razie zostaliby mętami społecznymi.

Rzym jest ogniskiem duchowego życia - naprzód! Gromadzi się tam artystów, organizuje wielkie koncerty, wystawy. Zbiera się dzieła młodych rzeźbiarzy malarzy, literatów. I wpływ Chrystusa wzrasta w tej dziedzinie otwartej wszystkim zainteresowaniom świata, nieznaczne, ale krokami olbrzyma, ucisza serca i napełnia je swoją miłością.

Przekroczono już granice Włoch. 20.000 studentów w Paryżu, w Ouartier latin, pozostawionych jest własnemu losowi. W kilka miesięcy powstaje tam ogromny "Pałac Młodości", w którym setki młodych Francuzów żywi się, mieszka, dyskutuje, bawi się i modli. Kosztuje to 20 milionów! Dobrze, znajdzie się je.

Przed rokiem przybyli ci młodzi bojownicy Chrystusa bez grosza i nie znając zupełnie języka hiszpańskiego, do Buenos Aires. Obecnie posiadają już w Argentynie wielkie budynki, sale teatralne, szkoły, liczne czasopisma i wydawnictwa, a nawet, nowicjuszów.

Kimże jednak są ci apostołowie?

Rzesza wesołych ptaków. Wszystkie twarze jaśnieją, wszyscy są młodzi, 22, 24, 28 lat; na ulicy wyglądają swobodnie, wytwornie, trochę po studencku, gdyż wszyscy byli słuchaczami uniwersytetu. I chcąc przystąpić do nich, trzeba posiadać dyplom uniwersytecki! Stanowią oni organizację wyborową. Każdy z nich kieruje jakiemś ważnern przedsięwzięciem, jak olbrzymią szkołą, restauracją, robotniczym domem noclegowym, wielkiem biurem podróżniczym. A jest ich niewielu, w każdem wielkim centrum tylko dwunastu młodych ludzi. Potęga ich nie leży jednak w ich wykształceniu, ale przede wszystkim w ich ufności w opiekę Bożą. Każdą wolną chwilę spędzają klęcząc w kaplicy. Wieczorem dnia przepełnionego pracą znajdują jeszcze czas, by zgromadzać się przed Najświętszym Sakramentem i do późnej godziny rozbrzmiewają ich pobożne pieśni. Napełnieni są swobodą świętych. Gdy opowiadają sobie przy stole o wynikach swej pracy, rozlega się wesoły śmiech. Oczy, twarz cała płonie niecierpliwością, rozbrzmiewają końcowe zwrotki zasłyszanych w radio piosenek, gdy spożywają swój skromny posiłek. Ci młodzi ludzie złożyli bowiem ślub posłuszeństwa, czystości i pokory. Podlegają władzy duszpasterza, który przy końcu stołu uśmiecha się, lub czyta gazetę. - Od czasu do czasu otwiera się drzwi klatki i posyła ptaki do wielkiego miasta: to jest Misja. W fabrykach, lub u bram tychże, gdy zostaną z fabryk wypędzeni, w szkołach, szpitalach, gospodach, więzieniach, głoszą oni przez tydzień słowo Boże tym, którzy o nim zapomnieli. Misje te, to czyny bohaterskie. Kończą się one dziesiątkami tysięcy Komunii Św[iętych] i masowymi nawróceniami.

