Jak pożółkły liść jesienny

Na imię jej było Halina. Uczęszczała do czwartej klasy gimnazjalnej, miała lat 16. Obdarzył ją Bóg pięknymi przymiotami ducha i ciała. Najzdolniejsza w klasie, piękna, rozumna, grzeczna, pracowita, s posłuszna. Słoneczkiem była rodziców swoich, ulubienicą bliskich i sąsiadów. Kto z nią rozmawiał, czuł dla niej głęboki szacunek. W szkolnym zespole dramatycznym była najlepszą, najzabawniejszą i najweselszą aktorką. A kiedy odgrywano sztuczkę o Niepokalanej z Lourdes, to ona właśnie, Halinka, grała rolę Matki Bożej.

Pewnego razu zawiadamiają matkę, że Halinka, może nieświadomie, znajduje się czasem w nieodpowiednim towarzystwie. "Co? - mówi podrażniona matka - dlaczego nieodpowiednie towarzystwo? Czy mam córeczkę na uwięzi trzymać? Czy moja Halinka ma być zakonnicą, czy co? Niech się zabawi, niech ludzi pozna i niech się ludziom pokaże".

Po niejakim czasie matka dawała zażywać Halince jakieś tajemnicze "lekarstwo ".Nie zdradzała się córeczce dokładnie, z czego to lekarstwo miało ją wyleczyć. Coś mruczała pod nosem: "...chodzi o nasz honor... by ludzie z nas nie szydzili..."."Lekarstwo" nie tylko sprawiło skutek zamierzony przez matkę, ale okazało się zabójcze dla samej Halinki. Córeczka, która była dotychczas podobna do kwiatu róży w porannym słońcu, odtąd marniała z dniem każdym, schła i żółkła jak liść jesienny. I niestety musiała przedwcześnie pożegnać ten świat. Matka była nieutulona w żalu i łzach. Sąsiedzi, ponieważ kochali Halinkę, ubolewali nad jej śmiercią i mówili między sobą: "tak piękne i utalentowane dziecko, tak wcześnie i niespodziewanie ścięła śmierć nielitościwa".

Niestety! Jakże często bywa, że matki fałszywie pojmują szczęście swoich dzieci i stają się dla nich narzędziem morderczym i zabijają duszę a czasem i ciało najukochańszej pociechy swojej.