Misja, to wielkie święto następców św. Pawła. Wszystko jest jak najlepiej zorganizowane. Trzy miesiące przedtem udaje się na wywiady do danego miasta "przednia straż" , by rozpatrzeć jego plan, zebrać potrzebne cyfry i zbadać wszystko, co dałoby się w ciągu misji zmienić. Następnie przychodzą do miasta "główne siły". Jest to 12 lub 24 osób, ale oni dokonują tyle, co cały oddział. O piątej godzinie rano są już w kościołach. Objaśniają wiernym znaczenie Mszy św. owego dnia. Potem udają się do szkół, kolegiów, liceów, gimnazjów: wygłaszają pełne zapału przemowy do uważnie słuchającej młodzieży i do mniej lub więcej obojętnych słuchaczy. - Zbliża się jednak południe. Z wielkim pośpiechem dążą ci apostołowie do fabryk i z okna znajdującego się w pobliżu, lub stojąc na jakimś wózku lub beczce, przemawiają do wychodzących z fabryki robotników. Słowa Chrystusowe, wygłaszane z tego rodzaju trybun, zatrzymują wypływające z różnych warsztatów tłumy ludności. Potem przychodzi pora obiadowa. Mówcy zstępują ze swoich trybun i udają się za robotnikami do ich jadłodajni. Gdy potem rzesza pracująca wraca do fabryk, wytrwali mówcy stoją już znowu na swoich trybunach, aż póki nie odezwą się fabryczne syreny. Aż do ostatniej chwili ukazują oni duszom od dawna opuszczoną drogę. - Potem następują odwiedziny w szpitalach i więzieniach, oraz dorywcze przemówienia po krużgankach fabrycznych. Zaprawdę, przemówień jest dosyć! W Reggio 30 mówców wygłosiło ich 500 w ciągu jednego tygodnia. W Pizie - rekord: - 12 młodych ludzi i młodych dziewcząt wygłosiło w ośmiu dniach 1.500 przemówień.

Czy to już koniec? Bynajmniej. O 7 godzinie udają się do tej lub innej podejrzanej dzielnicy. Jeden z nich niesie krzyż, drugi pustą kasę. Tak rozpoczynają drogę krzyżową. Ludzie stają: najodważniejszy wchodzi na skrzynię i zaczyna mówić o cierpieniach Chrystusa. Zdumieni ludzie wyglądają z okien: słowa są tak gorące, tak wzruszające, że mimowoli się ich słucha, że schodzi się na dół, by lepiej słyszeć i widzieć, co się tam dzieje, żeby przyłączyć się do tłumu. Trwa to cały wieczór. Wreszcie wytwarza się nieskończony pochód, który krzyż odprowadza do kościoła, a grzeszników do konfesjonału. Po kilku dniach wie już całe miasto o tych kaznodziejach. Oni zaś stają się coraz odważniejsi, zatrzymują ludzi na ulicach, wchodzą do sal restauracyjnych, uczęszczają na zebrania robotnicze, rozdają biblie na targu. Chodzą od domu do domu, by regulować małżeństwa, chrzcić dzieci. Oto cyfry: w Reggio przyprowadzili do porządku 400 małżeństw. Czyż to nie cudowne? Aż do ukończenia misji miasto jest zdobyte. Na Mszy o północy, która stanowi zakończenie misji, gromadzą się nieprzeliczone tłumy: w Tarencie o mało nie zgnieciono spowiedników w ich konfesjonałach, oddział karabinierów musiał je otoczyć. Prefekt, niewierzący, pełnił straż w przedsionku. W tym odezwał się do niego jeden z młodych apostołów Dzieła Ferarri!

- Panie prefekcie, pan się jeszcze nie spowiadał! Bierze go pod rękę i prawie przemocą prowadzi do konfesjonału. Kwandrans później odchodzi od konfesjonału ów urzędnik promieniejący i tak szczęśliwy, że sam od siebie posyła swoich trzech podwładnych do tego kapłana, który go rozgrzeszył. Rozdano owej historycznej nocy w Reggio 33.000 Komunii Św[iętych] w Pizzie rozdawanie Komunii Św[iętych] trwało od północy do czwartej rano. W Tarencie pięć kościołów, tamtejszych było zapełnionych do ostatniego miejsca - to sami mężczyźni! Na jednej z misji ścisk był tak wielki, że musiano jeden konfesjonał ustawić na głównym placu w mieście. Można sobie wyobrazić radość tych młodych apostołów wobec odnoszenia takich triumfów dla Boga. Wprawdzie stracili oni kilka kilo, nie są zdolni już do wyrzeczenia ani jednego słowa, ale szczęście bije z ich oczu - i to światło, jakie rozniecili w tysiącach dusz ludzkich, wczoraj jeszcze pogrążonych w ciemności. Czyż powie się jeszcze po tym wszystkim, że chrześcijaństwo to martwa rzecz? Z Chrystusem wszystko jest możliwe. Musimy wygrać sprawę, gdy łaska Boga pomnaża wielokrotnie nasze siły. Nie omieszkajmy zużyć ich w jego służbie!

Kto jednak interesuje się współczesnymi sposobami apostolstwa, nie powinien zapominać o wpływie prasy. Dzieło "Opera Ferrari" nalało oliwy do mechanizmu katolickiej prasy włoskiej. Przejęło ono kierownictwo "Auveniz d’Italia" i umieściło tam młodych, pełnych zapału ludzi. Rozpalali oni ogień aż do białego żaru, powiększyli dwanaście razy nakład tego czasopisma, które jest dziś najważniejszym katolickim dziennikiem.

Jest to prawdziwie katolicka akcja! Współczesna, potężna, szybka. Katolicy naprzód! Zawsze pierwsi, posługujący się najlepszymi środkami. Od młodych włoskich katolików możemy uczyć się sposobu działania.

Zbyt mało jest u nas znany założyciel tego stowarzyszenia, kardynał Ferrari. W przemówieniu, wygłoszonym w Paryżu przez Jerzego Goyau ku czci wielkiego kardynała Ferrari, znakomity mówca, chcąc scharakteryzować matkę apostoła, nie potrzebował długich określeń. Ograniczył się tylko do przypomnienia, że kiedy dobra kobieta otrzymała wiadomość o wybraniu swego syna na arcybiskupa w Guastalla - a syn miał zaledwie wtedy lat czterdzieści - zawołała:

- Jeśli to ci pomoże do dostania się do nieba niech Bóg będzie błogosławiony!

Skoro tak skromną, tak świętą w swoich pragnieniach była matka, czyż mógł być innym jej syn?

Chcąc wyrazić, jak głęboko wniknął kardynał Feirari w problem robotniczy, mówca przytoczył następujące jego słowa: - Możecie podwoić zapłatę, zmiejszyć ilość godzin pracy, obniżyć o ile chcecie koszta utrzymania, jeśli nie wykorzenicie pewnych pojęć, nie potraficie polepszyć ludu.

Goyau wreszcie w jednym zdaniu chce ująć wszystko: "Pragnie on, by go dosłyszały dusze", to tajemnica pracy apostolskiej wielkiego kardynała. Pragnie on tylko być apostołem dusz, misjonarzem, by móc czynić wszystko dla wszystkich, by przemawiać z serca do serca, do serc duchowieństwa i świeckich, do serc młodzieży i robotników, obywateli i mieszkańców gór; by trafić do serca swego ludu, swojej trzody. Uważał, że nie jest kardynałem na to, by odpoczywać, ale na to, by się trudzić, by służyć wszystkim. I dlatego kardynał Ferrari stał się popularnym. Popularność jego wznowiła dawną popularność wielkich świętych.

Był on świętym w czasie swej ostatniej choroby, kiedy skazany na bolesne milczenie, napisał na kartce do kogoś, kto zapytał, jak się miewa: "Miewam się dobrze, gdyż czynię to, co Bóg chce".

Był świętym w ostatnich chwilach swego życia, kiedy na łożu śmierci podpisywał, niby testament nieustającej miłości dla swojej diecezji, dla wszystkich diecezji, dla całego Kościoła - statut Towarzystwa św. Pawła.

Wedł[ug] "Wiad. Kat".


Nie masz nikogo, o Przenajświętsza, kto by dostąpił poznania Boga inaczej, jak przez Ciebie. Nikt się nie zbawia inaczej, jak przez Ciebie, o Boga Rodzicielko! Nikt wolny od niebezpieczeństw życia tego inaczej jak przez Ciebie, Dziewico Matko!...

Św. German